Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Bunt przeciw Zielonej Europie. Coraz więcej grup zawodowych mówi „nie”

Rolnicy nie odpuszczają w sprawie protestów. Do ich manifestacji dołączają się kolejne grupy społeczne. To już nie jest protest jedynie rolników. To bunt przeciwko polityce Komisji Europejskiej i idącemu zewsząd zielonemu szaleństwu - pisze "Gazeta Polska".

To już nie jest protest jedynie rolników
To już nie jest protest jedynie rolników
Filip Błażejowski - Gazeta Polska

Zwycięstwo obozu liberalnego 15 października 2023 roku wzbudziło zachwyt wśród elity europejskiej. Donald Tusk miał dać przykład światu, jak zwyciężać z populizmem i jak ocalić demokrację liberalną. Ta pieśń nadal zresztą pobrzmiewa w wypowiedziach polityków koalicji. „Jeżeli wygramy w większości województw, to wykonamy drugi krok, który przyczyni się do tego, że będziemy mogli zająć się rozwiązywaniem prawdziwych problemów i że położymy kres populizmowi” – mówił w ostatni weekend prezydent Rafał Trzaskowski. Słowa te są wypowiadane w momencie, gdy społeczeństwo – na ulicach Warszawy – daje najmocniejszy od lat odpór nowemu ładowi zaprojektowanemu przez europejskich sprzymierzeńców Donalda Tuska.

Rolnicy czekają na konkrety

Obserwując zeszłotygodniowy protest rolników, nie sposób nie poczynić jednej obserwacji. Jeszcze chyba nigdy w historii Polski tyle wielkich grup społecznych nie doszło do wniosku, że musi zaprotestować. Nie są to osoby zebrane wokół abstrakcyjnej idei i wyrażające tę czy inną sympatię polityczną, ale ludzie, którzy czują, że naruszony jest ich interes. Pierwszym kamieniem tej lawiny są oczywiście rolnicy. Tutaj w zasadzie mieliśmy do czynienia z kilkoma zasadniczymi problemami, które skumulowały się w ostatnich miesiącach. Pierwszym i podstawowym jest z pewnością spadek opłacalności produkcji rolnej. Powie to każdy rolnik z każdej branży, pokazując na przykładach, że często już koszty nie bilansują się z zyskami. W efekcie rośnie zadłużenie polskiego rolnictwa. Widać to w danych Krajowego Rejestru Długów, gdzie farmerzy na koniec trzeciego kwartału ubiegłego roku wykazali 274 mln zł zadłużenia, czyli o blisko 6 proc. więcej niż przed rokiem. To przekłada się na nastroje. Widać to w statystykach samobójstw.

Nadal na wsi około 600 rolników rocznie decyduje się na ten dramatyczny krok. W sumie około połowy samobójców w Polsce to mieszkańcy terenów wiejskich.  

W 2024 roku nastroje mogą być jeszcze gorsze. Dzisiaj ceny zbóż są najniższe od lat. Jak opowiadają rolnicy, aby bilansować koszty, zboże powinno być dwa razy droższe. Na te trudności finansowe nakładają się kwestie importu Ukrainy i tzw. Zielonego Ładu. Oznacza to dzisiaj, że blisko 1,3 mln gospodarstw rolnych w Polsce jest niepewne jutra. Rolnicy oczekują więc szybkich działań i pomocy dla całej branży. Jak na razie się tego nie doczekali. Drugi szczyt rolniczy nie zapowiada żadnego przełomu. Nie będzie ostrego odejścia od Zielonego Ładu. Mało prawdopodobne wydaje się również zablokowanie granic na import towarów z Ukrainy. Rząd postawiony przed takim zadaniem chce pokazać, że jest w stanie osiągnąć cokolwiek.

Jedynym pomysłem, jaki jest, to skorzystanie z tego, co przedstawił komisarz rolnictwa Janusz Wojciechowski. Poza siedmioma punktami (pod tekstem), które zaproponował w ubiegłym tygodniu, nie należy się spodziewać, aby osiągnięto cokolwiek innego. Te punkty jednak nie rozwiążą problemów.

Nadal bowiem ton debacie w Polsce i polityce rządu nadają ludzie, którzy są za zieloną rewolucją, czyli polityką „Fit for 55”. To będzie prowadziło do kolejnych problemów. Gdy skończą się tarcze ochronne, w rolników, bardziej niż w innych, uderzą ceny prądu. Zwiększać się też będą inne obostrzenia środowiskowe. 

Leśnicy i myśliwi

Na środowym proteście oprócz rolników liczną grupę stanowili leśnicy. Najliczniej w stolicy pojawili się ci, którzy już są dotknięci pomysłami Fransa Timmermansa. Mikołaj Dorożała i Paulina Hennig-Kloska bez żadnej debaty wyłączyli 95 tys. ha lasów we wschodniej Polsce z użytkowania. Mimo że punkt o wyłączeniu 20 proc. drzewostanów w naszym kraju znajdował się w umowie koalicyjnej, to jednak nikt nie spodziewał się, że można to zrobić bez szerszej debaty eksperckiej, w zasadzie poprzez napisanie jednej decyzji na kartce A4. To natychmiast zaalarmowało i zjednoczyło podzielone środowisko leśne. Widać to było na protestach, na których pojawili się leśnicy i pracownicy leśni z bardzo dalekich od Warszawy miejsc – Nadleśnictwa Lutowiska, Bircza czy RDLP Białystok. Wszyscy oni zostali dotknięci reformą Mikołaja Dorożały. Wraz z nimi przybyli przedstawiciele Zakładów Usług Leśnych i firm drzewiarskich. W sumie branża to ponad 400 tys. osób. 

Również zjednoczona przeciwko Ministerstwu Klimatu i Środowiska jest jeszcze jedna grupa społeczna, która była licznie reprezentowana podczas ostatnich manifestacji, a która ma na pieńku z ministrem Dorożałą – to myśliwi. Jest ich w Polsce ponad 130 tys. i właśnie robi się na nich nagonkę, przedstawiając ich jako zwyrodnialców, którzy mają zniknąć z przestrzeni publicznej. Na proteście byli grupą wyjątkowo rzucającą się w oczy. Mieli również jasny przekaz – Dorożała musi odejść. To oczywiście chętnie nagłośniono w mediach, bo polityk Polski 2050 pasuje dziś jedynie najbardziej fanatycznym organizacjom pozarządowym. Nie podoba się on nawet posłom PSL-u i Koalicji Obywatelskiej, którzy uznają, że Dorożała po prostu kompromituje cały obóz koalicyjny. Myśliwi zostali dostrzeżeni, o czym pisze ironicznie Instytut Analiz Środowiskowych. „Protest myśliwych musiał mocno zaboleć lobby antyłowieckie, skoro  nasiliły się ataki na nas ze strony GW (porównywanie myśliwych do gwałcicieli – tak, to nie żart) oraz TVN (zmanipulowany i przekłamany reportaż o polowaniach na gęsi nad Odrą), a wcześniej skłusowany żubr (nie wiadomo kto, ale oczywiście myśliwy). (…) Można się było tego spodziewać, i liczmy się z tym, że próby zohydzania nas będą ponawiane” – piszą przedstawiciele IAŚ. 

Pszczelarze i rybacy

Kolejną grupą widoczną na protestach byli pszczelarze. To również generalnie nie jest mała grupa. Według oficjalnych statystyk mamy w Polsce blisko 90 tys. osób, które zajmują się hodowlą pszczół. Ludzi tych dotknął bezpośrednio zalew miodu z Ukrainy. Nasi hodowcy zostali z dobrym surowcem, którego nie są w stanie sprzedać. Wszystko dlatego, że nasz miód jest po prostu dwa razy droższy. Według raportu dotyczącego sektora pszczelarskiego, w roku 2023 koszt wytworzenia kilograma miodu w Polsce to 27,8 zł. Jak się okazuje, jeszcze niedawno można było kupić miód ukraiński za 14 zł. To sprawiło, że biznesmeni działający na rynku wykorzystali sytuację. Nasi drobni producenci zostali z ogromnymi zapasami. Jak przekonują pszczelarze, konsument nie jest w stanie odróżnić miodów, co jest wykorzystywane przez firmy. Jedynym rozwiązaniem jest więc embargo.

Problem jest o tyle poważny, że pszczelarstwo to nie tylko kwestia miodu, ale również zapylanie roślin i usługi względem rolników. Nie możemy sobie pozwolić na to, by pszczelarstwo zarzucono. Z drugiej strony od lat jest tak, że Polska jest ogromnym importerem miodu. Możliwe, że niepokój na rynku będzie tylko chwilowy. Nie zmienia to jednak faktu, że pszczelarze protestują. 

Podobnie o swoje – ramię w ramię z rolnikami – postanowili zawalczyć rybacy. Ci od lat są w awangardzie branż niszczonych przez Komisję Europejską, która od dekad zajmuje się ochroną dorsza. Robiła to tak nieskutecznie, że po tych działaniach ryby tej jest coraz mniej. Uderza to w 1600 rodzin żyjących z obsługi kutrów rybackich. „Rybacy w tej chwili potrzebują zabezpieczenia swojej działalności rybackiej jako armatorzy i rybacy czynni. Potrzeba trzyletniego programu ochronnego, który zatrzyma rabunkowe połowy paszowe i ochroni rybołówstwo przybrzeżne. Flota paszowa 12 mil od brzegu i ochrona Zatoki Gdańskiej, matecznika rozrodu ryb” – domagają się przedstawiciele związków rybackich. Ich zdaniem, ministerstwo powinno zapewnić dodatkowe środki rybakom w kwocie 315 mln euro, aby mogli przetrwać trudne czasy. Jak podkreślają, do tej pory są niezauważani przez rząd. Stąd protesty. 

Co się stanie z górnikami?

Przeciwko Zielonemu Ładowi i polityce ekologicznej występują również inne branże, które już praktycznie zostały skreślone z naszej rzeczywistości.

Taką branżą są górnicy. Ta grupa społeczna w ostatnich dekadach topnieje, a wszystko ma związek z podszytą zieloną argumentacją transformacją energetyczną. Stan zatrudnienia w sektorze górnictwa węgla kamiennego pod koniec października 2023 roku wyniósł 76,1 tys. osób. Dziś trudno w to uwierzyć, ale jeszcze w 1990 roku w polskim górnictwie pracowało 388 tys. ludzi. Dziś nawet te niedobitki muszą się mierzyć z niepewnością.

Teoretycznie poprzedni rząd dał im gwarancje. Od 2021 roku umowa społeczna z górniczymi związkami przewiduje stopniową likwidację górnictwa węgla energetycznego do 2049 roku. To był długo negocjowany konsensus. Problem jest jednak w tym, że rząd Donalda Tuska chce go naruszyć, a Urszula Zielińska – wiceminister klimatu i środowiska – już zapowiedziała, że Polska chce być ambitna w polityce klimatycznej i osiągnąć cięcia emisji CO₂ na poziomie 90 proc. do 2040 roku. To oznaczałoby wywrócenie do góry nogami porozumienia z 2021 roku i wyrok śmierci na górników. 

Na podobnej zasadzie reaguje, również obecna na protestach branża transportowa. Ona także obawia się z jednej strony konkurencji z Ukrainą, a z drugiej – problemów z polityką klimatyczną UE. To jednak nie koniec. Jest bowiem kwestią czasu, gdy okaże się, że „Fit for 55” będzie uderzał w kolejne grupy. Donald Tusk próbuje na tę chwilę lawirować. Będzie dzielił i dogadywał się ze swoimi, ale to gra krótkofalowa. Będzie musiał z czasem się opowiedzieć, czy stoi po stronie ludzi, którzy wychodzą na ulice, bojąc się o własną przyszłość, czy z elitami brukselskimi zajmującymi się całym światem i żyjącymi w wielkiej bańce. Wydaje się, że wiemy, jaką decyzję podejmie… 

 



Źródło: Gazeta Polska

Jacek Liziniewicz