Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Media

Rozszczelnić system. Sukces Republiki w tym pomoże

Adrian Zandberg ma rację: opadła zasłona, za którą koalicja 13 grudnia ukrywała swoją niemoc, lenistwo, brak wizji, małość i nienawiść wobec prawej Polski. Trzeba jednak dodać ważną rzecz – to w znakomitej większości zasłona stworzona przez liberalno-lewicowe media, co zauważyli obserwatorzy Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), którzy od kwietnia śledzili wybory w Polsce. I choć skrytykowali również Republikę, my dobrze wiemy, że bez najważniejszej w Polsce, patriotycznej i pluralistycznej stacji domknięcie systemu właśnie by się dokonało.

Z zainteresowaniem zapoznałem się z raportem OBWE po wyborach prezydenckich w Polsce. Znamienny wątek poświęcono środkom przekazu. „Wielu wydawców wykazało się stronniczością, która jeszcze wzmocniła zaciętą wyborczą rywalizację. To ograniczyło wyborcom dostęp do wszechstronnych informacji w czasie, kiedy najbardziej ich potrzebowali” – mówiła szefowa misji Dunja Mijatović. W raporcie napisano bez ogródek: „Wbrew swojemu ustawowemu obowiązkowi telewizja publiczna – podobnie jak prywatna stacja TVN oraz portal Onet – często przedstawiała Karola Nawrockiego w negatywnym świetle, podczas gdy przekaz dotyczący Rafała Trzaskowskiego był w dużej mierze niekrytyczny”. 

Reklama

Oberwało się także Republice – za to, że prezentowała „Rafała Trzaskowskiego niemal wyłącznie w sposób negatywny”. Nikt jednak nie zabraniał przyjść dwugodzinnemu prezydentowi Polski do stacji i ocieplać swój wizerunek. Miał też swoją szansę w Końskich. Stchórzył.

Nowa widownia Republiki

Nie irytujmy się na ostatnie zdanie. Warto wskazać szerszy kontekst, którego z reguły nie rozumieją najróżniejsi eksperci z Zachodu, tworzący rankingi wolności słowa, zwykle jawnie lub skrycie reprezentujący liberalne środowiska. Czas uwolnić się od kompleksów wobec nich, ale i znać ich głos. Z raportu OBWE na temat wyborów w Polsce wynikają przede wszystkim rzeczy mocno nie w smak polskojęzycznym, liberalno-lewicowowym ośrodkom opinii w naszym kraju. Bardzo czekam na to, że TVN lub Onet poświęcą najlepszy czas i najlepiej klikalne miejsca w sieci na prezentację powyborczych uwag OBWE, które właśnie ich dotyczą. Ale pewnie nigdy się nie doczekam.

Dla części moich znajomych, szczególnie tych ze środowisk liberalnej lewicy, do wyborów prezydenckich Republika była stacją na wskroś prawicową i „pisowską”. Jakież było ich zdziwienie, gdy zobaczyli Szymona Hołownię w debacie prezydenckiej organizowanej przez naszą stację. Jeszcze bardziej się zdziwili, gdy zobaczyli, że na co dzień do programów zapraszani są goście wszystkich znaczących opcji ideowo-politycznych. Mogą zabrać głos, są słuchani. Owszem, nikt w Republice nie ukrywa swoich poglądów, jasna jest linia programowa stacji. Ale to nie wyklucza pluralizmu czy tolerancji wobec rozsądnie i z klasą prezentowanych odmiennych opinii. 

Dla mnie to oczywiste od kilkunastu lat – gdy jako altleftowy publicysta zacząłem pisać do „Codziennej”. Oni to zobaczyli właśnie w czasie wyborów, gdy także u wahających się wyborców lewicy wzrosło zapotrzebowanie na przekaz wolny od liberalnego ględzenia wciąż tych samych gadających głów z „Woronicza w likwidacji”, Wiertniczej i Czerskiej. Zobaczyli to, bo zaczęli się pytać: „Dlaczego Rafałowi Trzaskowskiemu wcale tak dobrze nie idzie?”; „Dlaczego zgrywa kogoś, kim nie jest, a nasze media udają, że tego nie widzą?”, „Dlaczego TVP jest smętną kalką TVN?”.

Monotonia w medialnym mainstreamie

Jeden ze znajomych, który na co dzień mało interesuje się polityką, mówił mi: „Mam wrażenie, że publicyści z TVN, TVP i paru innych stacji są zreplikowani; przecież nie da się gadać tego samego, w niemal tym samym czasie, w kilku różnych programach”. To nie jest pojedyncze wrażenie, to rosnący problem medialnego establish­mentu III RP. Social media są ważne, ale prawda jest taka, że tradycyjne, duże telewizje wciąż dużo znaczą, mocno ważą na opiniach w starszych grupach wiekowych. Odbiorcy nie zawsze się do tego przyznają, ale „autorytet studia telewizyjnego” wciąż robi swoje.

Raptem ludzie, zmęczeni monotonią mainstreamowej paplaniny, dostają inną myśl, inny punkt widzenia, inny kontekst. To im daje Republika. Spodziewają się przaśnego przekazu, a widzą nowoczesną formę, gorącą tematykę społeczną, żywe dyskusje z udziałem polityków rządzącej wciąż (lub jeszcze) koalicji, którzy poza swoim zwyczajowym środowiskiem medialnym potrafią sprawić wrażenie samodzielnie myślących. 

Cierpliwie wyjaśniam swoim zaskoczonym lewicowym i leftlibkowym znajomym, że Republika nie jest wyłącznie stacją prawicową. To jej fundament, ale działa znacznie szerzej: oddaje głos ludziom, środowiskom, ideom, które są marginalizowane przez liberalny mainstream. Jest stacją komercyjną, prywatną, ale jest też medium tego społeczeństwa obywatelskiego, które nie dało się zamknąć w ciasnych ramach ideologicznie mocno sformatowanych organizacji III sektora.

Wyjaśniam często moim lewicowym znajomym, że z Republiką jest trochę jak z klubami „Gazety Polskiej”. Przeciętny młody lewak od razu myśli: „hurr, durr, prezes i PiS!”, a ja wtedy odpowiadam, że dziś to starsze pokolenie, ale nie brakuje w nim ludzi, którzy jeszcze w PRL wcale nie byli grzecznymi misiami i zasilali najróżniejsze frakcje niepodległościowe, w tym PPS Piotra Ikonowicza. Albo zaczytywali się w rosyjskich anarchistach i robili naprawdę kontrkulturowy dym na ulicach. 

Lewica na liście płac Sorosa

Wtedy łatwiej rozmawiać o tym, dlaczego przeszli taką drogę. Łatwiej też wówczas o refleksję, dlaczego miliony Polek i Polaków, właśnie z mniejszych ośrodków, miasteczek i wsi, tak chętnie oglądają Republikę. Albo czy to w porządku, że nasza stacja jest głodzona na wyraźny polityczny rozkaz rządzących. Na marginesie: od wtorku wieczorem w mediach społecznościowych huczy po rozmowie senatora Michała Kamińskiego w Polsacie News; wszyscy mówią o tym, co powiedział o Donaldzie Tusku i sztabie wyborczym Rafała Trzaskowskiego. Ale pod koniec rozmowy polityk Trzeciej Drogi mówi jasno: miliarderzy nie po to dawali ogromne pieniądze na kampanię prezydenta stolicy, żeby głupio przegrał wybory. Pytam lewaków: nie daje wam to do myślenia? Odpowiedzi wciąż nie są zbyt krzepiące.

Zaraz ktoś powie: redaktor Wołodźko robi z Republiki stację antysystemową, choć tak blisko jej do Prawa i Sprawiedliwości. Powiem wprost: zarówno w rodzimych, jak i w europejskich warunkach realna antysystemowość wciąż jest po stronie tych, którzy próbują walczyć z pychą, ślepotą, poczuciem bezkarności liberalnych, kosmopolitycznych, wykorzenionych elit. Nie sztuka w Polsce być lewakiem za dobre pieniądze od familii Sorosa albo z budżetu miasta Warszawy. Nie sztuka przekonywać w liberalnych mediach sobie podobnych, że prawica to faszyzm i ksenofobia, a po wyborach smarkać w mankiet, że znów rozminęliśmy się z emocjami i poczuciem godności Polski mniejszych szans. 

W Republice o wiele łatwiej pełnym zdaniem i pełnym głosem wyrazić swoją opinię o tym, co naprawdę dzieje się z Polską B, jakie są jej emocje, nadzieje i obawy. Po tych wyborach naprawdę widać to jak na dłoni. Zauważył to Sławomir Mentzen, który nagrywa shorty o Polsce B; liberalna lewica zrobi o tym może ze dwie, trzy kawiarniane dyskusje w Warszawie, Poznaniu i Krakowie i wróci do swoich małych biznesików z pomniejszymi Trzaskowskimi. 

Zbytnio się rozpisałem? Więc krótko – tak, to Republika jest dziś stacją antysystemową. Bo ten system działa w Polsce, Europie i na świecie, nawet gdy rządzi PiS. Pokonany, udaje społeczną wrażliwość, ale gdy tylko wróci do władzy – jak u nas w 2023 r. – znów warczy na zwykłych ludzi i mocno bije ich po kieszeni.

Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Reklama