Warszawski Strajk Kobiet publikuje grafikę przedstawiającą płonący kościół, do złudzenia przypominającą hitlerowskie plakaty poprzedzające pogrom Żydów podczas nocy kryształowej; Lech Wałęsa, jak na laureata pokojowego Nobla przystało – zdjęcie butelki z benzyną; rzeczniczka zupełnie Nowej Lewicy proklamuje zaś rewolucję.
Jeśli dodać narastającą wulgarność i agresję zarówno wobec dziennikarzy, jak i policji, otrzymamy obraz konsekwentnego przesuwania granic tego, co w debacie publicznej jest w ogóle do pomyślenia, i próbę oswajania opinii publicznej z jakimś projektem zakładającym użycie przemocy. I nie chodzi tu tylko o przemoc symboliczną lub słowną. Nakręcanie agresji i pogardy jest skrajnie nieodpowiedzialne, bo w każdej chwili może się objawić kolejny Ryszard Cyba. Jednak sny o siłowym przewrocie pozostaną domeną chorej wyobraźni najbardziej zaczadzonych pretendentów do roli nowego Dzierżyńskiego. Jednocześnie ta właśnie agresja, prostactwo i radykalizm są czymś, co już pozbawiło rewolucyjnych czapajewów szerszego niż garstka karnych komunardów poparcia. Nikt bowiem w Polsce nie ma wątpliwości, że rewolucja to, jak śpiewał Jacek Kaczmarski, czerwone paznokcie.