Fekalianie
Kiedy usłyszałem ten termin po raz pierwszy z ust mojego przyjaciela (dziękuję, Jacku!), nie przypuszczałem, że tak szybko trzeba będzie go użyć na określenie pewnej grupy, która – niestety –
Słowo debata nie przypadkiem ujmuję w cudzysłów, bowiem z debatą w rozumieniu współczesnego człowieka ma ona niewiele wspólnego. Powiem więcej, ma ona niewiele wspólnego z językiem kampanii wyborczych, który trudno nazwać „językiem dyplomacji”.
Prowokacje
Grupa, o której piszę, nie zamierza bowiem prowadzić żadnej debaty. Jej jedynym celem jest obrzucenie fekaliami prezydenta Andrzeja Dudy, a także Prawa i Sprawiedliwości. Tego pierwszego ponieważ miał śmiałość wygrać wybory z Bronisławem Komorowskim, tych drugich, gdyż mogą wygrać wybory parlamentarne i ostatecznie odciąć ich od profitów płynących z tytułu sprawowania władzy. Niech sobie prezydent nawołuje do budowania wspólnoty i dialogu – my go pac! Raz, drugi, trzeci… Jaki to ma cel? Moim zdaniem tylko jeden. Nie chodzi o przekonywanie kogokolwiek, jaki to ten antyplatformerski obóz jest zły, nie chodzi nawet o kalkulację, że w wyniku tej błotnej (tak to eufemistycznie ujmę) kanonady jakaś część brudu się przyklei. Im chodzi o sprowokowanie drugiej strony do posługiwania się taką samą „amunicją”. Chodzi o wyprowadzenie z równowagi drugiej strony i zepchnięcie języka politycznej dyskusji do poziomu rynsztoka. Wtedy będą mogli zawyć: „A nie mówiliśmy, że z PiS-owcami nie da się dyskutować cywilizowanym językiem!”. Nie można dać im tej satysfakcji.
Uderzyć w zmarłego prezydenta
Dziennikarze śledczy jednego z tygodników ukazujących się w Polsce postanowili udowodnić – nie, nie udowodnić, bo dowodów nie szukali – oskarżyć obecnego prezydenta, że w okresie, kiedy był posłem, zdefraudował z kasy Sejmu 11 tys. zł na prywatne przeloty pod pozorem wykonywania obowiązków poselskich. W parę godzin później okazało się, że nic w tej prowokacji do siebie nie pasuje, że przeloty były jak najbardziej w ramach poselskich obowiązków, że nie wchodziła w grę żadna prywata. Jednak o ile rzucone bezpodstawnie oskarżenie znalazło swoje miejsce na czołówkach wiadomości wszystkich stacji telewizyjnych, o tyle wyjaśnienie wskazujące na bezzasadność tego zarzutu nie trafiło do szerokich mas telewidzów. Nie powinno nas to dziwić, bo przecież to niejedyny przykład działania fekalian. Kolejne świadectwo ich aktywności to sprawa Marcina Dubienieckiego. Dla największych mediów nie stanowi problemu to, że przez kilka lat można było bezkarnie okradać państwową instytucję (o ile oczywiście zarzuty zostaną mu udowodnione), lecz podkreślany ze złośliwą satysfakcją fakt, że to zięć śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie jest ważne, że państwowa instytucja nie kontroluje, czy wydawane przez nią pieniądze użyte są zgodnie z ich przeznaczeniem, że jest to być może kolejny dowód na to, iż państwo (nie Polska!) jest w ruinie – ważne jest, że można kolejny g…ny pocisk bezkarnie wystrzelić.
Robią nas w ciula
Z czasem kolejne elementy naszej gospodarki obnażają swoją słabość. Jednak rząd nie miał czasu się tym zająć, musiał bowiem pisać kolejne części opowiadania (czy jak chcą dzisiejsi propagandyści „narracji”) „O premier, która jeździła koleją”. Kiedy PiS zaproponowało specjalne posiedzenie Sejmu w sprawie trudności gospodarczych państwa (było to 12 sierpnia), premier Kopacz stwierdziła, że szkoda na to czasu, bo potrzebne są natychmiastowe decyzje. Decyzje zapadły 25 sierpnia (ciekawe, jak rozumieją słowo „natychmiastowe” rządzący), a ich realizacja ma nastąpić w październiku (też przypadkowa zbieżność z terminem wyborów?). Może warto przy tej okazji zastanowić się również, czy ta „pomoc” będzie efektywna, czy zamiast ograniczać skutki kolejnych katastrof, nie należałoby stworzyć i sfinansować programu zapobiegania im w przyszłości.
O energetyce i jej tegorocznych problemach nie trzeba chyba nikomu przypominać. Tu również rząd zadziałał dopiero post factum – może do jego członków dotarło, że jest problem z temperaturą, kiedy wysiedli z klimatyzowanego pendolino. Do tego wszystkiego dochodzi dramatyczna sytuacja w górnictwie. Jak był uprzejmy wyrazić się Kolorz: „Rząd zrobił nas w ciula”. Podpisane w styczniu tego roku porozumienie ze strajkującymi górnikami okazało się niewiele warte. To było tylko kupowanie czasu przed wyborami prezydenckimi, na tym niezwykle ważnym dla wyniku wyborów terenie. Dziś okazuje się, że porozumienie nie jest wypełniane – a chytry plan przerzucenia jego skutków na nowy rząd spalił na panewce.
Oczywiście te oraz inne kłopoty naszej gospodarki nie zajmują najważniejszego miejsca w opowieściach prorządowych „żołnierzy frontu medialnego”. Oni włączyli się w kampanię propagandową Platformy pod hasłem „Polska w rozkwicie”. W jej ramach zaś w akcję „4 mld dla Warszawy”. Na zorganizowanej w wyłączonej z ruchu stacji II linii metra w Warszawie Ewa Kopacz i Hanna Gronkiewicz-Waltz poinformowały, że rozpoczęły się starania o środki z Unii Europejskiej dla Warszawy. Oglądam to „wydarzenie” w TVP Info – na dole przesuwa się pasek aktualności, na którym czytam, że „Warszawa otrzyma 4 mld zł z UE!”. Pomyślałem, że to błąd, że zaraz poprawią. Nic z tego – cały czas z uporem maniaka „otrzyma”. O konferencji prasowej obu pań wszyscy już dawno zapomnieli, a w mediach dalej: „Warszawa otrzyma 4 mld zł z UE”. Propaganda sukcesu czy zaklinanie rzeczywistości? Telewizyjni propagandyści „przegięli”, jak by to ujął pseudobohater ostatnich dni Paweł Kukiz.
Chamstwo bez konsekwencji
Wspomniałem o nim nie przypadkiem. Nie chodzi już nawet o chamskie słowa skierowane pod adresem red. Katarzyny Gójskiej-Hejke (lub całej TV Republika – jak twierdzi sam zainteresowany). Obejrzałem kilka razy wywiad, skandalicznie zakończony przez Pana Kukiza, i utwierdziłem się w przekonaniu, że nie warto iść na referendum 6 września. Po pierwsze dlatego, że gdyby udało się wprowadzić JOW-y w wyborach do Sejmu, to popularna osoba (czytaj celebryta) mogłaby zająć fotel w Sejmie. Ktoś – tak jak pan Kukiz niemający bladego pojęcia ani o polityce, ani o mechanizmach społecznych, nierozumiejący w najmniejszym stopniu współczesnego świata – miałby współdecydować o najważniejszych dla naszego kraju kwestiach. Może ktoś powiedzieć, że i w obecnym parlamencie zasiadają ludzie o różnym ilorazie inteligencji. To prawda, ale wszyscy oni przeszli szkołę działalności w partiach politycznych, działalności publicznej i wszyscy oni podlegają jednak weryfikacji przez demokratycznie wybrane władze w partiach. Jak jednak mógłby wyglądać Sejm, gdyby wybrano do niego tylko osoby popularne?
Na marginesie tej sytuacji z Pawłem Kukizem można tylko zauważyć, że nie wywołały oburzenia ani chamskie słowa, ani brak przeprosin (te ukazały się dopiero po wielu godzinach). Część mediów za dobrą monetę przyjęła wyjaśnienie samego antybohatera, że jest potwornie zmęczony działalnością publiczną i artystyczną. Zalecałbym zatem rezygnację z męczących spraw publicznych – wszystkim wyjdzie to na dobre. Swoją drogą o niezwykłym szczęściu może mówić red. Gójska-Hejke – gdyby bowiem zechciała zrobić wywiad z Pawłem Kukizem bliżej terminu referendum, to byłby już tak zmęczony, że na chamskich słowach mogłoby się nie skończyć.
Wprost z Barei
Kończąc tych kilka refleksji na temat bieżących wydarzeń, chciałbym poruszyć jeszcze tylko jedną kwestię dotyczącą propagandy PO. Ledwo skończyła się konferencja na peronie metra, o której pisałem powyżej, na której m.in. obiecano dokończenie budowy II linii metra w Warszawie, rozległo się narzekanie prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, że jednak tej II linii metra nie da się zbudować. Winny jest temu…. oczywiście prezydent Andrzej Duda, który chce zwiększyć w sposób odczuwalny dla najbiedniejszych obywateli kwotę wolną od podatku PIT. Okazuje się zatem, że metro w Warszawie finansują najbiedniejsi obywatele naszego kraju. Zatem mieszkańcy Warszawy, tłoczący się w komunikacji naziemnej miasta, pamiętajcie, że winę za to ponosi prezydent RP i najbiedniejsi obywatele. Teraz pozostaje jeszcze ogłosić, że jak damy 500 zł na dziecko, to nie starczy na gąsienice do armatohaubic „Krab”, obniżenie wieku emerytalnego spowoduje uziemienie naszych F-16, bo nie starczy na paliwo. Wiadomo, wszystkiemu winni biedni i emeryci (choć w naszym kraju to praktycznie synonimy). – Tylko im daj, a skąd wezmę, jak nie mam – mówił szatniarz w komedii „Miś” Stanisława Barei, z którego zasobów obecny rząd korzysta nadzwyczaj chętnie.