Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Kim są Obywatele Rzeszy? Czy Niemcy były o krok od zamachu stanu? W Nowej Rzeszy zmienisz sobie nawet DNA

Co wyróżnia Obywatela Rzeszy (OR) będącego jednocześnie poddanym Królestwa Niemiec? Dlaczego emeryt z Hildesheim obwołał się kanclerzem rządu na uchodźstwie, mimo że nigdy nawet nie wystawił nogi poza swoją gminę? Ile trzeba wyjąć ze skarbonki, by w Królestwie Niemiec wymienić swoje DNA i skąd samozwańczy władcy Rzeszy czerpią miliony euro na zakup kolejnych zamków? Wiele pytań, wiele odpowiedzi, a całe zamieszanie i zainteresowanie Obywatelami Rzeszy przez udaremniony przez niemieckie służby zamach na Reichstag. I jeżeli traktować zeszłotygodniową obławę na grupkę dowodzoną przez 71-letniego księcia Reussa poważnie, to tylko dzięki czujności niemieckich śledczych na zachodzie od naszych granic nie wyrosła z dnia na dzień niemiecka monarchia. Gotowy scenariusz na komedię czy może jednak coś więcej?

Zdjęcie autorstwa Wikimedia Commons z Pexels

Jedni mają słabość do arystokratycznych tytułów, zamków i herbów, inni zakładają samozwańcze państwa, królestwa i komunopodobne wspólnoty z własną walutą, z dala od urzędów, państwowego szkolnictwa i wymiaru sprawiedliwości. Działają w grupkach, które niczym mozaika składają się na zjawisko opisywane w Niemczech od lat 80. XX w. jako Obywatele Rzeszy i Samorządcy, chociaż nie brak świadectw, że geneza tego fenomenu sięga początku istnienia powojennych Niemiec. Przy czym w latach 80. grupki działały głównie w Berlinie i tak jak w przypadku „zamachowców księcia Reussa” już wtedy żywa była idea tzw. rządu komisarycznego, który w razie przewrotu miał objąć władzę w kraju (przygotowania do tzw. Dnia X). Po zjednoczeniu Niemiec idee Obywateli Rzeszy szybko przyjęły się w nowych landach, ale matecznikiem prądu do dziś pozostaje Bawaria (szacuje się, że spośród 21 tys. osób utożsamianych z Obywatelami Rzeszy aż 4,6 tys. mieszka w tym landzie).

Obywatele Rzeszy nie są organizacją, ponieważ działają w dużym rozdrobnieniu, często konkurując o pierwszeństwo do „tronu Rzeszy Niemieckiej” i tocząc akademicki spór o to, czy Rzesza powinna się odrodzić w granicach sprzed 1871, 1915, czy 1937 r. Republikę Federalną Niemiec i jej instytucje ignorują, zarzucając jej brak suwerenności i charakter „państwa przejściowego pod okupacją aliantów” lub nazywając „spółką z ograniczoną odpowiedzialnością”. Potrafią legitymować się dowodami osobistymi Rzeszy, Królestwa Niemiec, a nawet w oficjalnych pismach zabiegać w Rosji o ochronę przed „niemieckim faszyzmem i nazizmem”. W Bawarii istnieje fundacja bliska Obywatelom Rzeszy z siedzibą w Moskwie, która ma dbać o edukację dzieci i robić to na podstawie rosyjskiego programu nauczania. To tylko garść informacji o środowisku, do którego niemieckie władze zaliczają również domniemanych terrorystów, którzy pod wodzą heskiego księcia Henryka XIII Reussa mieli napaść na Reichstag, skuć kajdankami parlamentarzystów i ustanowić monarchię ze wspomnianym księciem w roli regenta. A to wszystko z pomocą emerytowanego pułkownika Bundeswehry, byłej posłanki AfD, zwolnionych ze służby policjantów i Rosjanki występującej w tej historii w charakterze łącznika między spiskowcami a Federacją Rosyjską.

Brzmi jak scenariusz komedii klasy C, z tym że opartej na faktach. 

Pułkownik ma dość

Obywatele Rzeszy od kilku lat znajdują się pod obserwacją landowych Urzędów Ochrony Konstytucji, a wśród ich sympatyków, czy nieformalnie: członków, nie brakuje byłych wojskowych i policjantów. Wśród osób zatrzymanych przez niemieckie służby w ubiegłą środę szczególne zainteresowanie wzbudził emerytowany pułkownik Bundeswehry Max Eder, współzałożyciel jednostki specjalnej KSK odpowiedzialnej m.in. za akcje antyterrorystyczne. W ostatnich latach Eder wsławił się głównie swoimi wystąpieniami na protestach antykoronawirusowych. Ostatnio w kwietniu 2022 r. przemawiał na wiecu w miejscowości Freudenstadt, gdzie zapowiedział rządowi federalnemu, że postawi go przed sądem. Utyskiwał też na stan Bundeswehry i mizerię MON. „Mieliśmy trzy szefowe MON i żadna z nich nie miała pojęcia o obronie” – stwierdził, nawiązując do rządów Ursuli von der Leyen, Annegret Kramp-Karrenbauer i obecnie sprawującej tę funkcję Christine Lambrecht. 

W dzień przed zeszłotygodniową obławą przebywający w tym czasie we Włoszech Eder zadzwonił do swojej sąsiadki i uprzedził ją o możliwym nalocie policji. Informacja ta zrodziła w mediach pytanie, skąd Eder mógł wiedzieć o planowanej akcji. Jednocześnie nawet jeżeli idea zamachu stanu w wykonaniu kilkunastu Obywateli Rzeszy jawi się kabaretowo, fakt, że w środowisku tym znaleźli się ludzie związani z Bundeswehrą, budzi niepokój ekspertów. Z rozmów „Codziennej” z niemieckimi specjalistami i urzędnikami wynika, że fakt ten stanowi główny powód do zmartwień, nawet przy założeniu, że 90 proc. Obywateli Rzeszy nie jest zorganizowane w czymś, co nawet mogłoby przypominać zwartą strukturę zdolną do działań na taką skalę, o jakiej się mówi. Do sprawy odniósł się w rozmowie z „Codzienną” dr Piotr Kubiak, historyk, analityk Instytutu Zachodniego. 

Rzeczywiście historia przedstawiona przez Prokuraturę Generalną wygląda jak scenariusz taniego filmu kryminalnego. Taka była moja pierwsza reakcja. A jednak w Niemczech potraktowano tę sprawę poważnie – jako zagrożenie dla demokracji i przede wszystkim funkcjonowania państwa. Niebezpieczne w tym całym wydarzeniu jest przede wszystkim to, że wśród spiskowców znaleźli się byli wojskowi i byli funkcjonariusze służb specjalnych. Przejęcie przez nich władzy wydaje się jednak mało realne, bo nawet jeśliby udało im się przejąć kontrolę w jakimkolwiek gmachu państwowym, to czynniki państwowe zadziałałyby skutecznie. Ala sama perspektywa takiego wydarzenia, nawet nieudanego, byłaby poważnym ostrzeżeniem dla państwa niemieckiego

- mówi dr Kubiak i dodaje, że „przede wszystkim niepokojące jest to, że jednej z grup udało się dotrzeć do ludzi związanych z Bundeswehrą czy służbami. To jest niebezpieczne, że lojalność wobec państwa tych ludzi może być podawana w wątpliwość”. 

Wracając do samego Maxa Edera – istotny jest tu wątek niezadowolenia byłego wojskowego z kolejnych ministrów obrony. Już za czasów Ursuli von der Leyen z kręgów Bundeswehry dochodziły głosy krytycznie oceniające jej kompetencje i kierunek zmian, a raczej zwijanie armii i koncentrowanie się na kwestiach pobocznych, tj. zadośćuczynienie dyskryminowanym mniejszościom seksualnym w armii czy dostosowywanie wyposażenia czołgów do potrzeb ciężarnych. Głos Edera należałoby więc pewnie umieścić w szerszym kontekście, ponieważ może on być reprezentatywny dla części dowódców i żołnierzy niezadowolonych z dotychczasowego kursu przyjętego w ministerstwie obrony. Osobną kwestią pozostają skandale, również w ramach jednostki KSK, która w ostatnich latach znajduje się pod specjalnym nadzorem ze względu na serię wydarzeń o charakterze neonazistowskim. W 2020 r. kontrwywiad wojskowy pracował nad 20 sprawami dotyczącymi żołnierzy KSK zaangażowanych potencjalnie w działania o charakterze „ekstremalnie prawicowym”. W dalszych 30 sprawach rzecz dotyczyła „działań wrogich porządkowi konstytucyjnemu”. W skali całej Bundeswehry w tamtym czasie służby badały 600 spraw, w których motywem były również powiązania z Obywatelami Rzeszy. 

Poseł AfD: Przecież ci emeryci nie przejęliby nawet ratusza w San Marino!

W grupce podejrzanych o spisek Obywateli Rzeszy poza osobą ekscentrycznego księcia Reussa, pułkownika Bundeswehry i tajemniczej Rosjanki, mediatorki, ciekawa jest też była posłanka Bundestagu z AfD, sędzia Birgit Malsack-Winkelmann, która po zamachu stanu miała zostać ministrem sprawiedliwości. Jak wynika z przekazu niemieckich władz, kobieta miała przekazać grupce Reussa plany Reichstagu i utrzymywać kontakt ze spadochroniarzem, który miał uczestniczyć w ataku na niemiecki parlament. I znowu ten posmak kiepskiej komedii. Ale jest i druga strona medalu. Sprawa z Malsack-Winkelmann uderza w AfD, która i tak jest w życiu parlamentarnym marginalizowana i traktowana jak zło konieczne. Poza tym część struktur AfD już znajduje się pod obserwacją Urzędu Ochrony Konstytucji. W reakcji na zatrzymanie Malsack-Winkelmann szefowie Afd, Alice Weidel i Tino Chrupalla, opublikowali krótki i powściągliwy komunikat, w którym zapewnili, że potępiają wszelkie działania antypaństwowe i mają nadzieję, że sprawa zostanie gruntownie wyjaśniona przez odpowiednie służby. Odcięli się tym samym od zatrzymanej sędzi. 

Weidel i Chrupalla to jedno, a doły partyjne to drugie. A tam aż wrze. Zdaniem niemałej części posłów AfD obława na „spiskujących emerytów” miała przykryć mord na 14-letniej uczennicy w miejscowości Illekirchberg dokonany w biały dzień przez obywatela Erytrei. Dziewczynka z koleżanką była w drodze do szkolnego autobusu, napastnik zaatakował dzieci nożem. Do morderstwa doszło w czasie, gdy rząd niemiecki postanowił zliberalizować prawo pobytowe dla cudzoziemców spoza Europy, a za głównego architekta nowego porządku na tym odcinku uważa się szefową niemieckiego ministerstwa spraw wewnętrznych, Nancy Faeser (SPD). To Faeser przedstawiła propozycje usprawnienia procedur przyznawania prawa do stałego pobytu dla cudzoziemców do tej pory zawieszonych w niemieckim systemie imigracyjnym. To również Faeser jest uważana za pogromczynię „ekstremalnych ruchów prawicowych”. Jeszcze jako posłanka do heskiego Landtagu zabiegała o wzmocnienie kontroli m.in. Obywateli Rzeszy, a obejmując resort spraw wewnętrznych w 2021 r., zapowiedziała szczególną koncentrację uwagi na środowiskach skrajnej prawicy. W mediach społecznościowych nie brakuje komentarzy polityków AfD wątpiących w powagę zagrożenia spiskiem Obywateli Rzeszy. Zdaniem posła do Landtagu Saksonii-Anhalt Hansa-Thomasa Tillschneidera (AfD), który zresztą sam znajduje się pod obserwacją Urzędu Ochrony Konstytucji, „skrajnie prawicową grupę terrorystyczną Obywateli Rzeszy wyciągnięto z kapelusza, by odwrócić uwagę społeczeństwa od morderstwa w Illekirchberg”. Georg Pazderski z kolei przewrotnie pochwalił minister Faeser za „świetnie wyreżyserowane kino, które skutecznie odwróciło uwagę od morderstwa w Illekirchberg”. I jeszcze Petr Bystron obśmiewający akcję niemieckich służb słowami:

„Zamach stanu w wykonaniu 50 emerytów? Przecież oni nie byliby w stanie nawet przejąć ratusza w San Marino!”. 

Początki, czyli państwo Ur i arsenał Wolfganga Plana

Niezależnie od tego, czy spojrzymy na raporty monitorujące aktywność OR w Bawarii, Turyngii, czy Dolnej Saksonii, Obywatele Rzeszy mają własne, stałe miejsce w tabelce jako element ruchów sklasyfikowanych w zbiorze „ekstremalnie prawicowe”. Obserwacja Obywateli Rzeszy przez Urząd Ochrony Konstytucji (i jego filie landowe) została zapoczątkowana jesienią 2016 r. za kadencji ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, Thomasa de Maizière’a (CDU). Impulsem do zarządzenia ogólnonarodowej obserwacji było tragiczne wydarzenie z października 2016 r., kiedy pod Norymbergą doszło do strzelaniny, w wyniku której zmarł członek specjalnej jednostki SEK, a trzej inni funkcjonariusze zostali ranni. Sprawcą był Wolfgang Plan, utożsamiany ze środowiskiem Obywateli Rzeszy. Mężczyzna kilka miesięcy przed strzelaniną oddał swój paszport, symbolicznie zrzekając się obywatelstwa Niemiec, zdemontował skrzynkę na listy sprzed domu na znak, że „wypisał się z firmy zwanej Niemcy”, a w prasie zamieścił ogłoszenie, w którym obwieścił, że nie uznaje ustawy zasadniczej. Plan prowadził wcześniej klub sztuk walki w bawarskim Georgensmünd, w internecie utrzymywał kontakty z podejrzanymi grupkami o zabarwieniu neonazistowskim, a na swoim profilu w mediach społecznościowych opublikował w pewnym momencie fotomontaż wzywający do wieszania posłów niemieckiego parlamentu. Do strzelaniny doszło w jego domu w Georgsmünd, podczas próby zarekwirowania broni i amunicji, którą latami gromadził legalnie. Zresztą broń trzymał nie tylko w domu, jak się wkrótce okazało, lecz także w zamaskowanym magazynie. 

W listopadzie 2016 r. ze służby we frankońskiej policji zwolniono dwóch wysokich funkcjonariuszy, którzy utrzymywali kontakt z Planem za pośrednictwem grup internetowych.

Zaistniało podejrzenie, że jeden z nich mógł przekazywać Planowi poufne informacje. 23 października 2017 r. Wolfgang Plan został skazany na dożywocie, a jego sprawa wstrząsnęła bawarską policją, ale i politykami w Berlinie. Od tego czasu Obywatele Rzeszy dołączyli do i tak sporej grupy obserwowanych przez niemiecki kontrwywiad. Nie obyło się bez kontrowersji i politycznych sporów. 

Klub parlamentarny Linke już w 2012 r. bezskutecznie zabiegał o objęcie Obywateli Rzeszy obserwacją, z zapytań do rządu z tego okresu jasno wynika, że Linke widziało w nich zagrożenie, ale rząd nie widział przesłanek, by obejmować grupki lub konkretne osoby związane z Obywatelami Rzeszy szczególną obserwacją. Zresztą nawet sami urzędnicy Urzędu Ochrony Konstytucji widzieli w Obywatelach Rzeszy coś w rodzaju uciążliwej, ale niegroźnej sekty dziwaków i frustratów, a nie potencjalny rozsadnik systemu demokratycznego czy terrorystów. 

Warto dodać, że w sierpniu 2016 r., jeszcze przed strzelaniną pod Norymbergą, po której ruszyła lawina zainteresowania Obywatelami Rzeszy, doszło do jeszcze jednego wydarzenia z udziałem osób utożsamianych z tym środowiskiem. Rzecz dotyczyła byłego Mistera Niemiec, Adriana Ursachego, który na terenie swojej posiadłości w Saksonii-Anhalt utworzył „suwerenne państwo Ur” wyjęte zdaniem założyciela spod prawa państwa niemieckiego. Tylko że państwo nie podzielało tego przekonania i na skutek zadłużenia gruntów posiadłość Ursachego zlicytowała. Założyciel Ur nie uznawał nakazu sądowego i nie zamierzał opuścić swojej posiadłości. Latem 2016 r. na terenie samozwańczego państwa doszło do strzelaniny między nim a policjantami towarzyszącymi komornikowi. Były Mister Niemiec strzelił do jednego z policjantów, sam też został zraniony. W 2019 r. skazano go na siedem lat więzienia. Wśród zwolenników i obrońców „państwa Ur” obecnych na miejscu strzelaniny był wtedy i Wolfgang Plan z Georgsmünd. Tylko że Ursache wyjdzie z więzienia za trzy lata, Plan za morderstwo policjanta i usiłowanie kolejnych resztę życia spędzi za kratami. 

Oba te przypadki dały nie tylko asumpt do poważniejszego traktowania poczynań Obywateli Rzeszy, lecz także do wniosku, że osobom związanym z tym środowiskiem należy prewencyjnie odbierać broń. Wolfgang Plan posiadał ją legalnie z racji tego, że zajmował się sportowo strzelectwem i należał do kółka łowieckiego.

W jego mieszkaniu zabezpieczono 31 sztuk broni palnej, a podczas akcji policji, tak jak funkcjonariusze, Plan nosił kamizelkę kuloodporną. 20 km od jego domu znaleziono jeszcze skrzynię z bronią i amunicją.

E-marka, zamki, wizy i nowa ONZ

Czy na Obywatelach Rzeszy można zarobić? Okazuje się, że tak. Jednym z najpopularniejszych i zdecydowanie najbardziej sprawnych biznesowo przedstawicieli OR jest były kucharz, a od 2012 r. samozwańczy władca Królestwa Niemiec Peter Fitzek, znany również jako Ludzki Syn lub Piotr I. Z darowizn od swoich ponad 4 tys. poddanych kupuje zamki i tereny pod budowę „królewskich wiosek”. Pół roku temu reporterzy Spiegel TV ustalili nawet kwoty zasilające konto króla i koszt zakupu kolejnych nieruchomości idące w miliony euro. Wioski i posiadłości stanowią bazę mieszkaniową dla poddanych, Królestwo Niemiec ma swój supermarket z wirtualną e-marką (docelowo ma ją kiedyś zastąpić nowa marka), własne prawa jazdy, dowody osobiste, bank, kasę chorych, „ZUS” i szkoły. Na razie wszystko w obrębie Wittenbergi, ale królestwo się rozrasta i poszukuje kolejnych gruntów pod osiedla na wschodzie Niemiec. 

Bank Fitzka działa mimo zakazu Federalnego Nadzoru Finansowego, w ramach usług finansowych za każde wpłacone euro klient otrzymuje e-markę, za którą może zrobić zakupy w internetowym supermarkecie królestwa. Przy czym e-marek nie można po transakcji wymienić na realne euro. Trzeba je na coś wydać. W supermarkecie królestwa za 75 e-marek można przesterować swoje DNA, za 100 duchowo nastawić kręgosłup i to „w ciągu kilku sekund”, za 15 nabyć konstytucję Królestwa Niemiec itd. Kilka razy do roku w Wittenberdze poddani królestwa organizują dzień otwartych drzwi, zainteresowani muszą zapłacić 10 euro za jednodniową wizę pobytu na terenie królewskich włości i kolejne 10 euro za poczęstunek. Chętnych nie brakuje, setki Niemców przyjeżdżają za każdym razem, by dowiedzieć się od króla Piotra I, jak „wydobyć się z systemu i żyć zgodnie z naturą bez opresji państwa”. 

W królestwie nie ma podatków ani odsetek, wspólnie się pracuje i uczy, wszyscy mają e-marki i tylko król dziwnym trafem wciąż zbiera euro będące środkiem płatniczym nieuznawanego przez niego państwa niemieckiego. W królestwie można też podjąć pracę, w charakterze kucharza wegańskiej kuchni, rzemieślnika, pracownika banku i wielu innych zawodów. W ofertach pracy nie ma jednak nawet wzmianki o wynagrodzeniu, za to jest obietnica „możliwości podpatrywania światowych wydarzeń i udziału w seminariach królestwa”. Od kandydatów wymaga się, by byli przede wszystkim uduchowieni. O tym, że sami jeszcze mają finansować królestwo, nie ma ani słowa.

Fitzek zapytany przez reporterów Spiegel TV, czy w związku ze sporymi wpływami uiszcza podatek od darowizny, odpowiedział przed kamerą: „A niby komu mam płacić? Może tym, którzy wysyłają broń Ukrainie? Im nie zapłacę!”.

Ambicje króla sięgają daleko poza wioski i zamki. Marzy mu się nowa Organizacja Narodów Zjednoczonych, która ma lepiej pilnować pokoju na świecie. Pod koniec listopada 2020 r. na audiencji przyjął liderów ruchu Niepokornych (Querdenker), którzy zyskali popularność, organizując manifestacje antykoronowe. O spotkaniu informował dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, a fakt, że się odbyło, potwierdził w styczniu 2021 r. rząd federalny, odpowiadając na interpelację deputowanych Zielonych w Bundestagu.

Królestwo Niemiec ma konkurencję w postaci kilku innych pseudopaństw, ale najciekawszym i najdłużej istniejącym jest rząd Rzeszy na uchodźstwie z 79-letnim kanclerzem Norbertem Schittke w roli przywódcy. Jeszcze cztery lata temu Schittke zapowiadał, że ogłosi się cesarzem Niemiec, ale coś nie wyszło, a wcześniej zgłaszał nawet pretensje do tronu Zjednoczonego Królestwa, twierdząc, że jest księciem von Hannower. W 2013 r. samozwańczy kanclerz wdał się w spór z policją, która zatrzymała kolumnę samochodów jadących na sygnale i z flagami Rzeszy, w tym auto Schittkego. Zapytany, czemu ma służyć to przedstawienie, Schittke wyjaśnił, że kolumna aut zmierza na ceremonię pogrzebową, a on jako kanclerz Rzeszy nie ma obowiązku tłumaczyć się „krawężnikom”. W 2021 r. sąd administracyjny w Hildesheim skazał go na trzy miesiące więzienia w zawieszeniu za sfałszowanie dokumentów. Wszystkie były wystawione na Rzeszę oczywiście. Biegły psychiatra sądowy orzekł, że samozwańczy kanclerz nie jest w stanie w prawidłowy sposób oszacować swoich czynów i nie zna w związku z tym pojęcia poczucia winy, ale nie stanowi większego zagrożenia dla otoczenia. Emerytowany mechanik z Hildesheim został wybrany na kanclerza w 2004 r. na spotkaniu z udziałem 75 Obywateli Rzeszy. W przeciwieństwie do króla z Wittenbergi nie udało mu się zarobić na wyznawcach, może dlatego że w jego państwie trzeba płacić talarami Rzeszy, a te są analogowe i nikt nie chce potem zostać z brzęczącą monetą w kieszeni. 

Te historie to zaledwie wycinek z landszaftu Obywateli Rzeszy. Co grupka, to inne atrakcje, ale pewną stałą jest słabość do berła, gronostajów i pogarda dla instytucji państwa. Pytanie, czy to środowisko ma potencjał wybuchowy, zostawiamy otwarte. Dla ułatwienia warto sobie odświeżyć historie z Republiki Weimarskiej czy z czasu terroru Frakcji Czerwonej Armii i porównać z aktywnością księcia Reussa. Zresztą w państwie, w którym o klimat walczy się za pomocą kleju i zupy pomidorowej, chyba wszystko jest możliwe.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Olga Doleśniak-Harczuk,Antoni Opaliński/PR24