Vilfredo Pareto, włoski myśliciel polityczny, twierdził, że wszystkich polityków można podzielić na lwy i lisy. Nawiązywał do „Księcia” Nicola Machiavellego i jego słów o tym, że idealny władca powinien być i lwem, i lisem, kiedy trzeba. W praktyce jest jednak zwykle albo tym, albo tamtym.
Lisy są sprytne, elokwentne i dyplomatyczne, ale nie utożsamiają się z ludźmi, których reprezentują. Dlatego zawodzą w sytuacjach poważnego zagrożenia. Wolą zadbać o siebie, niż rzucić swój los na stos. Myślę, że w Polsce akurat nikomu nie trzeba tłumaczyć, kto jest lisem, a kto lwem w nadchodzących wyborach. To aż nazbyt wyraźne. Interesujące jest teraz to, że lisy, przeczuwając swoją klęskę, zaczynają na ostatniej prostej przebierać się za lwy. Nagle okazuje się, że to liski lepiej obronią granice, bo lwy za dużo ludzi wpuszczają. A przecież jeszcze niedawno lwy były złe i ksenofobiczne, bo granic nie otwierały. Podobno to lwy szkodzą też Ukrainie, podczas gdy lisy chcą jej pomóc. A przecież jeszcze niedawno czołowy „rudzielec” przyspawany był do prorosyjskiej, niemieckiej polityki zagranicznej. Trudno doprawdy, widząc te lisy z doczepionymi grzywami, się nie roześmiać.