W koalicji rządzącej wrze. Można śmiało założyć, iż to, co widzimy, to jedynie fragmencik prawdziwego obrazu relacji wewnątrz obozu władzy. Listopad tej politycznej jesieni zapowiada się wyjątkowo gorący. Z jednej strony wiele przemawia za trwaniem rządu z Donaldem Tuskiem na czele. Spadające poparcie mniejszych partii może działać na ich posłów dyscyplinująco, bo jakiekolwiek huśtanie koalicyjną niestabilną łajbą będzie się wiązało z ryzykiem wcześniejszych wyborów, a wówczas większość z nich straci mandaty i władzę. Premier ma zatem mocne narzędzie wymuszania posłuszeństwa i ewidentnie zaczyna z niego korzystać, podkręcając znowu emocje społeczne. W ich ogniu jego polityczne przystawki kurczą się jak spiekane skwarki. Z drugiej strony postawa obecnego jeszcze marszałka Sejmu sugeruje, iż w tej grze może chodzić o coś więcej niż tylko o wyszarpanie wicepremierostwa dla Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz. Szymon Hołownia sprawia wrażenie poważnie zastanawiającego się nad zmianą politycznych sojuszy i wszystko wskazuje na to, że tak jest postrzegany w otoczeniu Tuska. Furiackie ataki członków kordonu propagandowego chroniącego lidera KO na lidera Polski 2050 mają za zadanie ukazanie go wyborcom zawczasu jako potencjalnego zdrajcę. Jeśli zatem na polskiej scenie politycznej miałoby dojść do radykalnego przetasowania, w wyniku którego powstałby jakiś nowy rząd, to oczywiście marszałkowa rotacja nie mogłaby się wydarzyć. W interesie Polski jest jak najszybsze zakończenie trwania rządu, który opiera się na bezprawiu, przemocy, realizowaniu celów sił zewnętrznych i coraz mniej skutecznej propagandzie. Każda opcja zakładająca premiera spoza KO będzie zatem korzystniejsza. Czy jednak taki scenariusz jest realny? Jest znacznie mniej prawdopodobny niż trwanie tego destrukcyjnego dla Polski układu. Do konstytucyjnego terminu wyborów parlamentarnych pozostały dwa lata. Notowania obozu władzy i doświadczenie przegranych wyborów prezydenckich sprawiają, iż środowisko Tuska będzie parło w kierunku jednej listy wyborczej oraz nielegalnych działań wokół kampanii i samych wyborów. Przegrana Trzaskowskiego pokrzyżowała im szyki i utrudniła działania, ale nie odebrała władzy.
Porażka w głosowaniu do Sejmu i Senatu będzie oznaczać arcypoważne kłopoty osobiste wielu czołowych osób tego układu władzy. Dla opozycji wybory prezydenckie były faktycznie walką o przetrwanie – bez prezydentury Karola Nawrockiego demokracja walcząca weszłaby na poziom represji nieznany w naszym kraju od czasów komunizmu. Dla partii Tuska walką o przetrwanie będą jednak wybory parlamentarne. By je wygrać, zrobi w polskim życiu publicznym wiele zła.