Już pierwszy dzień nowej kadencji Sejmu pokazał, że PiS nie będzie traktowane odpowiednio do swojej liczby posłów i poparcia wyborców. Osoby, które śledzą od lat parlamentarne rozgrywki, wskazują w swoich komentarzach na fakt, że zdarzało się już pozbawienie partii opozycyjnych posiadających kluby poselskie funkcji wicemarszałka, jednak nigdy nie chodziło o ugrupowanie, które uzyskało największą liczbę głosów w wyborach, w efekcie tworząc najliczniejszy klub.
Odwet i kordon sanitarny wokół PiS
Sytuacja jest więc nowa, a jej powtórka w Senacie w sposób tak oczywisty ukazuje zachowanie większościowej koalicji jako zemstę, że większość senacka rozważa ponoć wycofanie się ze swojej decyzji i wybór Marka Pęka w kolejnym głosowaniu. Niezależnie jednak od tego, czym ta akurat sprawa się skończy, widać już, jak będzie wyglądać sytuacja PiS czy to w prezydiach i komisjach parlamentu, czy to, już po przejęciu mediów publicznych przez nową ekipę, w audycjach prezentujących poglądy przedstawicieli partii politycznych.
Po 2015 r., by pełniej oddać proporcje sił parlamentarnych, TVP do tego typu programów zapraszała z reguły niezależnie od siebie przedstawiciela PiS i delegata rządu lub reprezentantów dwóch formacji tworzących Zjednoczoną Prawicę. Za kilka tygodni ta polityka ulegnie zapewne zmianie i samotny parlamentarzysta PiS zderzy się nie tylko z czwórką lub piątką polityków dzisiejszej opozycji, lecz również z prowadzącym, będącym kolejnym głosem „demokratycznej” większości.
Pracownicy mediów już dziś na korytarzach sejmowych biorą na ludziach prezesa Kaczyńskiego odwet w tym samym stylu, co ich przyjaciele z opozycji. A w tym kontekście pomysł kontrolowanego podziału, który mógłby zapewnić więcej miejsc przy stołach prezydialnych i mikrofonach w mediach, zgłaszany przez Marka Jakubiaka przestaje być tak szalony, jak mogło się politykom PiS wydawać w pierwszej chwili. Nadmienię jeszcze, że choć dziś do przynajmniej niektórych programów zaprasza się również przedstawicieli prezydenta, zdarzało się już, że telewizyjni zamawiacze gości potrafili nagle o nich zapomnieć – jak stało się na długie tygodnie, gdy w pałacu Andrzej Duda zastąpił Bronisława Komorowskiego.
Czystki w mediach i ich wasalizacja
Skoro jesteśmy już przy mediach, listę wyskoków potencjalnej nowej-starej ekipy pod wodzą Donalda Tuska rozpocznijmy od wymiany tweetów między ludźmi Platformy a redakcją „Wprost”. Nie wiem, czy ci pierwsi zapomnieli już, że to szarpanina z dziennikarzami tego tygodnika stała się początkiem końca poprzednich rządów partii Donalda Tuska, czy wręcz przeciwnie, pamiętają o tym bardzo dobrze, jednak złe skojarzenia są w podobnych sytuacjach nieuchronne i dla PO niebezpieczne.
Oto bowiem portal „Wprost” opublikował neutralną notatkę opisującą różne, również negatywne, reakcje internautów na fakt, że posłanka Koalicji Obywatelskiej Aleksandra Gajewska podczas obrad Sejmu w ławach izby zajmowała się dzieckiem. Na publikację zareagowała w najgorszy możliwy sposób kolejna posłanka tego ugrupowania Kinga Gajewska, która zażądała… ujawnienia nazwiska autora notki. W dyskusję włączył się dodatkowo Paweł Graś, który postanowił zaatakować Joannę Miziołek, oczekując od niej pomocy w ustaleniu autora tekstu. Redakcja wydała dość spokojne oświadczenie, spokojnie zareagowała też sama Miziołek, niemniej nie wróży to dobrze relacjom nowej włazy z tymi dziennikarzami, którzy nie będą w nią bezkrytycznie zapatrzeni w sejmowych korytarzach.
Tu warto przywołać niedawny film Rafała Ziemkiewicza, w którym publicysta przewiduje, że jedyną grupą, która naprawdę stanie się obiektem szykan i rozliczeń ze strony nowej ekipy, nie będą poprzednicy (takie rozliczenia zawsze bowiem mogą grozić złapaniem nagle za własną rękę), ale dziennikarze uznani za „symetrystów”, a więc ci komentatorzy naszej polityki, którzy nie będąc związani z mediami jednoznacznie kojarzonymi z Nowogrodzką, byli w stanie zdobyć się na krytykę działań lub programu opozycji i obiektywizm w opisie działań premiera Morawieckiego, prezesa Kaczyńskiego i ich ludzi. Zdecydowanie przesadzona reakcja na tekst „Wprost” zdaje się te intuicję Ziemkiewicza w jakimś stopniu potwierdzać.
Wycofane obietnice, zagrożone inwestycje
Donald Tusk zdaje się podejmować pierwsze decyzje tak, jakby nic się nie zmieniło do 2007 r., i tak, jakby działał w sytuacji zgodnej, całkowicie uległej koalicji, a nie trudnego sojuszu kilku dość mocnych indywidualnie partii. Niewejście do rządu Razem w pewnym stopniu porządkuje sytuację, pozornie tylko ją komplikując. Dzieje się tak dlatego, że ci z parlamentarzystów Lewicy, którzy najgłośniej będą bronić choćby kwestii socjalnych czy niektórych inwestycji (bardzo ciekawa była niedawna polemika Pauliny Matysiak z Karoliną Pawliczak na temat CPK, którą opublikował na swoim YouTubie „Super Express”), nie będą mieli bezpośredniego wpływu na rząd.
A ten pójdzie w liberalizm, czasem w wersji skrajnej i dość absurdalnej, co widać już po pierwszych zapowiedziach i pierwszych wycofanych obietnicach. Co więcej, okazuje się, że nawet w tych kwestiach, które wydawały się przedmiotem konsensusu sceny politycznej, nie będzie zgody, a blokowanie inwestycji w starym stylu – widać to już w zapowiedziach opóźnienia oddania do użytku elektrowni atomowej. Obserwujemy nagłą eskalację oczekiwań wobec amerykańskich partnerów (powtórka z topienia przed laty tarczy antyrakietowej) czy sygnały o możliwej zmianie lokalizacji.
Znany z dość specyficznych i miłych dla Moskwy pomysłów na polską armię gen. Różański krytykuje natomiast dotychczasowe wydatki na zbrojenia. Co znakomicie koresponduje z pomysłem ponownego postawienia na czele polskiej dyplomacji Radosława Sikorskiego, znanego z polityki resetu z Rosją i powielania, również w ostatnich miesiącach, przekazów bardzo wygodnych dla Moskwy i chętnie podchwytywanych przez jej propagandę.
Metoda Bachmanna
A więc znów – całościowy powrót do wszystkiego, co najgorsze. Potwierdzają to zresztą i inne przecieki z giełdy nazwisk, przynajmniej w tym segmencie, w jakim dotyczą one Platformy. Kandydatury zdają się być kompromisem między dwoma równie destrukcyjnymi pomysłami Tuska – wybieranie osób najbardziej wrogich wobec PiS, niezależnie od stopnia ich kompromitacji i obciążeń wizerunkowych oraz dawnego upodobania do upokarzania współpracowników poprzez umieszczanie ich w resortach, na które byli najmniej przygotowani i których się nie spodziewali.
Niektóre z tych zapędów mogą mimo wszystko próbować blokować koalicjanci, którym trzeba będzie w tym dziele kibicować, jednak ostatnim szańcem będzie tu prezydent. Jest oczywiste, że Tusk idzie tutaj na zwarcie personalne i kompetencyjne (co utożsamiać będzie Sikorski w MSZ; co z MON, zależy zapewne od tego, czy przypadnie on Różańskiemu, czy Kosiniakowi-Kamyszowi, czy wreszcie komuś jeszcze innemu), któremu towarzyszyć będą spontaniczne lub orkiestrowane ataki na pozycję Andrzeja Dudy, takie jak pomysły pozakonstytucyjnego skrócenia jego kadencji przez referendum, co najpierw zaproponował Lech Wałęsa, a później podchwycił Marek Chmaj.
Pomysł absurdalny i bezprawny, podobnie jak koncepcje obalania ustaw i wyroków uchwałami, wpisuje się jednak w logikę, która towarzyszy przynajmniej części opozycji. Niedawny artykuł Klausa Bachmanna, postulującego walkę z PiS rzekomymi metodami „państwa policyjnego PiS”, trafił najwyraźniej do wielu serc.