Na Białorusi od niedzieli zatrzymano ponad sześć tysięcy osób. O wielu z nich nie ma żadnych informacji. - Każdy dzisiaj ma kogoś znajomego, kogo zatrzymali. I każdy kogoś szuka – powiedziała Alena. - Mój kolega z pracy przepadł przedwczoraj. Nie daje znaku życia, nie odbiera telefonu – dodaje.
Zaginieni podczas protestów po wyborach prezydenckich to obecnie powszechny temat rozmów w stolicy Białorusi i innych miejscowościach.
Wielu, a być może większość zatrzymanych to ludzie, którzy w ręce funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa trafili przypadkowo. W godzinach popołudniowych i wieczornych milicja zatrzymywała w ostatnich dniach nie tylko osoby, które uczestniczyły w protestach czy znalazły się w ich pobliżu, ale np. wychodziły ze stacji metra.
Media niezależne pisały np., że „zatrzymywane są osoby ubrane na sportowo”. 25-letnia Waleryja, pracownica kawiarni z Mińska, została zatrzymana, gdy przed północą przez centrum miasta szła w kierunku stacji metra. Rodzice odnaleźli ją, i to przypadkiem, dopiero wieczorem następnego dnia.
- Ciągle nie wiadomo, gdzie jest Danik, który był razem z nią
– mówią koledzy Waleryi z pracy. Daniła pracuje w tym samym miejscu i odprowadzał dziewczynę do domu, by „nie stało się coś złego”.
Żywe łańcuchy przeciwko przemocy milicji tworzą ubrane na biało kobiety w różnych miejscach na Białorusi. W rękach trzymają kwiaty. Jako pierwsze akcje zorganizowały w środę mieszkanki Mińska przed Rynkiem Komarowskim.
Przed Rynkiem Komarowskim zgromadziło się około 150 kobiet. Akcja trwała ponad trzy godziny. W pobliżu czuwał milicyjny pojazd do transportu zatrzymanych.
Po kilku godzinach w mediach niezależnych zaczęły się pojawiać zdjęcia takich samych łańcuchów solidarności z innych części miasta, m.in. z dzielnicy Uruczja, Placu Zwycięstwa, z prospektu Niepodległości, stacji metra Uschod, ale także z innych miejscowości – z Grodna, Słucka, Bobrujska, Smolewicz, Mohylewa. W niektórych miejscach doszło do zatrzymań – podał portal TUT.by.