„Pieśń o spustoszeniu Podola” znakomicie wpisuje się w wojnę na Ukrainie i postulat podniesienia wydatków na obronność do 5 proc., „Odprawa posłów”– wskazuje na to, co pan prezydent powinien zrobić z ambasadorami – nominatami Sikorskiego. Nawiasem mówiąc, sięgnięcie po Kochanowskiego dowodzi, że lista lektur do narodowego czytania już się kończy, i to bez pomocy Nowackiej z brzytwą. Jeszcze chwila, a przyjdzie kolej na rymy księdza Baki, łamańce słowne Białoszewskiego czy wątpliwe z punktu widzenia hetero-Polaka propozycje Gombrowicza. A może zatem zamiast narodowego czytania zacząć narodowe pisanie? I ustanowić doroczny Dzień Grafomana? Nie mówię zresztą, żeby od razu nakazać tworzenie powieści czy epopei wierszem. Na naszych oczach rozwinęło się mnóstwo nowych gatunków literackich, takich jak twitt, hejt czy SMS, których wspólną cechą jest lapidarność i brak szacunku dla ortografii.
A skoro o kulturze mowa – zaimponowali mi ostatnio prezydenci. Były i nowy. Pan Duda zabrał Nawrockiego na zwiedzanie Krakowa. Mogę sobie to wyobrazić, bo sam chętnie prowadziłbym podobną wycieczkę – „a tu, na tym bulwarze smok wawelski pękł”, „tu Niemcy Wandę patriotkę do samobójstwa zmusili”, „a tu proszę ominąć, tu zdefekował lajkonik, choć istnieje też wersja, że zrobił to koń z »Zaczarowanej dorożki«. Na wszelki wypadek magistrat zabytku nie sprząta. Idziemy dalej”. Jeszcze ciekawiej zapowiadałaby się taka wycieczka po całej Polsce, którą zafundowałby Tusk swojemu ewentualnemu następcy. Pokazałby mu różne sławne miejsca pod hasłem „wakacje z duchami” – tarczę, której nie ma pod Radzikowem, elektrownię atomową, która znikła w Żarnowcu, CPK, którego brak pod Baranowem, w Warszawie mieszkania zrabowane przez mafię z Ratusza. Może zatem póki czas i my ruszajmy na narodowe zwiedzanie tego, czego nie ma.