Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Tomasz Truskawa,
18.03.2015 18:00

​Wybory – prawo czy obowiązek?

Ilekroć zbliża się termin wyborów (jakichkolwiek), tylekroć zaczynają się rozlegać apele o masowe w nich uczestnictwo.

Ilekroć zbliża się termin wyborów (jakichkolwiek), tylekroć zaczynają się rozlegać apele o masowe w nich uczestnictwo. Tymczasem społeczeństwo na te apele nie reaguje i frekwencja pozostaje w dolnych strefach stanów średnich. Jaka jest przyczyna niskiej partycypacji Polaków w akcie głosowania i jak można temu zaradzić?
 
Za oczywisty uznać trzeba fakt, że wybory prezydenckie różnią się od parlamentarnych czy samorządowych. Dlatego pominiemy problem motywacji, którymi mogą kierować się wyborcy, uczestnicząc – lub nie – w każdym w wymienionych rodzajów elekcji. Istotniejsza jest odpowiedź na pytanie, dlaczego frekwencja jest niska i jakie skutki to powoduje.

O tym, że uczestnictwo Polaków w procedurze wyboru należy do niskich, nie trzeba nikogo przekonywać. Jednak za mocno niepokojące należy uznać to, że porównując frekwencję wyborczą w Polsce i w innych byłych państwach komunistycznych, znajdujemy się w grupie krajów o najniższych wskaźnikach aktywnego udziału w mechanizmie demokratycznym.
 
Niecelebrowane święto demokracji
 
Jest to o tyle niepokojące, że uczestnictwo w wolnych wyborach stanowi jeden z fundamentów istnienia demokracji w kraju. W teorii możliwe są dwa główne powody tego zjawiska: pierwszy – że w kraju jest tak dobrze, iż ludzie żadnej zmiany nie oczekują, a zatem w wyborach nie uczestniczą, zajmując się pielęgnowaniem zdobytego dobrobytu. Drugi scenariusz, który niestety wydaje się mieć zastosowanie do naszej sytuacji – to brak wiary w skuteczność mechanizmu wyborczego, który nie powoduje istotnych skutków dla zmiany sytuacji w kraju. Takie podejście rodzi kolejny, niezwykle groźny efekt w postaci odmowy prawomocności władzy wybranej w wyniku wyborów, w których udział wzięła mała część uprawnionych. Odmawianie prawomocności władzy to prosta droga do podejmowania działań poza prawem stanowionym i egzekwowanym przez taką „mniejszościową” władzę.
 
Wysoka absencja wyborcza, zwłaszcza w polskich realiach, dowodzi jeszcze jednej rzeczy. Rodzącego się nieprzekraczalnego rozwarstwienia społeczeństwa. Przeprowadzone dotychczas badania nad partycypacją wyborczą Polaków wskazują, że niezmiennie wysoki (i rosnący) udział w wyborach jest udziałem grup o najwyższych dochodach i wykształceniu.
 
Alienacja i środki zaradcze
 
Co to może oznaczać? Po pierwsze to, że profity płynące z rozwiązań demokratycznych stosowanych w Polsce trafiają do niewielkiej części społeczeństwa (profity zarówno w znaczeniu materialnym, jak np. rozwiązania podatkowe, jak i w znaczeniu niematerialnym, jak odzwierciedlenie interesów niektórych grup społecznych w kształcie prawa). Jeżeli znacząca grupa obywateli nie może znaleźć reprezentanta swoich interesów wśród kandydatów wystawionych w wyborach, to coraz bardziej oddala się od państwa, którego władztwu podlega. Państwo staje coraz bardziej „nie moje”. To zaś prosta droga do odrzucenia porządku prawnego przez to państwo stanowionego i egzekwowanego, a tym samym do zachowań dysfunkcjonalnych wobec tego państwa. Tak powstaje pewna spirala, bo zagrożone państwo będzie sięgało po coraz bardziej restrykcyjne środki w celu samoobrony, które skierowane będą wobec tych dysfunkcjonalnych zachowań, a tym samym będzie stawało się coraz bardziej obce, a nawet wrogie.
 
Oczywiście proces ten będzie powolny i długotrwały, jednak o ile nie ulegną zmianie leżące u jego podstaw przyczyny – będzie trwał.
 
Czy zatem można coś zrobić, aby tę negatywną tendencję wygasić, a przynajmniej osłabić. Oczywiście można, podawanych jest nawet kilka sposobów (z których każdy zawiera wiele wariantów). Można je z grubsza podzielić na trzy grupy. Pierwsza to działania legislacyjne (przede wszystkim wprowadzenie obowiązku głosowania), druga to działania o charakterze organizacyjnym (ich celem miałoby być ułatwienie udziału w samym akcie wyborczym), do trzeciej grupy należą wszelkiego rodzaju kampanie profrekwencyjne.
 
Warto głosować
 
Jeżeli chodzi o metody z pierwszej grupy, to stwierdzić należy, że choć frekwencja w krajach stosujących przymus wyborczy należy do najwyższych, to w warunkach polskich, gdzie nieformalny przymus wyborczy istniał przez cały czas trwania PRL‑u, wydaje się on mało możliwy do wprowadzenia (nie tylko z powodu natychmiastowych skojarzeń z komunistyczną opresją, ale również z powodu konieczności zmiany konstytucji). Dodatkową trudność sprawia określenie kary za absencję wyborczą. Zawiera się ona bowiem w przedziale od kar finansowych (grzywna), poprzez pozbawienie możliwości korzystania z instytucji państwowych (np. z pomocy społecznej czy zasiłku dla bezrobotnych), do podawania imiennego wykazu osób niebiorących udziału w wyborach do publicznej wiadomości (Włochy). Tak na marginesie wprowadzony w Australii w 1922 r. przymus wyborczy był uzasadniany niską frekwencją wyborczą w wyborach parlamentarnych, wynoszącą prawie 60 proc.!
 
Jeszcze jednym ze skutków stosowania przymusu wyborczego mógłby być znaczący odsetek głosów nieważnych (co w świetle ostatnich wyników wyborów samorządowych wydaje się argumentem silnie przemawiającym przeciwko temu rozwiązaniu).
 
W drugiej grupie rozwiązań profrekwencyjnych można umieścić takie działania, jak głosowanie korespondencyjne, głosowanie przez internet, głosowanie wielodniowe, głosowanie przez pełnomocnika. Niektóre z tych rozwiązań znalazły zastosowanie w obowiązującym kodeksie wyborczym, inne zaś wydają się mało realne (np. głosowanie przez internet w świetle ostatnich doświadczeń z komputerami w PKW oraz problemem „rosyjskich serwerów”). Wzrostowi frekwencji nie przysłuży się z pewnością brak zaufania do samej procedury wyborczej, wzmacniany jeszcze niechęcią rządzących do jej naprawy. Mam tu na myśli niespełnione oczekiwania dotyczące kamer w lokalach wyborczych czy przezroczystych urn.
 
Kwestia powyższa wiąże się z trzecią grupą działań, które określiłem jako kampanie profrekwencyjne. Wydają się one, m.in. z powodów wyłuszczonych wyżej, mało skuteczne. Niewątpliwie służą do pozyskiwania i wydatkowania środków unijnych na budowę społeczeństwa obywatelskiego. Ich skuteczność okazuje się jednak nikła. Taka zresztą będzie, o ile nie pójdą za nią konkretne działania zwiększające przejrzystość i wiarygodność samego aktu głosowania, jak i liczenia wyników.
 
Realny wybór
 
Jest jeszcze jeden czynnik, który może wpłynąć na liczbę wyborców przy urnach. Tym czynnikiem jest możliwość dokonania realnego wyboru spośród różnych możliwości. Sam nie jestem zainteresowany wybieraniem pomiędzy postaciami wykreowanymi przez sztaby wyborcze za pomocą mediów i propagandowych zabiegów. Chcę natomiast wybierać pomiędzy kandydatami reprezentującymi dwa sposoby widzenia rzeczywistości i dwoma sposobami rozwiązaniami jej problemów. Chcę wybierać pomiędzy kandydatem preferującym aktywność w rozwiązywaniu istotnych problemów otaczającej nas rzeczywistości a kandydatem preferującym unikanie społecznego dialogu, chcę wybierać pomiędzy kandydatem otwarcie odwołującym się do tradycji walczących o niepodległość Żołnierzy Wyklętych a kandydatem, dla którego polskość to czekoladowy „orzeł” przeznaczony do konsumpcji. Chcę wreszcie móc wybrać pomiędzy kandydatem, który odwołuje się do społecznej aktywności i gotów jest z niej korzystać, a kandydatem, który składając takie same deklaracje, jednocześnie składa propozycje ograniczające stosowanie referendów i ignoruje głos setek tysięcy obywateli w różnych sprawach.
 
Czy w tej sytuacji warto iść na wybory, po to by móc dokonać rzeczywistego wyboru? Ja uważam, że warto.