Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Tomasz Truskawa,
23.10.2015 14:17

Znaczenie wyboru

Dobiegła końca kampania przed niedzielnymi wyborami. Z oczywistych powodów zdominowana była przez pojedynek pomiędzy Prawem i Sprawiedliwością a Platformą Obywatelską.

Dobiegła końca kampania przed niedzielnymi wyborami. Z oczywistych powodów zdominowana była przez pojedynek pomiędzy Prawem i Sprawiedliwością a Platformą Obywatelską. Pomiędzy tymi ugrupowaniami rozstrzygnie się kwestia, kto będzie rządził Polską przez najbliższe cztery lata (przynajmniej teoretycznie). Dlatego nie do końca mogę zgodzić się z zarzutami ugrupowań politycznych mających sondażowo kilkakrotnie mniejsze poparcie społeczne, dotyczącymi nierównoprawnego traktowania przy organizacji telewizyjnych debat.
 
Nad owymi „debatami” telewizyjnymi chciałbym przez chwilę się zatrzymać. Umieściłem słowo „debata” w cudzysłowie, bowiem czy rzeczywiście mamy do czynienia z dyskusją? Z wymianą poglądów, ze ścieraniem się argumentów? Jakieś szczątkowe elementy dyskusji wystąpiły co prawda w poniedziałkowej audycji z udziałem Beaty Szydło i Ewy Kopacz, ale już we wtorkowym programie z udziałem liderów wszystkich ugrupowań mieliśmy do czynienia z prezentacją programów i to na poziomie ogólnikowych haseł. Taka prezentacja powinna się przecież odbywać gdzie indziej i kiedy indziej. W wypadku partii posiadających reprezentację parlamentarną zasady programowe powinny znajdować swoje odzwierciedlenie w codziennej działalności, w wystąpieniach w Sejmie, w publicznej ocenie tworzonych aktów prawnych, w podejmowanych inicjatywach legislacyjnych itd. Partie pozaparlamentarne mają zaś do dyspozycji narzędzia propagandy, np. media czy choćby wydawnictwa partyjne. Argument braku środków finansowych nie do końca jest trafny, korzystać można bowiem choćby z mediów elektronicznych.

Decydują obrazki

O co zatem chodzi w tych „debatach” telewizyjnych? Mam nieodparte wrażenie, że to kolejny przykład manipulowania wyborcami. Manipulacja polega na tym, by ograniczyć możliwość świadomego wyboru, wyboru opartego na głębszym namyśle, wspartego chwilą zastanowienia. Zamiast tego proponuje się nam podjęcie decyzji pod wpływem impulsu przekazanego w postaci telewizyjnego obrazka. Co więcej, prawo wpływania na decyzje wyborcze za pomocą kultury obrazkowej zawłaszczyły sobie trzy największe podmioty rynku telewizyjnego. Taki rodzaj zmowy monopolistycznej. Trzy stacje (w tym tzw. publiczna) dzielnie wspierające ekipę dziś jeszcze rządzącą Polską, obarczone zarzutem braku obiektywizmu swojego przekazu (mniej lub bardziej zasadnie), tworzą monopol, który faktycznie zakreśla granice dyskursu politycznego w trakcie kampanii wyborczej. Debata może dotyczyć tylko tych kwestii, które wyznaczy kierownictwo telewizyjnego triumwiratu. Tymczasem dla takiej dyskusji zakres tematyczny powinno wyznaczać społeczeństwo. Dlatego też głównym podmiotem organizującym debaty wyborcze może być jedynie telewizja publiczna (oczywiście nie w obecnym kształcie, zarówno programowym, jak i personalnym), uwolniona od służalczej roli wobec każdej rządzącej ekipy. Albo zatem debaty będą organizowane przez telewizję rzeczywiście publiczną, albo musi ona – przynajmniej na czas formalnej kampanii wyborczej – dopuścić do głosu w tych audycjach dziennikarzy spoza grona swoich pracowników.

Tak się jednak nie dzieje, czego dowodem jest kończąca się kampania wyborcza, w której największe podmioty telewizyjne, połączone miłością do PO, próbują wmówić Polakom, że to właśnie dzięki organizowanym przez nich debatom możemy podejmować właściwe decyzje wyborcze. Nie chcą się pogodzić z myślą, że wyborcy mają swój rozum i potrafią samodzielnie dokonać oceny politycznej. Jestem przekonany, że gdyby policzyć, ile czasu antenowego poświęcono na pieczołowite pokazywanie przygotowań w studiu, ile czasu trwały zapowiedzi debaty – to okazałoby się, że tyle, ile zajęła sama debata. To nieprzypadkowa forma autoreklamy. Chodzi przecież o to, by wywołać w widzach wrażenie, iż tak doskonale przygotowana debata musi być rzetelna i obiektywna. Chodzi o ukrycie wpływu na wyborcę za pomocą obrazka zastępującego treść.

Kończąc już ten wątek, można stwierdzić jedną tylko rzecz: formuła telewizyjnej debaty ma sens i zastosowanie jedynie wówczas, kiedy mamy do czynienia faktycznie z dyskusją, a nie z przesłuchiwaniem liderów partyjnych przez korzystających z pozycji monopolisty dziennikarzy.

Kartonowa debata

Nie sposób jednak nie zauważyć, że niektórzy politycy uwielbiają takie jednostronne debaty. Dowodzi tego przypadek Ewy Kopacz, która przez całą kampanię chciała sobie porozmawiać z Jarosławem Kaczyńskim. Ten jednak nie dał się namówić na babski wieczór, więc pani premier zorganizowała sobie taką rozmowę sama. Skoro nie mogła podyskutować na żywo, to z kartonu wycięła i postawiła, nie tylko prezesa, ale i innych polityków PiS‑u. Ciekawe, czy w gabinecie ma tekturowego Kaczyńskiego, z którym rozmawia. Może chodzi o to, że takie debaty zawsze wygrywa, a to jej poprawia humor.

Nie mogą przecież jej tego humoru poprawić ani spadające notowania Platformy, ani kolejne fakty związane z podsłuchanymi rozmowami polityków jej ugrupowania. Światło dzienne ujrzały kolejne fragmenty nagrań, a wraz z nimi dowody na to, że pod rządami Platformy państwo działało jedynie w interesie wąskiej grupy biznesowo-politycznej. Okazało się, że nawet instytucje kontrolne, jak NIK, są uwikłane poprzez osobę swojego prezesa w niejasne kontakty ze światem biznesu. Polityczne, w zasadzie partyjne, podchody związane z prywatyzacją Ciechu, dowodzą, że państwo podporządkowywało swoje działania interesom i planom jednego człowieka. Skoro tak było, to czy inne decyzje rządzących (np. sprzedaż PKP Energetyka) również wynikały z układów i dojść zainteresowanych osób? Czy działał mechanizm: dziś załatwimy panu X, a jutro ubijemy interes z panem Y? Czy interesy państwa i jego obywateli kiedykolwiek były brane pod uwagę? Czy podobny był sposób działania przy aferze hazardowej? Jak wyjaśnić tworzenie prawa w interesie konkretnych biznesmenów – czego dobitnym przykładem jest tzw. lex Krauze, o którym mówi w ujawnionym ostatnio nagraniu prezes NIK‑u Krzysztof Kwiatkowski? Jak po takich wypowiedziach oceniać rzetelność publikowanych wyników kontroli dokonywanych przez NIK? Jasno chcę podkreślić, że nie ma to nic wspólnego z rzetelnością pracy kontrolerów.

Tak na marginesie owej wymiany uprzejmości pomiędzy Janem Kulczykiem a Krzysztofem Kwiatkowskim warto zauważyć – co stwierdza sam Kwiatkowski – że charakterystyczne dla Donalda Tuska (będącego wówczas premierem) jest postępowanie: „Daję wam wolną rękę, ale w razie czego to nie ja! Wszystkiego się wyprę”. To styl uprawiania polityki przez PO – jak się nie uda, wmawiamy ludziom, że to nie my.

Szansa na zmianę

W niedzielę dokonamy wyboru pomiędzy państwem istniejącym w teorii a państwem faktycznie działającym na rzecz swoich obywateli, pomiędzy państwem „nie da się” a państwem podejmującym skuteczne działania, pomiędzy państwem „kolesi” i „układów” a państwem opartym na prawie i sprawiedliwości. Dokonamy wyboru pomiędzy kontynuacją obecnego stanu Polski a realną szansą na dobrą zmianę.

Z pewnością czeka nas jeszcze niejedna rzeczywista debata o przyszłości, o kierunku działania nowej ekipy rządowej czy kształcie ustrojowym państwa. Niech to jednak będzie dyskusja, w której udział wezmą nie tylko politycy zgromadzeni na Wiejskiej, ale wszyscy obywatele. Warunkiem tego jest również to, by publiczne media stały się jednym z ośrodków takiej debaty, w którym widać będzie pluralizm poglądów, by przestały być narzędziem propagandy jednej tylko opcji, nawet nie politycznej, ale pragmatycznej, czyli wspierania aktualnej władzy i jej otoczenia. Żeby jednak tak się stało, Platforma i jej styl rządzenia krajem muszą odejść – ujmując rzecz kolokwialnie – do lamusa. Życzę tego Polsce i jej obywatelom.