Oczywiście na rozkaz samego dyktatora. Ze względu na skalę i charakter o przedsięwzięciu mówi się jako o specoperacji. Reżim przedstawia to jako tryb wojenny, na który przeszła armia. Ruch Łukaszenki jest o tyle dziwny, że jeszcze na dobre nie opadł kurz po manewrach Zapad-2025 z udziałem Rosji, gdzie także ćwiczono odparcie ataku wroga, działania logistyczne, przegrupowanie i użycie strategicznej broni. Wiadomo jednak, że w liczbie ogłaszania alertów bojowych Łukaszenka nie ma sobie równych. Propaganda musi mieć paliwo, a nic tak nie działa jak widmo najazdu natowskich czołgów i atak zachodnich rakiet na białoruskie tereny, przed którymi trzeba się bronić. A tak to właśnie wygląda oczami Mińska. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni to alert wojskowy do końca tego roku. A do czego tak faktycznie przygotowuje się Łukaszenka? To wie on sam. No i Putin oczywiście, bo bez jego zgody nawet jeden czołg nie wyjedzie z białoruskich koszar.
Białoruska specoperacja
Ledwo co Łukaszenka wrócił z Tadżykistanu, gdzie odbył się szczyt Wspólnoty Niepodległych Państw i gdzie doszło do spotkania z Putinem, a na Białorusi ogłoszono alarm bojowy najwyższej gotowości, obejmujący wszystkie jednostki sił zbrojnych.