Niemcy są w strachu. Z jednej strony upada właśnie ich pomysł za politykę energetyczną. Wojna na Ukrainie powoduje, że Niemcy muszą żegnać się ze swoim konceptem oparcia europejskiej energetyki na rosyjskim gazie. W efekcie Niemcy mogą utracić swoją przewagę wynikającą z wykorzystania tanich rosyjskich surowców. Z drugiej zaś na horyzoncie majaczy kolejny problem. Chodzi o Chiny.
Kraj ten wyraźnie zmierza w kierunku izolacjonizmu. A przecież jest on głównym odbiorcą produkcji niemieckiej (i dostawcą wielu podzespołów). Zerwanie więzi z Pekinem, tym bardziej prawdopodobne w związku z napięciem na linii Zachód–Wschód, będzie ciosem dla niemieckiej gospodarki. Wchodzimy w okres deglobalizacji, być może nowej zimnej wojny. A to może oznaczać koniec niemieckiej potęgi gospodarczej. Dla nas będzie to wyzwaniem, ale także, jeśli rozumnie do niego podejdziemy, szansą.
Żeby dobrze zrozumieć kwestię problemów Niemiec, trzeba najpierw przedstawić ich zamysł polityczny, który nie zawsze był wprost sformułowany, ale dało się go wyczytać z analizy rzeczywistości gospodarczej. Przede wszystkim chodzi o to, że niemiecka produkcja pozostaje konkurencyjna, będąc jednocześnie dobra jakościowo, ale nie innowacyjna. Niemcy nie są znani ze smartfonów, z samochodów elektrycznych czy nowoczesnych aplikacji. Są znani z dobrych samochodów spalinowych i proszków do prania. Aby więc ludzie chcieli kupować niemieckie produkty, które są wysokiej jakości, ale niespecjalnie nowoczesne, Niemcy musieli gdzieś obniżyć koszty ich produkcji. Ważnym elementem oczywiście było wykorzystanie taniej siły roboczej z Polski, Czech czy Węgier. Ale z tego mógł każdy korzystać. Niemcy musieli pójść dalej. Dogadali się więc z Rosją w kwestii tanich surowców.
Rosja niespecjalnie przejmuje się ekologią czy prawami pracowników, więc mogła dostarczyć Niemcom tanie surowce w zamian za kroplówkę technologiczno-finansową i wsparcie polityczne. Berlin w ten sposób zbudował przewagę kosztową dla swojego przemysłu. Ale to było za mało. Niemcy chcieli zapewnić sobie pewny rynek zbytu. Wykorzystali więc w UE system ceł, żeby wyeliminować konkurencję spoza Europy. Potem wykorzystali wspólną walutę do zniszczenia konkurencji wewnątrz UE – poprzez tani kredyt w euro dla Południa Unii połączony z wymuszeniem ograniczenia interwencji państwa i pomocy własnym (słabszym) gospodarkom Włoch czy Francji. Ale i tego było za mało. Niemcy chcieli być pewni, że nikt nie zachwieje ich przewagą kosztową w przemyśle. Wykorzystali więc zieloną politykę do wymuszenia na całej Europie uzależnienia od rosyjskich surowców sprowadzanych za pośrednictwem Niemiec poprzez Nord Stream. Aż wtedy przyszedł 24 lutego 2022 r.
Niemcy, kreując swoją politykę, nie wzięli pod uwagę jednego czynnika. A jest nim determinacja Chin i USA do konfrontacji. Oba mocarstwa gotowe są na wojnę zastępczą (jak np. na Ukrainie) lub/i zimną (miejmy nadzieję, że na niej się skończy). A to rodzi pewne konsekwencje. Ani Pekin, ani Waszyngton nie mogą sobie pozwolić na współpracę Niemiec i Rosji. Po pierwsze dlatego, że byłby to trzeci gracz, równie silny co oni, więc mógłby skorzystać na sytuacji „gdzie dwóch się bije…”. Po wtóre, bo taki gracz mógłby przechylić szalę na czyjąś stronę (za ogromną zapłatą). USA i Chiny utrzymują więc w zanadrzu pewien atut, który praktycznie uniemożliwia zawiązanie twardego sojuszu niemiecko-rosyjskiego. A jest nim Międzymorze. Chodzi o to, że jeśli Niemcy z Rosją chcieliby zagrozić kruchej równowadze Wschód–Zachód lub po prostu uwolnić się z zależności (odpowiednio Niemcy od USA i Rosja od Chin), to przeciw nim zostaje wykorzystany region między Rosją a Niemcami, który zaraz jest dozbrajany i wspierany gospodarczo, aby zagrozić Berlinowi i Moskwie.
Jeśli więc Niemcy chciałyby stanąć po stronie Rosji i Chin, Międzymorze uruchomiłby Waszyngton. Jeśli Rosja chciałaby stanąć po stronie USA, Międzymorze uruchomiłby Pekin. Zajęcie Ukrainy przez Rosję (czego chciały Niemcy) praktycznie zniszczyłoby ten bezpiecznik. Dlatego Amerykanie są tak zdeterminowani, by wspierać Ukrainę. I dlatego Chiny są tak mało zdeterminowane, by wspierać Rosję (a wcześniej wręcz wspierały ukraińską i białoruską niepodległość). Niemcy więc ze swoją strategią nie odnalazły się w sytuacji geopolitycznej determinowanej przez interesy większych od nich mocarstw. A teraz znalazły się wręcz w potrzasku. Nowa zimna wojna pomiędzy obozami amerykańskim i chińskim oznacza ruinę ich konkurencyjności. Nie tylko będą musiały się odciąć od tanich surowców z Rosji, ale i odciąć się, przynajmniej częściowo, od handlu z Chinami, który jest dla nich równie duży jak handel z USA.
Na pierwszy rzut oka upadek konkurencyjności niemieckiej jest dla polskiej gospodarki tragedią. Jesteśmy bardzo mocno uzależnieni od Niemiec jako ich poddostawca. Jeśli Niemcy osłabną gospodarczo, to my też. Nie można przecież ukrywać, że bardzo dobra koniunktura ostatnich lat w naszym kraju opierała się też na problemach Południa. Chodzi o to, że Niemcy stworzyły z Włoch, Hiszpanii, częściowo z Francji swój rynek zbytu. I my też zyskaliśmy na tym wzroście popytu na niemieckie produkty ze strony Południa Europy. Zarabialiśmy na wsparciu niemieckiej produkcji przemysłowej, kiedy ta wykańczała swoim miksem wysokiej jakości, niskich kosztów (osiągniętych dzięki naszej taniej pracy, ale i rosyjskim surowcom) i nacisków politycznych (odebranie możliwości prowadzenia polityki monetarnej) przemysły Włoch czy Francji. Teraz, kiedy Niemcy natrafiły na pierwszy poważny problem, my też za ich politykę zapłacimy.
Ale każdy problem jest też szansą. Przede wszystkim szansą na ucieczkę ze skrajnie niekorzystnego dla nas scenariusza. Częścią niemieckiej strategii polityki klimatycznej było przeniesienie brudnej (czyli większości przemysłowej) produkcji do Rosji (która miała już zająć Ukrainę). W ten sposób w momencie, kiedy płace Polaków zaczęły w końcu rosnąć, ten wzrost zostałby ucięty przez przeniesienie produkcji dla niemieckiego przemysłu na wschód. Nam by została rola Włoch, czyli odbiorcy niemieckiego przemysłu, kraju z wielkim bezrobociem i bez perspektyw. Obecnie realizacja takiej strategii jest niemożliwa, gdyż Rosja nie będzie w stanie przejąć pozycji Europy Środkowej. Będziemy mieli więc kryzys, ale będzie on niczym w porównaniu ze stagnacją, którą mógł w Polsce wywołać sukces niemieckiej strategii geopolityczno-gospodarczej.
Obecna sytuacja Włoch pokazuje, że ze stagnacji trudno uciec. Lepiej już przeżyć porządny kryzys, który nami wstrząśnie i zmusi do zmian, niż powoli obsuwać się w gnicie gospodarcze. Można to porównać do zrywania plastra. Lepiej zrobić to boleśnie, ale szybko, niż powoli i mało skutecznie. Kryzys Niemiec jest dla nas szansą. Jeśli już nie będzie się opłacać być poddostawcą niemieckiego przemysłu, to możemy pomyśleć nad strategią wyjścia z „pułapki średniego rozwoju”. Czyli pułapki zastygnięcia na długo w średnich dochodach ludności (a tylko takiej może przynosić podwykonawstwo dla innych). Teraz możemy spróbować wybić się z nowoczesnym przemysłem. A potencjalna nowa zimna wojna jest dla nas doskonałą okazją. Tak właśnie swoją potęgę zbudowała Korea Południowa. Musimy więc sobie życzyć, aby na wschodniej granicy Ukrainy (i, daj Boże, Białorusi) zapadła nowa żelazna kurtyna. Nawet jeśli to początkowo będzie nas bolało.