Marsz Niepodległości, mimo dorabiania mu gęby nacjonalistycznego obskurantyzmu, jest jedną z piękniejszych inicjatyw, którą oddolnie udało się zrobić Polakom. W dodatku nie jest przeciw komukolwiek, tylko ZA – za Polską suwerenną, za wspólnotą narodową. Większość demonstracji na świecie, o których donosi prasa, to demonstracje protestu: demonstrują więc żółte kamizelki przeciwko rządowi, demonstruje czarna siła w USA przeciw tradycji.
Stosunkowo najprostsza sytuacja panuje w krajach, gdzie wszelkie demonstracje są zabronione. U nas jeszcze nie, choć wielu by chciało. Wbrew przekonaniom, że jesteśmy narodem malkontentów, Polacy potrafią się cieszyć ze swoich dziejów, z historycznych zwycięstw i wybitnych przywódców.
Jeśli chodzi o polowanie na Ziobrę, podejrzewam, że jest to ściganie króliczka, którego nie ma, a czas, kiedy skóra z ministra mogłaby zawisnąć w gabinecie Żurka, jest bardzo odległy. Prędzej głowy dzisiejszych prominentów powędrują jako trofea do unijnych gabinetów. Kolejny marszałek rotacyjny, na tle malowniczego wodzireja z książeczką do nabożeństwa w ręku, wydaje się porażająco bezbarwny – ot, towarzysz Kupść z gminnego ośrodka, lekko spolerowany, udający luzaka, na swój sposób dowcipny, ale podobnie jak Szymonek, generał bez armii (Czarzasty bez omasty), która się gdzieś rozlazła.
Nie wiadomo nawet, ile jest lewic i kto im przewodzi – ale widać, że nie podskoczy ukochanemu przywódcy i potulnie da się wymienić na kolejny zderzak, jeśli zajdzie taka potrzeba. Co do Dolnej Odry – nawet jeśli coś takiego powstanie, to w innym miejscu, nie przeszkadzając szlakom. Można jedynie zastanawiać się nad losem tego regionu, gdyby wybory wygrał Trzaskowski. No więc Odrę zablokowałby rezerwat, co przy okazji zniszczyłoby marzenia o rozkwicie Świnoujścia, no bo po cóż ten port? Przecież są Lubeka, Rostock i Kilonia! Są też spławne rzeki: Łaba, Wezera czy Ren. Po co jeszcze Odra?