Ktoś, kto uruchamiał zapalnik, musiał mieć informacje o aktualnym położeniu samolotu, niezależnie od warunków pogodowych - mówi nam o przeprowadzonym eksperymencie I zastępca przewodniczącego podkomisji smoleńskiej dr Kazimierz Nowaczyk. Dzieli się z nami hipotezą, w jaki sposób miało dojść do detonacji ładunku w lewym skrzydle prezydenckiego Tu 154-M.
W poniedziałek zaprezentowano przyjęty w sierpniu ub.r. raport podkomisji smoleńskiej. Kierujący podkomisją Antoni Macierewicz powiedział m.in. że katastrofa z 10 kwietnia 2010 r. była wynikiem "aktu bezprawnej ingerencji strony rosyjskiej na statek powietrzny Tu-154M" oraz że "głównym i bezspornym dowodem tej ingerencji był wybuch w lewym skrzydle na sto metrów przed minięciem brzozy na działce doktora Bodina".
Portal niezalezna.pl zwrócił się z pytaniami do wiceprzewodniczącego podkomisji dr. Kazimierza Nowaczyka.
Pytany, w jaki sposób mogło dojść do detonacji ładunku w skrzydle Tu 154-M, mówi nam:
"podkomisja sprawdzała propozycję wykwalifikowanego pirotechnika Marcina Gigonia. Zaproponował on rozwiązanie, które sam zastosowałby w takim przypadku, mając wszystkie informacje zgromadzone przez podkomisję. Samodzielnie wykonał najprostszej konstrukcji detonator, uruchamiany sygnałem radiowym. Zasięg sygnału radiowego tego urządzenia wynosił ponad 1,5 kilometra. W tej odległości detonator gwarantował 100 proc. powodzenia odpalenia ładunku. To było najprostsze urządzenie. Nie ma problemu ze zwiększeniem jego zasięgu".
Zaznacza, że "jednocześnie ktoś, kto uruchamiał zapalnik, musiał mieć informacje o aktualnym położeniu samolotu niezależnie, od warunków pogodowych".
Przedstawia warunki, bez spełnienia których nie doszłoby do „odstrzelenia końcówki skrzydła”.
- Ładunek musiał być wewnątrz kesonu bakowego skrzydła. To można zrobić tylko wtedy, gdy całe skrzydło jest rozebrane. Ładunek nie mógł reagować z paliwem wewnątrz kesonu bakowego, co zostało sprawdzone podczas eksperymentu przecięcia modelu kesonu bakowego za pomocą ładunku wybuchowego. Wewnątrz skrzydła nie mógł znajdować się też elektroniczny zapalnik. Musiałby być cały czas czynny, a po kilku miesiącach źródło zasilania by się wyczerpało. Stąd w hipotezie znalazł się zewnętrzny detonator, który można było umieścić w skrzydle bezpośrednio przed tym lotem. Sam ładunek wybuchowy mógł bezpiecznie przebywać przez kilka miesięcy wewnątrz skrzydła - mówi nam.
Zaznacza, że „nie jest to ustalenie faktów”.
- To hipoteza przedstawiona przez pirotechnika w oparciu o dane zgromadzone przez Podkomisję
- dodaje.
W rozmowie nawiązujemy do polemiki autorstwa mjr. rez. dr. inż. pil. Michała Fiszera. W tekście „Zagmatwany raport podkomisji smoleńskiej. Czego nie mówi Macierewicz?” na łamach „Polityki” wskazuje - odnosząc się do wybuchu termobarycznego - że „taki ładunek wytwarza temperaturę ok. 2 tys. st. C, przy której topi się stal (ok. 1700 st. C), a nie przyczynił się do zwęglenia ciał pasażerów”.
Dr Nowaczyk odpowiada:
„wykonaliśmy eksperyment z wybuchem termobarycznym w modelu 1:1 sekcji pasażerskiej z manekinami wykonanymi z żelu balistycznego, skutecznie imitującego ludzkie ciało. W wybuchu termobarycznym nie liczy się wyłącznie temperatura, ale też czas jej oddziaływania, który jest bardzo krótki. W tym czasie nie dochodzi do zwęglenia ciał czy stopnienia stali. W naszym eksperymencie nawet włosy nie uległy całkowitemu spaleniu; jedynie ich końcówki zostały nadpalone”.
Członek podkomisji odsyła do załącznika 27 - „materiały wybuchowe na Tu-154M nr 101. Badania, eksperymenty, analizy”.
Autor „Polityki” przekonuje też, że wybuch termobaryczny powinien wypchnąć okna z kadłuba samolotu. Dr Nowaczyk - ponownie odsyłając do załącznika - mówi:
„fala idzie wzdłuż kadłuba, uderzając z największą siłą w prostopadłą do kierunku jej propagacji gródź ciśnieniową. Nikt do tej pory nie próbował przewidywać skutków oddziaływania fali uderzeniowej podczas jej rozchodzenia się w rzeczywistym, skomplikowanym obiekcie, jedynie w uproszczonych modelach”.
Fiszer kpi na koniec, że „według Macierewicza samolot nie uderzył w żadną brzozę”, a z tego wynika, że „brzoza na tzw. działce Bołdina sama się złamała; z wrażenia“.
- Udowodniliśmy, że skrzydło samolotu Tu-154M zostało zniszczone ponad 100 metrów przed nią. Co się działo z brzozą? Z naszych analiz wynika, że nie mogła ona być złamana przez skrzydło. W jaki sposób się złamała, nie miało to wpływu na przebieg katastrofy. Istotne było, że natychmiast po wybuchu, jeszcze przed brzozą, zareagował autopilot kierunku, który nie mógł jej „zobaczyć” - konkluduje dr Kazimierz Nowaczyk, I zastępca przewodniczącego podkomisji smoleńskiej.
„badania wybuchu ładunku paliwowo-powietrznego 1,5 dm3 w obiekcie imitującym przestrzeń pasażerską samolotu skłaniają ku generalnej konkluzji, że zniszczenia konstrukcji płatowca zaobserwowane w Smoleńsku nie mogły być rezultatem eksplozji paliwa samolotu”.
„mimo gwałtowności zjawiska nagranie szybką kamerą pozwoliło stwier- dzić – zgodnie z teorią przebiegu wybuchu ładunku termo barycznego – wytworzenie trwającej długo fali ciśnienia o umiarkowanej intensywności, która może propagować się wzdłuż długich zamkniętych elementów konstrukcyjnych”.
„badania pokazały, że zastosowany materiał wybuchowy może zostać ukryty i zamaskowany środkiem uszczelniającym, zabezpieczającym przed działaniem paliwa i utrudniającym jego detekcję. Detonacja może zostać zainicjowana przez zewnętrzny materiał wybuchowy w stosunku do przestrzeni wewnętrznej kesonu. Badania eksperymentalne na modelu kesonu bakowego pozwoliły zaobserwować charakterystyczne literaturowe ślady działania materiałów wybuchowych widoczne również w przypadku smoleńskim. Dodatkowo po eksplozji przeprowadzono badania z wykorzystaniem urządzeń do wykrywania śladowych ilości materiałów wybuchowych, które wykazały obecność na fragmentach modelu materiałów wybuchowych – RDX i PETN”.
W 2017 i w 2021 roku podczas rekonesansu bliźniaczego tupolewa w jednostce wojskowej w Mińsku Mazowieckim został nakreślony możliwy scenariusz podłożenia bomby (urządzenia wybuchowego) w skrzydle.
W miejscu przełomu (rozerwania) od spodu lewego skrzydła znajduje się klapa, której otwar- cie polega na odkręceniu czterech śrub śrubokrętem płaskim (czynność ta zajmuje kilkadziesiąt sekund). Po otwarciu klapy oceniono, iż w miejscu tym znajduje się wystarczająca przestrzeń do umieszczenia części urządzenia wybuchowego, tj.: modułu zasilającego, wykonawczego i inicjującego (zapalnik elektryczny z detonatorem pośrednim przekazujący reakcję wybuchową przez aluminiową blachę materiałowi umieszczonemu w kesonie bakowym skrzydła). Był to znaczący przełom, ponieważ do tej pory rozważano wariant całej bomby w kesonie bakowym skrzydła, co od początku wydawało się niezwykle trudne do zrealizowania i nieefektywne. Jak umieścić bombę sześć miesięcy przed detonacją wewnątrz skrzydła, gdzie są niekorzystne warunki środowiskowe, a czas od podłożenia do wybuchu wymusza zastosowanie źródła zasilania o dużych gabarytach? Powyższe rozwiązanie groziłoby ryzykiem ujawnienia takiego urządzenia podczas inspekcji.
Wariant bomby składającej się z dwóch oddzielnych części (materiał wybuchowy zamonto- wany pół roku wcześniej podczas remontu, osobne urządzenie inicjujące reakcję wybuchową podłożone w nieodległym czasie przed wylotem do Smoleńska) był w naszej ocenie nietypowy i nowatorski, ale najbardziej efektywny i prawdopodobny. Pozostało tylko udowodnić postawione tezy rzetelnie udokumentowanymi eksperymentami.
Eksperymenty polegające na oderwaniu skrzydła za pomocą materiału wybuchowego oddające w sposób wierny zniszczenia stwierdzone w miejscu katastrofy trwały pół roku i ostatecznie zakończyły się sukcesem. Udowodniono, że możliwe jest umieszczenie materiału wybuchowego w skrzydle tak, aby był niewidoczny i jednocześnie skuteczny (w całości reagował w przypadku zainicjowania wybuchu), a także stabilny w czasie (mógł z powodzeniem zostać podłożony w Samarze i uszczelniony tkwić wewnątrz skrzydła przez miesiące nie wchodząc w reakcję ze znajdującym się tam paliwem lotniczym). Udało się również, co niezmiernie istotne, przenieść reakcję wybuchową na tenże materiał bezstykowo, tj. materiał wybuchowy zamknięty wewnątrz skrzydła pobudzić z zewnątrz stosując bezpośrednio na konstrukcji niewielkich rozmiarów detonator pośredni.
Wyniki ekspertyzy przeprowadzonej przez Zespół, polegającej na sprawdzeniu, czy powodem odpadnięcia części lewego skrzydła tupolewa tuż przed katastrofą mógł być wybuch ładunku w sposób opisany powyżej, będą trudne do podważenia. Nie ma bowiem innego zjawiska fizycznego, które mogłoby spowodować podobną destrukcję badanego obiektu. W chwili obec- nej eksplozja bomby jest jedyną i najbardziej prawdopodobną przyczyną zniszczenia lewego skrzydła Tu-154M w Smoleńsku.
Podobny charakter mają zniszczenia w kadłubie samolotu. Przeprowadzone eksperymenty oraz analiza odłamków i odkształceń konstrukcji tupolewa wskazują na drugie urządzenie wybu- chowe umieszczone w kesonie balastowym. Bomba ta spowodowała największe zniszczenia.
Keson balastowy z punktu widzenia konstruktora bomby jest miejscem problematycznym, jeżeli planowany wybuch ma nastąpić za kilka miesięcy, ale jednocześnie korzystnym, ponieważ ujawnienie urządzenia podczas prowadzonych kontroli jest niemożliwe.
Najpewniejszym rozwiązaniem jest przygotowanie prostego i skutecznego urządzenia, które w stanie „uśpienia” jest zdolne przetrwać długi okres. W powyższych warunkach optymalne byłoby zastosowanie kondensatora elektrolitycznego jako źródła zasilania. Modułem wyko- nawczym (odpowiedzialnym za przekazanie impulsu elektrycznego na zapalnik) mógłby być element przechyłowy. Taka konstrukcja zapewnia bardzo dużą skuteczność i odporność na warunki zewnętrzne. Aby spowodować wybuch, należy wymusić przechył samolotu w jego osi o odpowiedni kąt.
Oderwanie lewego skrzydła ściśle wiąże się z wybuchem w przestrzeni pasażerskiej. Ciąg przyczynowo-skutkowy wyglądał w sposób następujący: pół roku przed katastrofą w tupolewie zainstalowano wewnątrz lewego skrzydła materiał wybuchowy. Tuż przed wylotem do Smoleńska została podłożona druga część bomby w przestrzeni pod klapą opisaną wyżej. W zaplanowanym czasie i miejscu za pomocą kodowanego toru transmisji radiowej spowodowano wybuch lewego skrzydła Tu-154M. Samolot tracąc siłę nośną z lewej strony zaczął się obracać wokół własnej osi, co w odpowiednim momencie doprowadziło do wybuchu urządzenia podłożonego w kesonie balastowym, powodując główne zniszczenia statku powietrznego.