Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Kultura i Historia

Bohdan Urbankowski: Kultura, czyli racja stanu – spotkanie Andrzeja Dudy z artystami

20 kwietnia odbyło się w Warszawie spotkanie środowisk twórczych z kandydatem na prezydenta Rzeczypospolitej, dr. Andrzejem Dudą.

20 kwietnia odbyło się w Warszawie spotkanie środowisk twórczych z kandydatem na prezydenta Rzeczypospolitej, dr. Andrzejem Dudą. Dyskutowano o stanie polskiej kultury i o mecenacie państwa. Głos zabierał m.in. dr Bohdan Urbankowski – pisarz, filozof, kierownik działu kultury „Gazety Polskiej”. Poniżej zamieszczamy rozbudowany do formy artykułu tekst zawierający główne tezy jego wystąpienia.

Panie, Panowie!

Zacznę od gratulacji. Nasze spotkanie, bez względu na przyszłość i na wyniki wyborów, już zakończyło się sukcesem. Bo za sukces organizatorów uważam, iż znaleźli się tu przedstawiciele różnych środowisk, widzimy ludzi z rywalizujących wydawnictw, z redakcji, które się podgryzają, i artystów, którzy – mówiąc najdelikatniej – za sobą nie przepadają. A jednak coś ich tu przygnało, jakaś wspólna troska – i to jest sukces, ale… Takie zgromadzenie socjologia nazywa tłumem. Tłum łączy się na chwilę pod wpływem emocji i rozchodzi, chyba że zostanie zorganizowany i spojony, np. wspólną pracą. Czy z tego tłumu powstanie jakaś organizacja, jakieś ciało, które zdziała coś pozytywnego w kulturze, do tego wspólnie – nie wiem, to będzie kolejny test sprawności organizatorów.

Kultura stanu wojennego. Dwa zagrożenia

Mówimy o stanie kultury, używamy słów „patriotyzm”, „nacjonalizm”, „mecenat państwa”. Myślę, że warto przystanąć i zrobić rozpoznanie sytuacji, uporządkować pojęcia.

Przede wszystkim musimy sobie zdać sprawę, że polska kultura jest kulturą stanu wojennego, a państwo polskie jest w stanie podwójnego zagrożenia.

Pierwsze to zagrożenie zewnętrzne. Nasze państwo jest nie tyle w stanie niepodległości, ile w trwającym już lata stanie wojny; wybija się na niepodległość i co chwila staje się przedmiotem agresji – politycznej, ekonomicznej, propagandowej. „Rok 1612” i raport Anodiny; embargo na owoce, likwidacja stoczni i operacja Jedwabne; „Unsere Mütter, Unsere Väter” i „polnische Häuser des Todes” (Polish death camps), „Zimní Legiomarš”, wyprowadzanie pieniędzy przez obce banki i nagrody dla „Idy”– to tylko kilka operacji tej kampanii.

Walka z polskością ma charakter hybrydowy, odbywa się w sposób jawny i w sposób zamaskowany – podstęp, zaskoczenie, maskowanie to także elementy sztuki wojennej. Wróg osłabia motywację obrony i paraliżuje wolę ataku. Ośmieszana jest tradycja, niszczone wzorce patriotycznych i bohaterskich zachowań, plugawiona sfera sacrum – w to miejsce podstawiane są wartości niższe, promuje się egoizm, kult pieniądza, karierowiczostwo za wszelką cenę, także za cenę wolności, także za cenę zdrady. Wszystkie te antywartości podawane są w atrakcyjnym, najczęściej „europejskim” przebraniu. W niszczenie naszej kultury zaangażowane są ekipy najwyższej klasy dywersantów. W kulturze także działają nieznani sprawcy i mordercy na zlecenie; po wydawnictwach, redakcjach i teatrach krąży seryjny samobójca. Trzeba rozpoznać wrogów polskiej kultury, ustalić, skąd następują ataki, gdzie szukać sojuszników, a gdzie działa piąta kolumna, przypomnieć sobie zapomniane arsenały, przywołać dawnych bohaterów, sięgnąć po doświadczenie kombatantów, a przede wszystkim złączyć siły i skoordynować kontrakcję – pospolite ruszenie tych, którym leży jeszcze na sercu dobro wspólne. Pamiętać przy tym należy, że najlepszą formą obrony bywa atak, a ugodowość jest zachętą do agresji.

Straty, jakie ostatnio ponieśliśmy wskutek propagandowych napaści sąsiadów i dywersji wewnętrznego lobby, powinny nam uświadomić, że mecenat państwowy jest w naszej sytuacji koniecznością, inaczej grozi nam walka partyzancka, chowanie się po lasach i czekanie, aż nas kolejno dobiją, w najlepszym razie potraktują paralizatorami. Małe szanse, że będą wonne.

Drugie zagrożenie ma charakter wewnętrzny, organiczny, z tym że mówimy o psującym się organizmie. Polska to państwo w stanie rozpadu, powiedzmy dokładniej: powstawania i rozpadania się. Państwo jest wyobcowane i traktowane jako obce, uległo wyalienowaniu. To największy sukces przeciwników polskości. Nie tu miejsce na analizę przyczyn, złożyła się na to historia zaborów i komunizmu, państwo było „ich”, a nie „nasze”. Dodatkowo bardziej zacietrzewieni niż myślący politycy kłócili się o słowa, przeciwstawiali patriotyzm nacjonalizmowi, rzekomą troskę o naród rzekomej trosce o państwo. To wszystko nieporozumienia – głupie, lecz paraliżujące działalność. A kryje się za nimi prywata i partyjniactwo.

W tej chwili rzadko kto utożsamia się z polską wspólnotą jako całością, z narodem, który po to zorganizował państwo, by rozwiązać problemy przerastające siły mniejszych wspólnot. Szczytem wspólnotowego myślenia jest myślenie partyjne – co da się zagarnąć dla swoich, z jakich posad wyrzucić konkurentów; partyjność jest motorem dezintegracji kultury, a to znaczy rozbicia narodu i upadku ojczyzny. Polska zmienia się w śmietnik Europy, Polacy – w jego coraz smutniejszych mieszkańców.

W tej sytuacji mecenat państwa jest prawie niemożliwy, a przecież – jak mówiłem – konieczny. Pojęcie racji stanu dotyczy przede wszystkim kultury. Kultura jest zawłaszczana przez struktury partyjne, korporacyjne, handlowe i wszelkie inne, niszczące wspólną, z trudem wypracowaną całość. Partyjność jest czymś pozytywnym, gdy reprezentując różne myśli o Polsce, staje się poprzez rywalizację, poprzez zmuszanie do twórczego wysiłku napędem rozwoju; partyjność staje się przekleństwem, gdy ulega alienacji i zamiast inspirować twórczość, dąży do niszczenia innych opcji, rozbija naród, staje się zalążkiem zdrady, walk bratobójczych, klęski. Nie wiem, czy to Polska przyznając dotacje partiom, finansuje dobrotliwie swoich grabarzy, czy oni sami rozkradają majątek umierającej, wyciągają spod niej pościel, kradną świeczki, wiem tylko, że jedynie państwo jest w stanie przeciwstawić się zarówno pojedynczym złodziejom, jak i większym gangom i – często finansowanym z zewnątrz – instytucjom wpływającym na kształt naszej kultury; tylko państwo jest w stanie z nimi wygrać. Dotyczy to zarówno banków i megasamów, jak również wydawnictw i stacji telewizyjnych. Zwłaszcza że owe rywalizujące ze sobą banki czy koncerny prasowe potrafią uzgodnić działania, gdy idzie o wykończenie polskiego banku czy wydawnictwa.

Tylko państwowy mecenat może ochronić kulturę, to znaczy naród. Lub inaczej: naród może się obronić tylko przez kulturę tę zaś może obronić najskuteczniej, używając narzędzia, jakim jest państwo. Dlatego państwo i wszystkie wspólnotowe struktury wyższego rzędu, działające na terenie całej ojczyzny, są i będą obiektami ataków. Widziany w tej perspektywie mecenat państwa to troska narodu o własne zdrowie psychiczne i fizyczne, bo biologiczne istnienie nie wystarczy, aby być sobą, nie wystarczy, aby być narodem.

Uzbrojenie kultury

Trzeba dodać kilka uwag technicznych. Mówimy o kulturze i o tożsamości, to prawie synonimy. Padały tu ważne słowa o roli zabytków, bibliotek, muzeów – to wszystko nośniki tradycji. Edukacja to nic innego jak przekazywanie kultury. Konieczne jest wychowywanie nie tylko twórców, ale także odbiorców i fachowców, którzy umieją kulturę obsługiwać i chronić. Kultura jest złożona z wielu ogniw, każde narażone jest na atak. Czasem zostanie zlikwidowana uczelnia, czasem wystarczy zablokować dotacje, czasem zamiast likwidować muzeum, wystarczy dofinansować na tym samym terenie inne, jednym twórcom przyznać stypendia – innych pozbawić pracy. Konieczne jest zarówno uzbrojenie kultury w narzędzia emitujące i zwielokrotniające wartości, jak i opancerzenie kultury instytucjami – inaczej rozproszy się jak emocje przypadkowych zbiegowisk. Urzędnicy państwowi muszą umieć być strażnikami kultury – trzeba ich przeszkolić lub wyrzucić.

Mówi się czasem o likwidacji Ministerstwa Kultury. Jeśli można pomarzyć – a myślę, że większość siedzących na sali to marzyciele – należałoby postąpić odwrotnie, należałoby podnieść rangę kultury w strukturach państwowych do poziomu wicepremiera. Bo, jak mówiłem, troska o kulturę to troska o bezpieczeństwo i zdrowie, także o zdrowie psychiczne narodu, także o jego istnienie. Kultura musi być wolna od partyjniactwa, od koniunkturalnych wypaczeń i mód. Dotyczy to zwłaszcza systemu oświaty, w którym ofiarą koniunktur padają literatura i historia, a filozofia narodowa i sztuka – już padły. Francuzi dbają o swoją filozofię, wykładają ją w szkołach średnich, Niemcy dbają o filozofię niemiecką – my działamy podobnie – też dbamy o filozofię… niemiecką i francuską.

Konieczne jest stworzenie kanonu dzieł i wzorców, mówiąc patetyczniej Plutarch Polski i Biblia Polska – antologie najważniejszych dzieł, które znalazłyby się w każdym domu i szkole, a w których byłyby przechowywane wzorce istotne dla naszej tożsamości. Wzorce z Sèvres, tylko nie z platyny, lecz z etyki, mądrości i wytrwałości. Niezależne od podziałów partyjnych i międzynarodowych układów. Myślę, że „Dziady” i „Pan Tadeusz”, Trylogia czy „Promethidion” to kruszec równie szlachetny, a dla Polaków ważniejszy.

Racją stanu jest tworzenie silnych, a to znaczy państwowych, ogólnonarodowych struktur niezbędnych do przetrwania w wyścigu kultur. Racją stanu są potężne wydawnictwa państwowe, państwowe teatry i wytwórnie filmów, państwowe stypendia dla zasłużonych twórców i dla zapowiadających się talentów. Istnieją reprezentujące interes całości królewskie teatry w Anglii, istnieje system dożywotnich stypendiów dla twórców w krajach Skandynawii – w Polsce panuje klientelizm, twórczość dla Polski jest wciąż akcją charytatywną jednostek dla wspólnoty.

Dla stymulowania postaw twórczych i patriotycznych warto sięgnąć po takie wzorce jak przedwojenny Instytut Propagandy Państwowo-Twórczej, warto odnowić Akademię Literatury czy stworzyć Akademię Sztuk – obejmującą także sztuki, których nośnikami jest współczesna technologia. Bo jedną z najważniejszych przestrzeni rywalizacji, by nie powiedzieć nowoczesnej wojny, staje się „czwarty wymiar” – wirtualna przestrzeń kreowana w telewizorach, komputerach, komórkach i coraz to nowszych nośnikach informacji.

Tradycja i addycja

Cały czas mówimy o tradycji – w myśl zasady, iż przyszłość jest wyselekcjonowaną przeszłością, że naród jest wspólnotą żywych i umarłych. Ale nie tylko. Prócz tradycji uwzględnić należy to, co Norwid nazywał addycją: wartości dodawane przez nasze pokolenia, cele, które czasami wabią, a czasami brutalnie ciągną nas w przyszłość. Bez celów wiadomo, skąd przychodzimy, nie wiadomo, dokąd idziemy ani po co. Projekt zwany Pierwszą Rzecząpospolitą realizował model zwany potem sarmatyzmem, oparty na kodeksie rycerskim, demokracji szlacheckiej (z wybieralnym monarchą), łacińskiej kulturze renesansu i baroku, religii katolickiej – z tolerancją dla protestantyzmu, grekokatolicyzmu, a nawet mozaizmu. Polska była awangardą łacińskiej cywilizacji, stanowiła swego rodzaju antemurale christianitatis, to czyniło z niej indywidualność. Mieliśmy swój cel, swoją misję, która nie odbierając wolności, nadawała narodowi sens i godność. Taki ustrój synchronizował oddolne obywatelskie inicjatywy z projektami elit władzy, uwzględniał sacrum religijne i państwowe, harmonizował wpływy obce z tradycją, bunt z kontynuacją, przyszłość z przeszłością. Było to prawie niemożliwe – jednak przez kilka wieków się udawało – póki tej Polski nie rozbili sąsiedzi.

W wyniku I wojny odzyskaliśmy niepodległość – klęska mocarstw była warunkiem koniecznym, lecz niewystarczającym. Konieczny był wysiłek własny, najpierw krew, potem praca Polaków. Byli zdolni do tego poświęcenia – bo wychowani zostali w wartościach narodowych i niepodległościowych, stawiali wspólne dobro wyżej niż własne korzyści, czasem wyżej niż życie. Józef Piłsudski mówił, że po wyścigu żelaza i krwi czeka nas wyścig pracy, także pracy w kulturze. W tym wyścigu braliśmy udział z powodzeniem. Celem wewnętrznym Polski było jednoczenie trzech zaborów, budowanie demokracji i zarazem silnych struktur państwowych, a nadto budowa państwowego sacrum w miejsce sakralności, którą wcześniej ofiarowywała monarchia. Celem polityki zewnętrznej – cywilizacja i obrona Kresów przed barbarzyństwem – z perspektywą federacji na horyzoncie. Ten projekt również zniszczyli nasi sąsiedzi.

W tej chwili nie jesteśmy w stanie wykrzesać z siebie żadnych projektów, żadnej wizji przyszłości. Nie wiemy, czy chcemy organizować Międzymorze, czy być przedmurzem liberalnej Europy, antemurale lupanarum et paradis paedaorum mundi, może pomostem do Rosji, może przyczółkiem chińszczyzny. Czasy komunizmu pozbawiły nas nie tylko odwagi i pracowitości, lecz także wyobraźni. Jej odtworzenie jest również racją stanu. Pozbawieni tożsamości stajemy się narodem – plagiatem, mówiąc obrazowo, narodem dzieci Frankensteina.

Mówiłem, że to, co nazywamy mecenatem państwa w kulturze, to wymóg racji stanu, troska o własne bezpieczeństwo. Kończąc, powtórzę to nieco dobitniej – mecenat państwa to w istocie troska narodu, normalna troska nas samych o własne zdrowie, więcej, o swoje istnienie, nie biologiczne, zwierzęce, tylko wolne, godne i twórcze. Ludzkie. Brak tego mecenatu jest symptomem nienormalności – choroby.
 

Źródło: Gazeta Polska