Sędzia Beata Morawiec oświadczyła, że nie stawi się na rozprawie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego dotyczącej uchylenia jej immunitetu. Jej zdaniem bowiem ta izba nie jest niezawisłym sądem. Tymczasem według prokuratury sędzia miała dopuścić się wielu przestępstw natury kryminalnej, w tym przyjąć korzyść majątkową za korzystny dla oskarżonego wyrok.
Taki zarzut jest bodaj najcięższym, jaki można postawić sędziemu, albowiem trudno wyobrazić sobie kogoś bardziej niegodnego niż sprzedajny sędzia. O winie i karze orzeknie sąd w procesie, w którym oskarżonej przysługiwać będą wszelkie gwarancje prawa do obrony. Medialna szopka, jaką uskuteczniają sama podejrzana oraz jej polityczni sprzymierzeńcy z Adamem Bodnarem włącznie, wskazuje jasno, że od samego początku nie chodziło o obronę rzekomo zagrożonej niezawisłości sędziowskiej, lecz o zachowanie faktycznej bezkarności kasty ludzi ponoć nadzwyczajnych. I rzeczywiście jest coś, co wyróżnia takich sędziów jak Beata Morawiec, jest to niczym nieograniczona bezczelność, bo tzw. zwykły człowiek już dawno spaliłby się ze wstydu.