Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Tomasz Truskawa,
16.10.2015 15:31

„Przejezdny” gazoport

Platforma odtrąbiła kolejny sukces – udało się dokonać uroczystego otwarcia (przypadkiem w trakcie kampanii wyborczej) gazoportu w Świnoujściu. Nieważne, że nie pracuje, ale został otwarty.

Platforma odtrąbiła kolejny sukces – udało się dokonać uroczystego otwarcia (przypadkiem w trakcie kampanii wyborczej) gazoportu w Świnoujściu. Nieważne, że nie pracuje, ale został otwarty. Wszak już Donald Tusk, obiecując, że autostrady na Euro 2012 będą gotowe, dokonał platformerskiej wykładni słowa „gotowe” – co oznacza „przejezdne”. Tak więc gazoport jest „przejezdny”.

Z równym powodzeniem można oddać do użytku wyremontowaną linię kolejową z położoną jedną szyną i wmawiać ludziom, że mają nowoczesny monorail.

Nie zdziwię się, jeśli premier Ewa Kopacz zdąży jeszcze w trakcie kampanii uroczyście otworzyć most Łazienkowski w Warszawie, który również przypadkiem zostanie otwarty na tydzień przed terminem – czyli 23 października. Znając jednak bezczelność PO, może się okazać, że uroczyste uruchomienie mostu nastąpi już w trakcie ciszy wyborczej, nie w piątek, lecz w sobotę. Bo wszakże nie będzie to żaden element kampanii wyborczej, ale po prostu zwykła informacja o tym, że most w Warszawie jest już „przejezdny” po remoncie. To nieważne, że prace przy nim będą trwały, może nawet z powrotem go zamkną (jak Muzeum Katyńskie), w końcu ile razy udało się Hannie Gronkiewicz-Waltz otwierać most Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie (dwa, trzy?).

Propagandyści w debacie

Skoro jesteśmy już przy problematyce propagandy, chciałbym zwrócić uwagę na niedzielny raport w głównym wydaniu „Wiadomości”, który miał być poświęcony sondażom. O sondażach nie dowiedzieliśmy się prawie nic, natomiast materiałów kampanii wyborczej PO z Ewą Kopacz w roli głównej naoglądaliśmy się do (nie) woli.

Wiem, że trwa kampania wyborcza. Niech zatem wszystkie te spoty wyborcze będą nadawane jako audycje wyborcze, podpisane czytelnie nazwą komitetu. Tymczasem one są emitowane w telewizji „publicznej” jako informacyjne. Po raz kolejny otrzymujemy dowód zawłaszczenia mediów publicznych. Mam nadzieję, że przyszły parlament zmieni sytuację tak, że media będą rzeczywiście publiczne, a parlamentarzyści staną ponad partykularnym interesem partyjnym czy doraźnym interesem politycznym.

Poruszyłem ten temat, bowiem, przyznam szczerze, zbulwersowała mnie wiadomość, że Beata Szydło weźmie udział w telewizyjnej debacie, którą poprowadzą Justyna Pochanke, Piotr Kraśko i Marcin Gugała. Rozumiem, że sztab wyborczy PiS-u nie mógł uchylić się od dyskusji pomiędzy głównymi kandydatami na premiera, jednak udział w debacie prowadzonej przez te akurat osoby uważam za, delikatnie mówiąc, nieporozumienie. Takim działaniem uwiarygodnia się bowiem w oczach społeczeństwa właśnie to, czego w dziennikarstwie chcieliśmy unikać. Stronniczość, manipulacja, propaganda pod pozorem informacji, uległość wobec władzy – z tymi właśnie cechami kojarzone są te postacie. Czy w Polsce nie ma dziennikarzy mogących taką debatę poprowadzić, a nieobciążonych takimi zarzutami. Czy na-prawdę sztab PiS u zmuszony był przyjąć te warunki stacji telewizyjnych? Czy dobra zmiana ma zaczynać się złą kontynuacją? Wiem, że Beata Szydło w tej debacie sobie poradzi, nawet będąc sama przeciw wszystkim – nie o to jednak chodzi. Nie powinno się udawać, że deszcz pada, kiedy na ciebie plują. Czy musimy z tymi, którzy plują, rozmawiać? Musimy ulegać szantażowi?

Antypisowski układ

Kampania kampanią, a mieć trzeba na uwadze to, co się stanie po wyborach, kiedy przyjdzie do tworzenia rządu. Rysuje się bowiem wizja szerokiej antypisowskiej koalicji, której zadanie określone zostało jednoznacznie – nie dopuścić PiS-u do władzy! Motywacje są oczywiście różne; dla osób związanych z obecną kliką rządzącą jest to z jednej strony możliwość zachowania obecnych wpływów i korzyści, z drugiej uniknięcie odpowiedzialności za ostatnie osiem lat rządów, dla SLD, czy jak to się tam nazywa, jest to szansa na skubnięcie trochę władzy, a tym samym odsunięcie o kilka lat zaniku formacji, dla Ryszarda Petru i jego Nowoczesnej możliwość załatwienia kilku interesów i ogrzanie się przy ognisku władzy. Jakakolwiek by jednak była owa motywacja, żadne z tych ugrupowań nie chce wejść w koalicję z PiS-em. Jedynym ugrupowaniem, na którego wsparcie może liczyć PiS w przyszłym Sejmie, jest ruch Pawła Kukiza, którego awans na ugrupowanie parlamentarne jest jednak niezwykle problematyczny. Piszę o tym wszystkim po to, żeby raz jeszcze przypomnieć – wygrać wybory to jedno, ważniejsze jest jednak, aby wygrać je z takim wynikiem, by faktycznie sprawować władzę po wyborach – zależy to przede wszystkim od nas samych, od naszego głosu oddanego przy urnie.

Na razie jednak trwa kampania wyborcza, dostarczając nam coraz to nowych rozrywek. Przoduje jak zwykle premier Ewa Kopacz, a rozrywka związana była jak zwykle z odjazdowym – przepraszam – wyjazdowym posiedzeniem rządu, który poprzednim razem najechał Białystok. Pierwsza myśl – jak oni tam dojechali? Przecież nie dość, że nie dociera tam pendolino, ale nawet żaden pociąg z Warszawy tam nie jedzie. Jakoś podróży KKA sobie nie przypominam. Odpowiedzi udzieliła oczywiście sama premier, mówiąc o pięknych widokach z okien samochodu. Czyli o ile nie da się komfortowo – to nie korzystamy z pociągów czy komunikacji zastępczej. Wtedy rządowe limuzyny.

Beata Szydło mogła jechać do Radomia w taki sposób, jak jeżdżą zwykli Polacy, to i pani Kopacz by mogła. Do Bydgoszczy i Torunia też nie pojechała przez Nasielsk i Sierpc tylko prosto przez Kutno, Włocławek, Toruń. A miała cały dzień na podróż, czyli czas odpowiedni do pokonania takiej trasy. Jakim cudem rządzący mają coś wiedzieć o normalnym, codziennym życiu?

Pamiętajmy przy głosowaniu

Skoro już jesteśmy przy kolejach, to warto choć w kilku słowach wspomnieć o panującym nadal chaosie, dobrze obrazuje to sprawność działania obecnych władz. Obowiązująca od czterech lat ustawa „O publicznym transporcie zbiorowym” miała doprowadzić do stworzenia planu transportowego dla poszczególnych województw oraz całego kraju, co w efekcie miało dać możliwość jednego wspólnego biletu na całą kolej. Proces uchwalania planów transportowych zakończył się dopiero w ubiegłym roku, nad wspólnym biletem zaś na razie nikt nie pracuje. Nadal zatem panuje bałagan, w którym pasażer musi się zastanawiać, do jakiej spółki należy pociąg, którym chce jechać, gdzie są kasy tego przewoźnika itd. Tyle tylko, że ministra infrastruktury takie „zwykłe” problemy nie interesują, zadowala się obsadzaniem stanowisk w spółkach i spółeczkach, na jakie podzielono krajowego przewoźnika, a od czasu do czasu w dziwnych okolicznościach sprzeda kolejny kawałek PKP.

Tak więc gotując sobie w niedzielny poranek wodę na gazie z nieczynnego gazoportu, jadąc do lokali wyborczych przejezdnymi autostradami, po nieczynnych (choć otwartych) mostach i wiaduktach, mając w perspektywie wizytę u lekarza już za 24 miesiące – pamiętajmy, komu to wszystko zawdzięczamy!