Nowoczesna opozycja totalna
„Jeżeli jest totalna władza, totalne zawłaszczanie wolności, no to i totalna opozycja.
W zasadzie od takiego przeglądu znacznie lepszy byłby filmowy flesz, pozbawiony jakiegokolwiek komentarza. Obraz i dźwięk dostarczyłyby dostatecznych dowodów na potwierdzenie tezy o istnieniu nie „totalnej opozycji”, lecz „opozycji z magla”. Zerknijmy jednak.
Z logiką na bakier
12 kwietnia Ryszard Petru w słynnej już scenografii z zerami (złośliwi powiadali, że doskonale się w nią wpisuje) ogłosił koniec rozmów o porozumieniu w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Dwa dni później stwierdził jednak, że to PiS zerwał rozmowy, wysuwając kandydata na sędziego TK w osobie prof. Zbigniewa Jędrze-jewskiego. Mało logiczne? Jakie to ma za znaczenie, skoro pozwoli Ryszardowi po raz kolejny stanąć w świetle kamer i wygłosić kolejne polityczne mądrości.
W tym czasie ukazał się raport KRRiT, który pozwolił przeciwnikom obecnego rządu na sformułowanie tezy o stronniczości mediów publicznych, w których PO utraciła władzę. I oczywiście nikt nie zwrócił uwagi na szczegół, że sami autorzy badań, które posłużyły do sformułowania powyższej tezy, zastrzegali, iż jest to analiza dotycząca wybranych kilku dni z lutego. Skoro więc fakty nie przystają do założonej tezy, tym gorzej dla tych faktów.
Przy tym wszystkim wypada zauważyć, że za kadencji PO-PSL takich badań nie robiono (a przynajmniej nie są opublikowane na stronie KRRiT). Bynajmniej nie dlatego, że pluralizm i obiektywizm w mediach ocierały się o najwyższe światowe standardy, lecz raczej dlatego, że rzeczywiste oblicze ówczesnych mediów nie znalazło potwierdzenia w obiektywnych badaniach. Po co koalicja PO-PSL miała pokazywać swoją totalną kontrolę mediów?
Rada się pochyla, Myszka grozi palcem
Jakby tego było mało, dzień po publikacji raportu poseł Iwona Śledzińska-Katarasińska z PO na posiedzeniu sejmowej komisji kultury i środków przekazu postawiła tezę, że obecna sytuacja w mediach publicznych przypomina jej najczarniejsze okresy (można się domyślać, że chodziło o porównanie do działań weryfikacyjnych w Radiokomitecie po wprowadzeniu stanu wojennego, bo przecież nie o działania prezesów z PO po 2009 r.). Mimo zdecydowanego sprzeciwu ze strony poseł Joanny Lichockiej (PiS), która w swoim wystąpieniu wskazała na manipulacje, jakich dopuszcza się poseł Katarasińska, kłamstwa nie ustały. Nawet rzeczowe wyjaśnienia Barbary Stanisławczyk-Żyły, prezes Polskiego Radia SA, oraz Jacka Kurskiego, którzy przedstawiając konkretne liczby i nazwiska, udowodnili absurdalność zarzutów opozycji, nie przekonały Katarasińskiej. Cóż, znowu gorzej dla faktów, które nie przystają do założonej z góry tezy.
Ta dramatyczna walka z faktami doczekała się apogeum 14 kwietnia podczas debaty w Sejmie w związku z wyborem sędziego TK. Posłanka Kamila Gasiuk-Pihowicz, zwana przez życzliwych Myszką Agresorką, krzyknęła głosem dramatycznym:
„Nigdy nie miałam wątpliwości, że PiS w sprawie Trybunału Konstytucyjnego nie będzie po dobroci dążył do konstruktywnego rozwiązania. Miałam jednak cień nadziei, że zdecydujecie się na przedstawione przez nas konstruktywne rozwiązanie i że to będzie w poczuciu elementarnej odpowiedzialności za państwo, za bezpieczeństwo prawne obywateli, za to, żeby nie było podwójnego porządku prawnego, żeby sojusze międzynarodowe, które nas chronią, działały, w poczuciu elementarnej odpowiedzialności za państwo”.
Cóż, tak właśnie opozycja rozumie kompromis. Jako całkowite przyjęcie ich postulatów, dyskusja to dla nich potakiwanie i przyjmowanie ich pomysłów. Ciekawa postawa w demokracji, w której władzę sprawuje większość.
Czy Mieszko chciał być Tuskiem?
Zresztą o tym, jak PO i Nowoczesna odnoszą się do faktów realnych (są bowiem i fakty medialne, które powstają na antenach wciąż zaprzyjaźnionych mediów), pokazała reakcja po głosowaniu ws. sędziego TK. Wbrew oczywistości, że w głosowaniu wzięło udział 233 posłów, a więc ponad połowa ustawowej liczby posłów, co jest wymagane dla ważności głosowania, przedstawiciele opozycji rozpoczęli tumult na sali sejmowej, fetując swoje zwycięstwo. Jakaż była ich konsternacja, kiedy okazało się, że „totalna opozycja wobec rzeczywistości” nie zmieniła rezultatu głosowania i prof. Jędrzejewski został wybrany. Rechot i wrzaski „demokracja, demokracja! ” zastąpiły natychmiast okrzyki „dyktatura!, dyktatura!”. Tak to już u nich jest, że demokracją jest tylko głosowanie po ich myśli, inne rozstrzygnięcia są przejawem dyktatury.
Ale to nie zraziło zapaleńców, którzy kontynuowali spór z rzeczywistością. I tak niezawodny kabareciarz Ryszard Petru dał niezwykłą wykładnię myśli politycznej Mieszka I, który „nigdy nie wpadłby na to, że po 1050 latach tak to wszystko będzie wyglądać”. O co liderowi Nowoczesnej chodziło, można się tylko domyślać. Czy należy domniemywać, że zdaniem Petru, gdyby Mieszko I przewidział zwycięstwo PiS-u w wyborach, zrezygnowałby z koncepcji budowania państwowości? Czy może zabrałby Polan i wyjechał z nimi pod opiekuńcze skrzydła zachodnich sąsiadów? To, że coś jest na rzeczy, potwierdził Petru w komentarzu do wygłoszonego z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski orędzia prezydenta Andrzeja Dudy: „Zabrakło mi w tym przemówieniu rzeczy najważniejszej: myśmy przystąpili do Europy i głównie mówił o przeszłości, a nie wspomniał o przyszłości. Dzisiaj to, co się dzieje w polskim państwie, jednak oddala nas od Europy i tak naprawdę nierespektowanie standardów europejskich, o których marzył Mieszko I”. Przyznam, że nie wiem, o czym Mieszko I marzył, jednak ze słów posła można się domyśleć, że ani chybi chciał pełnić rolę ówczesnego Donalda Tuska.
I Kukiza dopadła „totalność”
Ale walka z faktami przyniosła straty nie tylko „opozycji totalnej”. O tym, że jest to działalność grożąca urazami, przekonał się również klub Kukiz ‚15. Jego członkowie, trwając w okopach z orężem w postaci pomysłu zmiany konstytucji (wbrew realnym możliwościom dokonania tego), nie zauważyli, że stają się marionetką w ręku „europejczyków”, którzy namówili ich do zerwania głosowania za kandydaturą sędziego Jędrzejewskiego. Pech chciał, że kilku posłów tego klubu nie chciało się zgodzić na układanie z „totalniakami” i postanowiło wziąć udział w głosowaniu. I tak, wbrew ustawce zaplanowanej przez Kukiza do spółki z Petru, nastąpiła dalsza dekompozycja klubu muzyka oraz utrata wiarygodności wobec Prawa i Sprawiedliwości, a także opozycji.
Ale! Nawet te doświadczenia z wojny z faktami niczego opozycji nie nauczyły. Co więcej, oddala się ona od rzeczywistości coraz bardziej. Na dowód jeszcze jeden cytat z czwartkowej wypowiedzi Schetyny: „Będziemy stawać twardo, z podniesioną głową i pokazywać, jak bardzo zależy nam na wolności, na tym, żeby Polska była w Europie”. Było to powtórzenie zdania, które wygłosił nieco wcześniej: „Jesteśmy z różnych partii politycznych, będziemy razem, będziemy chcieli powiedzieć, że nie pozwolimy, by Jarosław Kaczyński wyprowadził Polskę z Europy”.
Skąd opozycji przyszedł do głowy pomysł, że PiS będzie wyprowadzał Polskę z Europy? Trudno powiedzieć. Na wszelki jednak wypadek wszystkim zwolennikom Petru i okolic wyjaśniam: Głosowanie w sprawie obecności kraju w Unii Europejskiej odbędzie się kraju, w którym premierem jest David Cameron. Nie jest to Kamerun, ten kraj to Wielka Brytania i partią rządzącą nie jest tam Prawo i Sprawiedliwość. To tak dla porządku.
Cóż. Tę nieszczęśliwą wyliczankę można kontynuować, ale tak czy owak wnioski z niej da się zamknąć w jednym zdaniu: Nowoczesna i PO są w „opozycji totalnej” – wobec rzeczywistości.