Samo słowo „woke” pochodzi z XIX-wiecznego slangu niewolników, które oznaczało „budzić się” (od słowa „awake”). Już jednak w latach 30. XX w. dla afroamerykańskich aktywistów stało się (w formie „stay woke!”) zawołaniem wzywającym do czujności wobec rasistowskich zachowań.
Postępowość w Stanach Zjednoczonych
W kolejnych dekadach, jak wiemy, w USA sporo się działo, jeśli chodzi o relacje między czarnymi a białymi Amerykanami. Jednakże hasło „stay woke!” wróciło do użycia wśród Afroamerykanów dopiero na początku XXI w. – głównie za sprawą czarnoskórych artystów, którzy w swoich utworach zaczęli do niego coraz częściej nawiązywać. To nie było jakieś szczególnie silnie zjawisko polityczne, ale nagle splotło się z emocjami wokół ruchu Black Lives Matter, a następnie pierwszą prezydenturą Trumpa, która wywołała histerię wśród amerykańskiej lewicy.
Lewica bez wątpienia potrafi zawłaszczać pojęcia i przekuwać je na własne potrzeby, wykorzystując przy tym wpływy w mediach oraz wśród celebrytów. „Stay woke!” stało się w 2016 r. hasłem tłoczonym Amerykanom (głównie młodym, oczywiście), gdzie tylko się da. W maju 2016 r. MTV ogłosiło „woke” słowem, „które musi znać każdy nastolatek”. W 2017 r. „eksperci” wybrali „woke” na słowo roku, zostało również dołączone oficjalnie do Oksfordzkiego Słownika Języka Angielskiego. Każdy „postępowy” człowiek miał być woke w odróżnieniu od „faszystów” od Trumpa. W ten sposób sam termin oderwał się tak naprawdę od swoich afroamerykańskich korzeni, bo oznaczał „opór” przeciwko prawicowej władzy wszystkich rzekomo prześladowanych grup: od transwestytów po latynoskich migrantów. Stał się kolejną formą tego, co już od pewnego czasu było znane jako poprawność polityczna, tylko w bardziej agresywnej formie.
Dekrety Bidena – ideologia w wojsku
Kiedy demokraci wrócili do władzy, ideologia woke stała się wręcz ideologią państwową. Symbolem tego czasu stały się np. nominacje transwestytów na wysokie stanowiska w amerykańskim wojsku. Prezydent Joe Biden wprowadził kilka zarządzeń, które doprowadziły do skrajności zasady DEI. DEI, czyli „diversity, equity and inclusion” (różnorodność, równość i inkluzywność), to zbiór zasad, jakimi powinny posługiwać się organizacje w ramach politycznej poprawności – łącznie z zatrudnianiem odpowiednio „zdywersyfikowanych” osób. Zasady DEI wdrażano w amerykańskich firmach i administracji państwowej od lat, ale triumfująca ideologia woke chciała więcej. Teraz inkluzywne miało być nawet wojsko.
Biden i jego ludzie – co w Polsce nie do końca zauważano i rozumiano – wprowadzili w USA skrajnie lewicową agendę, wdrażając zmiany porównywalne z tym, co wyprawiał w Hiszpanii rząd Zapatero na początku XXI w. José Zapatero przeorał Hiszpanię i to samo mogło czekać USA – ale Amerykanie nie poddali się tak łatwo lewicowym eksperymentom. Dla amerykańskiej prawicy – z Donaldem Trumpem na czele – ideologia woke stała się przeciwnikiem, którego należało za wszelką cenę zwalczać.
Polem bitwy stał się rynek konsumentów. Amerykanie – w odróżnieniu od Polaków – potrafią organizować i przeprowadzać bojkoty konsumenckie. A prawica radzi sobie z tym znacznie lepiej niż lewica. Korporacje, które po 2015 r. radośnie weszły w promowanie lewicowych pomysłów, zaczęły sobie zdawać sprawę – często boleśnie – że popełniły duży błąd.
Bojkoty konsumenckie
Najsłynniejszym przypadkiem biznesowej katastrofy wywołanej wprost przez złudzenia związane z wiarą w woke był skuteczny bojkot piwa Bud
Light, produkowanego przez koncern AB InBev (jednego z największych producentów piwa w USA i na świecie). Kierownictwo firmy na początku 2023 r. wpadło na „genialny” pomysł, żeby zatrudnić w reklamach Bud Light transwestytę-celebrytę znanego jako Dylan Mulvaney. Wywołało to natychmiastową oddolną reakcję wściekłych klientów. Bud Light było bowiem marką lubianą głównie przez Amerykanów z konserwatywnych stanów. Oni po prostu nie życzyli sobie, aby taki marketing był do nich skierowany. W krótkim czasie sprzedaż piwa spadła w niektórych rejonach USA niemal do zera. W ciągu dwóch miesięcy sprzedaż AB InBev spadła o 18 proc., a wycena akcji – o 20 proc. Bud Light stracił pozycję najpopularniejszego piwa w USA, którą utrzymywał przez 20 lat. Lewicowy brytyjski „Guardian” przyznał ze smutkiem, że bojkot Bud Light był największym bojkotem konsumenckim w historii.
Ideologia woke wkroczyła nawet do świata gier komputerowych, co okazało się zresztą dla producentów taktyką równie samobójczą, jak promowanie przez transwestytę. Dlaczego? Cóż, gracze okazali się grupą wyjątkowo mało otwartą na wszelakie objawy woke. Gry, w których producenci chcieli usilnie wykazać się inkluzywnością, wprowadzając homoseksualne wątki fabularne, transpłciowe postacie i ogólny klimat woke (charakteryzujący się np. wprowadzaniem do dialogów genderowego języka, brzmiącego często absurdalnie), stawały się biznesowymi katastrofami. Najbardziej znany przykład to gra „Dragon Age Veilguard”, której sprzedaż była o połowę mniejsza, niż zakładali producenci.
W maju 2023 r., gdy bojkot Bud Light trwał w najlepsze, swoich klientów postanowiła zirytować sieć sklepów Target, która wprowadziła na swoje półki kolekcję odzieży – w tym dziecięcej – z okazji miesiąca dumy LGBT. Reakcja klientów była łatwa do przewidzenia, chociaż szefostwo korporacji najwyraźniej jej nie przewidziało. Bojkot doprowadził do spadku sprzedaży, zanurkowania cen akcji o 15 proc., a także serii pozwów z paragrafów o obscenicznym zachowaniu.
Bojkoty Bud Light i Target były prawdziwym przełomem – prawica poczuła na własnej skórze, że jest silna i ma poparcie znacznej części opinii publicznej. Równocześnie korporacje zaczęły dostrzegać, że szerokie wchodzenie w lewicowy przekaz kończy się biznesową katastrofą. Dlatego po powrocie Donalda Trumpa do Białego Domu, amerykański biznes zaczął masowo wycofywać się z DEI i wszelkich inicjatyw związanych z ideologią woke.
Oczywiście, zachowanie korporacji (których kierownictwo często twardo wspiera lewicę) można uznać za czysto koniunkturalne. Woke może powrócić, gdy tylko w USA zmieni się władza. Ale Trump i jego ludzie doskonale to rozumieją. Dlatego starają się jak najszybciej odwrócić efekty lewicowej rewolucji kulturalnej. To, co im sprzyja, to poparcie większości zwykłych Amerykanów. Oni mieli już po prostu dosyć lewicowych eksperymentów. Amerykanie potrafili się uratować. Pytanie, czy Europejczycy będą mieli siłę zawalczyć o swoje. Bo w Unii Europejskiej szykowane jest nam to samo, co jeszcze do niedawna oglądaliśmy w USA.