Tragedie, jakie nawiedziły Polskę w XX wieku – niemiecka i sowiecka okupacja – zostały upamiętnione w licznych śladach, pomnikach, krzyżach, tablicach.
Pamięć o ofiarach ludobójczych ideologii to nasz obowiązek i zadanie, które powinniśmy przekazać następnym pokoleniom. Jest jednak grupa ofiar, która mimo upływu 30 lat od transformacji PRL w III RP nie doczekała się symbolicznego upamiętnienia w miejskiej przestrzeni stolicy. To ofiary Wołynia. Mówiąc o rzezi wołyńskiej, myślimy także o ofiarach z innych terenów, m.in. Małopolski Wschodniej, okolic Przemyśla, Bieszczad. Za dwa lata przypada 80. rocznica „krwawej niedzieli”, którą uważa się za początek tragedii wołyńskiej. Petycja #WołyńNaPowązki to oddolna inicjatywa różnych środowisk, by do narodowego panteonu, jakim stał się Cmentarz Wojskowy na Powązkach, wprowadzić godne upamiętnienie rodaków – ofiar ukraińskich nacjonalistów. Zdaję sobie sprawę, że od lat trwa dyskusja dotycząca sensowności i zakresu podnoszenia w stosunkach z Ukrainą bardzo bolesnej i delikatnej kwestii Wołynia. Szczególnie teraz, po agresji Rosji na naszych sąsiadów, istnieją obawy, że sprawa upamiętnienia ofiar ukraińskiego ludobójstwa wykorzystywana jest przez agenturę rosyjską, by psuć relacje Warszawy z Kijowem. Ale chowanie głowy w piasek to dziwna postawa. Zakłada ona niedojrzałość naszych ukraińskich partnerów, by zmierzyć się z trudną historyczną prawdą. Jest w tym jakaś nuta paternalizmu, ponieważ wygląda na to, że traktujemy Ukraińców jako moralnie i emocjonalnie niedojrzałych do uznania swoich win. Jeśli mamy odnosić się do siebie z szacunkiem, musimy widzieć w nich normalnych partnerów, którzy potrafią docenić i przyjąć uzdrawiającą moc Prawdy. Dyplomacja zakładająca, że zostawmy kwestie Wołynia dwustronnym komisjom historycznym, nie przynosi rezultatu. Nie czekajmy więc – zostały dwa lata, to wystarczający czas, by na cmentarzu powązkowskim stworzyć godne upamiętnienie. Czekają na to ofiary, czeka odchodzące pokolenie dzieci Wołynia.