Wtargnięcie w przestrzeń powietrzną Estonii trzech rosyjskich myśliwców było największą tego typu prowokacją wobec tego kraju od momentu dołączenia do NATO, czyli od ponad 20 lat. Nie należy zapominać, że na celowniku Kremla cały czas są też Litwa oraz Łotwa. Również Morze Bałtyckie jest areną, na której aż roi się od niebezpiecznych działań Rosji na wodzie i w powietrzu, a także w cyberprzestrzeni. Wszyscy ubolewają nad tym faktem, europejscy przywódcy wyrażają swoje „zaniepokojenie”, ONZ zwołuje kolejne rady. A co robi Putin? Przygląda się i z uśmiechem pod nosem obmyśla kolejne elementy scenariusza wojny hybrydowej, sukcesywnie przekraczając czerwone linie. Od mieszania łyżeczką herbata nie zrobi się słodsza. A od samego grożenia Putinowi palcem, jeżeli za tym nie będą szły mocne i zdecydowane odpowiedzi, liczba prowokacji nie zmaleje, a wręcz przeciwnie. Będzie ich więcej i będą przybierać coraz mocniej na sile.
Putin się nie cofnie
W prowokacjach militarnych dokonywanych przez Rosję w regionie mamy ewidentnie do czynienia z tendencją wzrostową. Najpierw nad nasze terytorium wleciał jeden dron. Później dwa, a ostatnio – najwięcej jak do tej pory – 21.