Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Tomasz Truskawa,
16.09.2015 18:31

Emigranci, uchodźcy, ludzie?

Od wielu tygodni temat uchodźców nie schodzi z czołówek tytułów informacyjnych.

Od wielu tygodni temat uchodźców nie schodzi z czołówek tytułów informacyjnych. Jeszcze nie tak dawno nasze media prezentowały go głównie w formie ciekawostki, pokazując lądujące na greckich wyspach kolejne grupy imigrantów lub tonące na Morzu Śródziemnym barki z ludźmi. Jednak kiedy fala imigrantów ruszyła w głąb Europy, a problem stał się już ogólnoeuropejski, zmienił się również ton doniesień medialnych.

Przypomnijmy w skrócie kilka faktów: najpierw dowiedzieliśmy się z mediów, że wysoki urzędnik polskiego MSZ-etu zgłosił gotowość przyjęcia w Polsce 2 tys. uchodźców. Wielce zdumiony wicepremier Janusz Piechociński z koalicyjnego PSL-u publicznie przyznał, że on o tym nic nie wie. Na te słowa odezwała się premier Kopacz, która jednoznacznie stwierdziła, że nic nie jest jeszcze postanowione, a Rada Ministrów nie zajmowała się jeszcze tym problemem. Nie minęło wiele czasu i dowiedzieliśmy się, że nie tylko przyjmujemy uchodźców, ale że będzie ich sześciokrotnie więcej, niż początkowo rząd planował (choć o swoich planach dotyczących nawet tych 2 tys. nie raczył poinformować społeczeństwa – zresztą do tego, że rząd PO ignoruje wyborców, już się przyzwyczailiśmy – ale nie poinformował nawet wicepremiera z koalicyjnego PSL-u).

Ilu?

Dziś również nie mamy żadnej gwarancji, że na tych 12 tys. się skończy. Rząd naszego kraju wydaje się nie mieć żadnej koncepcji, jak zachować się wobec rosnącej ze strony partnerów europejskich skali oczekiwań co do liczby imigrantów islamskich w Polsce. Sprawia wrażenie wyzutego z jakiejkolwiek wizji, co z tymi imigrantami zrobić. Chodzi mi o proste odpowiedzi, czy rząd, sprowadzając tych ludzi do naszego kraju, zamierza trwale powiększyć liczbę obywateli (czy choćby tylko mieszkańców) Polski, czy też może zamierza organizować tymczasowe obozy zapełnione osobami, które natychmiast po zakończeniu działań wojennych w ich ojczyznach będą chciały tam wrócić? Czy też rząd zamierza organizować u nas obozy przejściowe, które posłużą tylko w celach rejestracyjno-administracyjnych, wydaniu dokumentów podróży i imigranci pojadą dalej do tej bogatszej Europy (co zresztą na ogół deklarują)?

Pozbawiony wizji dalszej niż kilka tygodni rząd, nie tylko nie może być przygotowany do publicznej debaty w kwestii uchodźców, więcej – taki rząd nie potrafi nawet przekonać obywateli Polski do racji przemawiających za tym, aby przyjąć uchodźców w naszym kraju. Dlatego żadnej debaty nie prowadzi. Polakom się każe, jak będzie trzeba, pogrozi, że Europa zabierze nam autostrady i już! Urzędnikom z Warszawy nie przychodzi do głowy, że tworząc w homogenicznym narodowościowo kraju małe miasteczko zamieszkane przez ludzi o zupełnie odmiennej kulturze, należy nas do nich jakoś przekonać. Byśmy mogli ich poznać, a może zrozumieć. Wszystko to miałoby jeden zasadniczy cel – przełamać niechęć i strach wobec „obcych”.

Jeżeli bowiem mają się u nas osiedlić, to powstaje przecież cała masa problemów, np. zorganizowanie edukacji (według jakiego wzorca: europejskiego czy arabskiego?), pracy (a możliwość porozumiewania się?), leczenia (pamiętając o różnicach kulturowych), opieki społecznej czy wreszcie emerytur. Co w przyszłości, kiedy grupa, która przybędzie do Polski, będzie chciała ściągnąć swoje rodziny lub po prostu skorzystać z programów łączenia rodzin?

Obelgi zamiast debaty

Zamiast odpowiedzi na wszystkie te pytania stawiane przez obywateli naszego kraju słyszymy tylko inwektywy lub wręcz obelgi. Zarówno w wykonaniu polityków zachodnich, jak i ich polskich protegowanych. Zamiast zarzucać Polakom ksenofobię i brak współczucia, niech Europa pokaże, jak skutecznie integrować arabskich imigrantów do europejskich społeczeństw.

Zagrożeń związanych z osiedlaniem się społeczności muzułmańskich w Polsce nie brakuje. Wiele tygodni epatowano na łamach mediów obrazami zniszczenia, jakie dotyka tereny, z których owi uchodźcy mają pochodzić. Bezkrytycznie głoszono tezy o wielkim zagrożeniu terrorystycznym, jakie ma się pojawić wraz z falą uchodźców. Jest to najczęściej przytaczany argument, mający przemawiać przeciwko przyjmowaniu „obcych”. Nie jest to wcale problem wydumany. Z pewnością wśród przybywających mogą być zwolennicy zarówno ISIS-u, jak i innych muzułmańskich ugrupowań terrorystycznych. Na marginesie tej kwestii należy zauważyć, że w tej chwili mamy raczej do czynienia z opcją odwrotną, to znaczy, że młodzież europejska w poszukiwaniu sensu życia wyrusza na front, aby walczyć po stronie terrorystów. Czy z tego powodu państwa europejskie nakładają jakieś dodatkowe środki kontroli na własne społeczeństwa? Czy z tego powodu wprowadzają np. zakaz wyjazdu na Bliski Wschód?

Moim zdaniem najistotniejszym zagrożeniem jest chyba możliwość powstawania gett i związany z ich istnieniem nierozwiązywalny konflikt dwóch światów. Jest bowiem nikła szansa na asymilację tych grup w nowych krajach osiedlenia. Dowodzą tego doświadczenia wszystkich tych krajów, które się na taką masową imigrację grup muzułmańskich zdecydowały. Zarówno Francja, jak i Niemcy czy Szwecja (a ostatnio nawet Dania) wiedzą z pewnością, że zjawisko powstawania dobrowolnych gett zawsze towarzyszy osiedlaniu się takich zbiorowości i w tych gettach powstają wszystkie z możliwych rodzajów patologii. Doskonale pamiętamy płonące przedmieścia Paryża, Sztokholmu czy miast w Wielkiej Brytanii.

Do tego dochodzi jeszcze problem różnych stylów życia, problem, który przy braku jakiejkolwiek kampanii informacyjno-edukacyjnej organizowanej przez władze kraju przyjmującego musi powodować zachowania ksenofobiczne (choćby tylko wynikające z braku zrozumienia). Zwłaszcza  jeżeli sprowadzanie obcych do kraju odbywa się pod przymusem, a nie z odruchu serca.

Wiemy, co to solidarność

Prowadzona dotychczas m.in. w mediach dyskusja na temat, jak nazwać wszystkie te osoby nielegalnie przybywające do Europy, skupia się głównie na aspektach formalnoprawnych czy językowych. Dotyka problemów marginalnych zarówno z punktu widzenia przybyszów, jak i społeczeństw, do których trafiają. Rozstrzyganie problemów definicyjnych typu, kto to jest uchodźca, a kto jest imigrantem ekonomicznym, ma z pewnością znaczenie dla władz Unii czy poszczególnych krajów, ma znaczenie dla określonych procedur administracyjnych, które będą stosowane. Ma natomiast znikome znaczenie dla wszystkich tych, pośród których będą owi „nielegalni” ludzie mieszkali. Czasami odnoszę wrażenie, że ta właśnie dyskusja definicyjna ma posłużyć jako temat zastępczy, jako przykrywka w celu stworzenia wrażenia, że się o sprawie dyskutuje.

Jakkolwiek będziemy dyskutowali na temat, kto jest uchodźcą, a kto emigrantem, jest jedna sprawa podstawowa, o której pamiętać musimy – wszyscy oni są przede wszystkim ludźmi. Wszyscy oczekują i potrzebują pomocy. A my mamy obowiązek im tej pomocy udzielić. Jednak udzielanie pomocy nie oznacza i nie może oznaczać spełnienia wszystkich oczekiwań kierowanych pod adresem społeczeństw europejskich.

Nawet jeżeli odrzucimy te obowiązki wynikające z zasady „głodnego nakarmić i spragnionego napoić”, jeżeli odrzucimy te wynikające z dawno już chyba zapomnianego humanitaryzmu – to pozostają te wynikające z faktu rozpętania przez szeroko rozumiany świat Zachodu zawieruchy, która tych ludzi z własnych domów wygnała.

Podstawowym obowiązkiem krajów Unii Europejskiej jest doprowadzenie do sytuacji, w której ta masowa imigracja nie będzie się pojawiała. To znaczy zapewnić im odpowiednie warunki rozwoju we własnych krajach, tak by zarówno im, jak i ich dzieciom zagwarantować bezpieczeństwo i możliwości rozwoju na miejscu. Tylko że, o czym łatwo się w UE zapomina, zasada ta powinna dotyczyć nie tylko mieszkańców Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Ten sam problem dotyczy bowiem uciekających przed wojną mieszkańców Ukrainy czy chroniących się w Polsce przed rosyjskimi represjami Czeczenów.

Zamiast ulegać presji „możnych tego świata” i korzyć się za niepopełnione winy, może lepiej wszystkim tym pseudonauczycielom przypomnieć, że my w Polsce pojęcie „solidarność” znamy i rozumiemy. Wiemy, że z realizacją interesów jednej tylko strony ma ono niewiele wspólnego.