Donald Tusk zaapelował do marszałka Sejmu o podjęcie uchwały, która miałaby wspierać starania polskiego rządu o wprowadzenie przez Brukselę embarga na produkty rolne z Białorusi i Rosji. Zdaniem dyplomaty, który od lat pracuje w KE, „Tusk się zagalopował” i „nie wyjdzie już z tej sytuacji obronną ręką”. - Powiedzą oficjalnie, że „pochylimy się nad tym”, uwzględnimy”, ale biorąc pod uwagę panujące wokół KE interesy i tamtejszy establishment, to nie będzie miało wpływu. Nie wprowadzą embarga na produkty rolno-spożywcze z Rosji i Białorusi – usłyszeliśmy w komentarzu po wczorajszym apelu premiera.
Rolnicze protesty, do których przyłączają się przedstawiciele kolejnych branż i grup społecznych, są dla pracującego niespełna 3 miesiące rządu nie lada wyzwaniem. A w tle bieżącego konfliktu jawią się wybory samorządowe i europejskie, które w sensie symbolicznym mogą zweryfikować październikową wygraną „antypisu” i w konsekwencji doprowadzić do poważniejszych sporów, a być może przetasowań w rządzącej koalicji.
Fiasko ubiegłotygodniowej ustawki z udziałem Michała Kołodziejczaka, w postaci próby podjęcia dialogu z wybranymi rolnikami i zapowiedzi kolejnych protestów, stawiają Donalda Tuska pod ścianą. Z jednej strony, mimo wzmocnienia rządowego frontu propagandowego poprzez przejęcie publicznych mediów, nie sposób ich zamilczeć, a co za tym idzie ignorować. Z drugiej strony Tusk z oczywistych względów nie jest w stanie postawić się Brukseli, a tylko takie zdecydowane działania mogłyby doprowadzić do realizacji rolniczych postulatów. W tej sytuacji Tusk postanowił kupić sobie czas, a ten faktycznie gra na jego korzyść, bo za chwilę rolnicy muszą ruszyć w pole.
Głównym powodem rolniczych protestów są zagrożenia wynikające z realizacji unijnej agendy tzw. Zielonego Ładu, a także problem związany z zalewaniem polskiego i unijnego rynku produktami rolno-spożywczymi z Ukrainy. Tymczasem 31 stycznia KE zatwierdziła projekt rozporządzenia przedłużający zawieszenie ceł przywozowych i kontyngentów na import z Ukrainy do UE na kolejny rok, określając je jako tymczasowe odstępstwo od przepisów Wspólnej Polityki Rolnej dla unijnych rolników na 2024 rok.
Poczyniono wprawdzie pewne kroki, które w krótkiej perspektywie mają oddalić m.in. problem związany z obowiązkowym ugorowaniem gruntów oraz stosowaniem środków ochrony roślin, jednak to rolników w żaden sposób nie może usatysfakcjonować. A Tusk w kwestii „Zielonego Ładu” i importu z Ukrainy (np. na zasadzie wprowadzenia jednostronnego embarga) zrobić nic nie chce, bo to oznaczałoby sprzeciw wobec Brukseli. Postanowił więc wejść na mniej grząski dla niego grunt i przekierować problem z Ukrainy na Rosję i Białoruś, umywając jednocześnie ręce od podjęcia w tej sprawie decydującego rozstrzygnięcia.
Wczoraj po spotkaniu z premier Litwy Ingridą Šimonytė Donald Tusk zapowiedział, że zwróci się do marszałka Hołowni „z propozycją uchwały polskiego Sejmu wzywającej Komisję Europejską do nałożenia pełnych sankcji na produkty rolne i żywnościowe” pochodzące z Rosji i Białorusi.
Do zapowiedzi premiera ze zrozumieniem odniósł się adresat apelu, który wprawdzie przyznał, że rząd mógłby podjąć decyzję ws. embarga samodzielnie, ale jednocześnie ocenił, że sprawa embarga powinna stać się „wspólnym interesem na forum UE” i z tego punktu widzenia ważne jest, aby „Sejm jasnym stanowiskiem wsparł premiera, by ten mógł skuteczniej postawić tę sprawę w Brukseli”. - Taki apel jest potrzebny - podkreślił Hołownia.
Zdaniem dyplomaty pracującego od lat w Komisji Europejskiej, do którego zwróciła się z prośbą o komentarz Niezalezna.pl, „Tusk się zagalopował” i „nie wyjdzie już z tej sytuacji obronną ręką”. – Znany jest z tego, że lubi wykorzystywać spektakularne momenty polityczne, licząc na jakąś korzyść, ale tu wszedł w obszar, na którym się zupełnie nie zna – usłyszeliśmy.
Według naszego rozmówcy „adresat dla takiego postulatu jest jeden i oczywisty”. - To jest jego koleżanka Ursula von der Leyen i Valdis Dombrovskis – ocenił.
Mimo że Tusk wielokrotnie zapewniał o swoich wpływach i sprawczości na brukselskich salonach, to jednak nie zdecydował się na podjęcie ryzyka w postaci firmowania sprawy własnym nazwiskiem, ogłaszając jednostronne embargo. Zaangażował w to Sejm, bo w przypadku odmowy realnych działań ze strony KE, to nie on będzie w tej rozgrywce przegranym.
- Ale i tak najpewniej od nich dostanie po łapkach jeszcze bardziej, bo zachodnia część UE jest zainteresowana tą wymianą handlową [z Rosją i Białorusią-red.]. Na ostatnim posiedzeniu Agrifish [Agriculture and Fisheries Council - Rady UE ds. Rolnictwa i Rybołówstwa, która odbyła się 26 lutego 2024 r.] i na wcześniejszych, większość państw sprzeciwiała się jakimkolwiek ograniczeniom w tej kwestii. Powiedzą oficjalnie, że „pochylimy się nad tym”, uwzględnimy”, ale biorąc pod uwagę panujące wokół KE interesy i tamtejszy establishment, to nie będzie miało wpływu. Nie wprowadzą embarga na produkty rolno-spożywcze z Rosji i Białorusi
– usłyszeliśmy.
Nasz rozmówca podkreślił, że wśród przyczyn takiego stanowiska wbrew pozorom nie jest tylko biznes, ale dbałość o „wizerunek UE - tej która mówi o bezpieczeństwie żywnościowym na świecie”. - Rosja od razu by to podchwyciła, że UE chce destabilizować ład żywnościowy, bezpieczeństwo żywnościowe na świecie, więc tutaj jeszcze bardziej się sparzy. Tusk sam nic nie zrobi, wie doskonale, że Bruksela tym bardziej nic nie zrobi. Mydli oczy, żeby rolnicy musieli wrócić do prac polowych – przekazał nam dyplomata.