Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
,Dawid Wildstein,
26.09.2014 07:16

​Waldemar Łysiak to banderowiec?

Wiem, tytuł mojego artykułu to ciężkie oskarżenie. Jednak czytając ostatni tekst Waldemara Łysiaka w „Do Rzeczy”, zrozumiałem jedno. Jest to banderowska propaganda. Dlaczego?

Wiem, tytuł mojego artykułu to ciężkie oskarżenie. Jednak czytając ostatni tekst Waldemara Łysiaka w „Do Rzeczy”, zrozumiałem jedno. Jest to banderowska propaganda. Dlaczego? Gdybyśmy bowiem posłuchali słów tego publicysty, zrobilibyśmy największy z możliwych prezent skrajnym nacjonalistom ukraińskim. Teraz pytanie brzmi: dlaczego Łysiakowi tak bardzo zależy na tym, by antypolonizm rósł na Ukrainie?

Abstrahując jednak od sympatii politycznych Łysiaka, warto wpierw przyjrzeć się nieprawdom, półprawdom i manipulacjom, od których tekst „Nie pomagam Ukrainie” wprost się roi. Można wręcz uznać, że artykuł tego autora to po prostu zbiór fałszów.

Łysiak stwierdza między innymi, że przeprowadzonemu na Krymie referendum niczego nie możemy zarzucić, że nie dochodziło tam do fałszerstw, że nawet Tatarzy poparli odłączenie Krymu od Ukrainy. Przyjrzyjmy się więc, jak realnie wyglądało to referendum. W Sewastopolu zagłosowało za dołączeniem do Rosji 123 proc. uprawnionych. W trakcie rosyjskiej operacji na Krymie porwano i zamordowano kilkanaście osób, w tym Tatarów. Wszystkie najważniejsze wspólnoty tatarskie oświadczyły, że bojkotują referendalną hucpę, w trakcie tego wydarzenia zaś bojówki rosyjskie terroryzowały tatarską mniejszość. Cóż, widzimy więc, jak wyglądają standardy praworządności w wydaniu Łysiaka.

Niezależny od prawdy
Dowiadujemy się, że Prawy Sektor był najsilniejszą grupą majdanu. Tymczasem nie był on nawet częścią Samoobrony Majdanu i był kilkanaście razy (!) mniej liczny od niej – to Samoobrona Majdanu prowadziła wszystkie najważniejsze akcje. Dalej Łysiak raczy nas różnego typu cytatami. Najczęściej jednak zapomina dodać, że pochodzą one z wypowiedzi sprzed... 10 lat (jak w wypadku wypowiedzi szefa SBU). Łysiak stwierdza też, że to Janukowycz był „szczerym przyjacielem Polaków”. Nie wiem, skąd pewność Łysiaka w sprawie szczerości, ale pozostawiając na boku jego mentalną łączność z byłym prezydentem Ukrainy, warto by było, gdyby autor zapytał o przyjaźń Janukowycza najpierw Polaków mieszkających na Ukrainie. Dowiedziałby się wtedy, że najważniejsze organizacje zrzeszające naszych rodaków w tym państwie poparły majdan, a oni sami opowiedzieliby mu wiele o tym, jak szykanowani byli za czasów tego prezydenta. No ale co Łysiaka obchodzą Polacy na Ukrainie, skoro nie pasują mu do tezy?

Jednak najbardziej parszywym fałszem Łysiaka jest sugerowanie, że majdan... sam siebie rozstrzelał 20 lutego 2014 r., gdy snajperzy zabili ponad 100 osób. Jaki jest jedyny argument Łysiaka za tą śmiałą tezą? Jedna nagrana rozmowa, w której szef MSZ-etu Estonii sugeruje – na podstawie stwierdzeń niejakiej Olgi Bohomolec – że są dowody, iż nie tylko ostrzelano bojowników majdanu, ale i berkutowców, oraz że zrobiono to z tej samej broni (przyznają Państwo, że to stwierdzenie nie jest tożsame z tezą, że to majdan wynajął snajperów i sam siebie ostrzelał). O czym znów zapomina Łysiak? Że sama Olga Bohomolec zaprzeczyła tym rewelacjom i oznajmiła, że szefa estońskiego MSZ-etu wprowadzono w błąd co do jej twierdzeń. Że sam szef estońskiego MSZ stwierdził, iż była to tylko jedna z rozważanych możliwości interpretacji, do której on sam teraz się nie przychyla.

Łysiak zapomina o znalezionych dokumentach i kilkunastu dochodzeniach, które ujawniły sprawczą rolę Janukowycza w kwestii snajperów (śledztwa te były prowadzone zarówno przez instytucje ukraińskie, jak i zagraniczne). O zdjęciach berkutowców z karabinami snajperskimi. Ale jak widać, jedno nagrane (a następnie zdementowane) zdanie to w Łysiakowej metodologii ważniejszy dowód. Ja mogę od siebie dodać, że byłem tego dnia na majdanie. Dokładnie na ul. Instytuckiej, wśród ludzi, których snajperzy zabijali. Widziałem, jak to wyglądało – w pewnym momencie, bez żadnej, wydawałoby się przyczyny, siły Berkutu wycofały się z zajmowanych pozycji. Dopiero gdy ludzie ruszyli zobaczyć, dlaczego zrezygnowano z oblężenia majdanu – rozległy się salwy – z miejsc, które były pod kontrolą ludzi Janukowycza. W tym czasie Berkut blokował też karetkom możliwość dojazdu do miejsc rzezi. Następnie Berkut przypuścił na majdan szturm, trwający do późnej nocy (podczas którego w stronę majdanu wciąż sporadycznie strzelano). Nikt, kto to widział, nie mógł negować współdziałania dwóch grup berkutowców – tych szturmujących majdan i snajperów. Łysiak nie był na majdanie, więc może swobodnie bredzić na temat śmierci ponad stu niewinnych osób.

Takich manipulacji bądź ewidentnych fałszywek jest w tekście Łysiaka kilkadziesiąt. Niezłe osiągnięcie, zważywszy na niewielki jednak rozmiar tekstu. Wszystkich ich tutaj po prostu nie sposób sprostować, z racji objętości mojego artykułu. Warto jednak zwrócić uwagę, że Łysiak wciąż afiszuje się ze swoją niezależnością i „byciem pod prąd”. Cóż, nie zaszkodzi pamiętać, że nie zawsze warto być niezależnym za wszelką cenę, zwłaszcza gdy w ten sposób autor staje się niezależny od prawdy.

Gra Wołyniem
Fałszywe informacje Waldemara Łysiaka łatwo sprostować i wykazać ich absurdalność. Jednak autor ten, poza publikowaniem oderwanych od rzeczywistości fantazji, porusza też dużo poważniejszy i prawdziwy problem. Chodzi o rzeź wołyńską i odbiór tego wydarzenia wśród dzisiejszych Ukraińców. Łysiak raczy więc nas sążnistymi opisami koszmaru tego ludobójstwa (temu poświęcona jest zresztą większość jego tekstu) i cytatami przywódców banderowskich bojówek, które faktycznie niewiele się różnią od wypowiedzi nazistów w stosunku do Żydów.
Nie ulega wątpliwości, że w przypominaniu okoliczności mordów na Wołyniu nie ma niczego złego, ba, jest to wręcz konieczne. Łysiak stoi jednak przed innym problemem i inne postawił sobie zadanie. Chce udowodnić, że banderowskie bojówki nadal grasują po Ukrainie, mordując Polaków i stanowią o jej dzisiejszej polityce i tożsamości. Że nic się nie zmieniło przez te 70 lat. By osiągnąć ten cel, stosuje prosty trik. Wrzuca wypowiedzi skrajnych nacjonalistów ukraińskich (z Prawego Sektora i Swobody), w których afirmują oni UPA bądź Banderę (oraz różne, wyrywane z kontekstu cytaty sprzed 10 lat), by następnie z dumą oświadczyć – Ukraina A.D. 2014 niczym się nie różni od bojówek z lat 40. Tylko że Łysiak przy okazji zapomina dodać kilka istotnych faktów. Po pierwsze, nie zwraca uwagi na to, jak zmienił się nacjonalizm ukraiński w ciągu ostatnich 10 lat, który stał się dużo bardziej antyrosyjski i zrezygnował z antypolskich tendencji. Wystarczy posłuchać ostatnich wypowiedzi Dmytro Jarosza na temat Polski czy spojrzeć na badania statystyczne, z których wynika, że w sposób ciągły rośnie na zachodniej Ukrainie sympatia do Polaków (za to we wschodniej części kraju jest wręcz odwrotnie) – pokazują to badania tak polskich instytutów (Studium Europy Wschodniej), jak i zagranicznych (m.in. International Republican Institute).

Ale jest rzecz jeszcze ważniejsza. Otóż Łysiak „zapomina” wspomnieć, że te straszne, nacjonalistyczne środowiska w ostatnich wyborach prezydenckich uzyskały... poniżej 2 proc. głosów (lider partii Swoboda Ołeh Tiahnybok zdobył 1,1 proc. Przywódca głośnego na euromajdanie Prawego Sektora Dmytro Jarosz 0,7 proc.). Przyznają Państwo, że zdanie: „Ten rządzący w Ukrainie antypolski banderyzm, którego przywódcy wypowiadają się o Polakach niepochlebnie, a w wyborach osiągają niecałe 2 proc. głosów, jest większym zagrożeniem dla nas niż Rosja”, nie udowadniałoby najlepiej radykalnych tez Łysiaka. Warto zresztą na chwilę zastanowić się nad wspomnianym problemem „2 proc.”. Tak niski wynik nie powinien nas specjalnie dziwić. Pokazuje on bowiem kolejną prawdę, niewygodną dla autorów różnego typu antyukraińskich paszkwilów. Otóż Bandera jest zrozumiałym symbolem tylko na zachodzie Ukrainy. Silna, zjednoczona Ukraina, ze swoim centrum kulturowym i politycznym w Kijowie, to państwo, w którym w końcu może obumrzeć antypolski pierwiastek banderyzmu. Ponieważ istnieje on tylko w świadomości części (i to nie większości) Ukraińców zachodnich. Ukraina jako całość nie zjednoczy się wokół problemu historycznych relacji z Polską, nic on bowiem nie znaczy ani dla kijowian, ani dla mieszkańców Odessy, ani dla studentów z Charkowa. Ukraina, która chce być całością, to Ukraina, która jednoczy się w niechęci do imperializmu rosyjskiego, która wielbi bohaterów dzisiejszej wojny i majdanu.

Ale oczywiście Łysiak nie może o tym nawet wspomnieć – ta oczywista bowiem prawda pokazałaby błyskawicznie absurdalność jego tekstu.

Łysiak banderowcem?
Wbrew temu, co pisze Łysiak, nikt nie chce bagatelizować problemu banderyzmu, zapominać o Wołyniu itd. To tylko kolejne wymysły tego autora. Jak już pisałem w swojej polemice z Rafałem Ziemkiewiczem, banderyzm ma w sobie składnik immanentnie antypolski. Owszem, obecnie jest on uśpiony, ale nie możemy zakładać, że tak będzie już zawsze. I właśnie dlatego polską racją stanu jest popieranie silnej, zjednoczonej Ukrainy (abstrahując od faktu, że dla każdego człowieka powinno być oczywiste, iż należy popierać tych, którzy walczą o godność i wolność przeciw neosowieckiemu imperium). W takim państwie antypolonizm staje się absurdalny, bo jest kompletnie niezrozumiany dla całości jej mieszkańców. Ukraina, w której banderyzm jest realnym zagrożeniem, to Ukraina podzielona, to Ukraina słaba i infiltrowana przez Moskwę. Powstaje więc pytanie – czego właściwie chce Łysiak? Wydaje się, że odpowiedź na to pytanie tkwi w przytoczonym już cytacie: „Janukowycz, szczery przyjaciel Polaków”. Przypomnijmy więc, jak wyglądała Ukraina za czasów Janukowycza, o której marzy Łysiak. Było to państwo, które zamieniło się de facto w kolonię rosyjską, którego prezydent rozbrajał armię i pozwalał ją infiltrować przez agentów rosyjskich. Które było do pełnej dyspozycji Putina. Ukraina Janukowycza była elementem antypolskiego układu geopolitycznego. W końcu – Ukraina Janukowycza była państwem słabym i podzielonym, państwem, które zbankrutowało, coraz silniej rozpadało się na osobne części, w którym coraz więcej do powiedzenia miały agresywne i populistyczne ideologie. Janukowycz miał jeden główny cel – możliwie osłabić organizm państwowy, którym kieruje, by Putin miał nad nim pełną kontrolę – zgodnie z odwieczną zasadą „dziel i rządź”. Taka Ukraina była upadłym państwem, gdzie faktycznie na jej zachodniej części mógł zwyciężyć podsycany przez rosyjskich agentów skrajny banderyzm. I to takie właśnie państwo woli Łysiak! Pozostaje więc tylko zadać mu pytanie: dlaczego tak bardzo chce on putinowskiej Ukrainy, na której zachodzie szerzy się skrajny nacjonalizm?
Reklama