Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Jakub Pilarek,
18.11.2014 15:18

Kampania pozytywna w miejsce krytyki

Jeżeli prawica chce wygrać batalię o prezydenturę polskich miast, musi skoncentrować się na języku konkretów i przedstawianiu niezdecydowanym wyborcom propozycji pozytywnych rozwiązań.

Jeżeli prawica chce wygrać batalię o prezydenturę polskich miast, musi skoncentrować się na języku konkretów i przedstawianiu niezdecydowanym wyborcom propozycji pozytywnych rozwiązań. Wytykanie błędów PO to konieczny element działania opozycji, jednak skupianie się na tym jest rodzajem politycznego samobójstwa.

Większość osób, z którymi rozmawiałem o wyborach samorządowych, była sceptycznie nastawiona do szans Prawa i Sprawiedliwości na sukces. Przeważało przekonanie, że dość rachityczna kampania, na dodatek osłabiona aferą madrycką, nie pozwoli opozycji na podjęcie walki z Platformą. Nie ukrywam, że sam podzielałem ten pogląd. Na szczęście się myliłem. Prawo i Sprawiedliwość – jedyna siła kontestująca polskie postookrągłostołowe status quo, która teoretycznie ma szansę na samodzielne rządy w państwie – okazała się zdolna przebić szklany sufit. Obecnie w wielu miastach stanie do walki w drugiej turze wyborów prezydenckich. Otwiera się zatem przed prawicą niezwykła szansa na umocnienie się w roli pretendentów do przejęcia władzy centralnej. I pojawia się także znajome pytanie: co robić?

Atak czy oferta pozytywna

Rysują się tu dwie główne strategie prowadzenia kampanii. Pierwsza koncentrowałaby się na krytyce Platformy Obywatelskiej, a także – co dziś samo się narzuca – kontestowałaby system wyborczy oparty na sowieckim know-how. Druga zaś byłaby pozytywnym przekazem opartym na programie samorządowym Prawa i Sprawiedliwości. W tym scenariuszu elementy krytyczne byłyby tylko tłem. Tłem koniecznym – trudno bowiem wyobrazić sobie opozycję niekrytykującą władzy i źle działających instytucji – niemniej jednak nietworzącym leitmotivu kampanii. Uważam ten pierwszy scenariusz za opcję samobójczą, drugi zaś za jedyną nadzieję na sukces wyborczy Prawa i Sprawiedliwości w takich zagłębiach PO, jak Warszawa czy w takich zagłębiach zwolenników III RP, jak Kraków. A przecież to właśnie zwycięstwo w takich miastach odbije się największym PR-owym echem, korzystnym dla obozu niepodległościowego.

Pierwszy argument za taką oceną szans tych dwóch strategii jest natury czysto logicznej. Otóż z faktu, że ktoś trafnie wskazuje błędy przeciwnika nie wynika, że sam jest lepszym kandydatem na jego miejsce. Krytyka stanowić może jedynie fundamenty pod prezentację własnego programu pozytywnego. Kiedy staje się istotą kampanii, przemienia się w działanie kontrskuteczne, odbierane jako pieniactwo.

Drugi argument jest natury psychologicznej. Przygotowując swój spot z awanturującą się opozycją, Platforma trafnie oceniła, że Polacy są zmęczeni polityką wiecznych swarów. Niezależnie od opcji politycznej typową reakcją na awantury polityków jest raczej sięgnięcie po pilota, niż trzymanie kciuków za swojego faworyta. Ile bowiem można ciągle słuchać negatywnego przekazu – i to nawet, jeżeli się z nim zgadzamy, nie mówiąc już o przypadkach ludzi stojących na politycznym rozdrożu.

Przekonać nieprzekonanych

Nadspodziewanie duża frekwencja nie falsyfikuje wcale powyższej konstatacji. Wygląda na to, że skutki rządów Platformy po prostu wyjrzały z portfeli i garnków Polaków. To nie znakomita kampania prawicy sprawiła, że Polacy rzucili się do urn. To fatalne owoce rządów partii Tuska i Kopacz ich przestraszyły i zaktywizowały. Trudno bowiem żyć w państwie, w którym oddanie dziecka do przedszkola jawi się jako prezent od losu, w którym strach jest chorować, bo zdrowie staje się komercyjnym luksusem, w którym faktyczne warunki pracy dla ludzi młodych stają się quasi-niewolnictwem etc., etc. Polacy nie muszą słuchać, jak jest źle, bo to właśnie ta szeroko rozumiana bieda pognała ich do komisji wyborczych. Oni chcą wiedzieć, co ma im do zaoferowania kandydat do przejęcia władzy. Mówię tu oczywiście nie o tych osobach, które zagłosowały na PiS – one w drugiej turze i tak poprą kandydatów tej partii. Bitwa będzie się rozgrywała o głosy wyborców innych partii, takich jak np. ci, którzy poparli SLD czy burmistrza Piotra Guziała w Warszawie, ale również o tych, którzy w ogóle nie poszli do wyborów.

Warto zatem, by opozycja zadała sobie na serio pytanie, czy uwiedzie Polaków powtarzaniem z groźną miną niczym mantrę takich słów jak np. „Hanna Gronkiewicz-Waltz” albo „Jacek Majchrowski”. Może jednak lepiej zrobi, tłumacząc np., jak zamierza poszerzyć dostęp do żłobków i przedszkoli. Odpowiedź na nie powinna uwzględniać takie dane, jak np. te dotyczące prestiżu zawodu polityka w oczach opinii publicznej. W listopadzie ubiegłego roku CBOS – ośrodek badania opinii skądinąd jak najbardziej propagandowy, bo podległy Prezesowi Rady Ministrów – opublikował dane na ten temat, z których wynikało, że najmniejsze poważanie w oczach Polaków mają dwa zawody: poseł na Sejm i działacz partii politycznej. To wiele mówi o tym, co obywatele sądzą o wpływie wyborów na ich życie. Trudno bowiem mieć nadzieje związane z działaniami tych, którym się nie ufa. Zaufanie i nadzieję zaś można obudzić pozytywną ofertą, a nie choćby i celną krytyką.

Całość artykułu w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie"
 

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane