„Czuję się szczęśliwy, że mogłem wyjść na tak długi i daleki spacer, ponieważ ciężko mi przejść nawet 400 metrów, a dziś pokonałem prawie 600” – chwali się Jurij, który od dziewięciu miesięcy przebywa w Kijowskim szpitalu wojskowym.
Czołg Jurija został ostrzelany przez Rosjan na początku stycznia, mężczyzna przeżył jedynie dzięki pomocy przyjaciela. „Stacjonowaliśmy w obwodzie charkowskim i w czasie jednej z walk zostaliśmy trafieni. Straciłem przytomność; sam bym się z czołgu nie wydostał. Mój przyjaciel mnie wyciągnął i ukrył w krzakach, skąd po dwóch godzinach zabrali mnie ratownicy. Nic z tego nie pamiętam, ponieważ byłem nieprzytomny. Ostatnie, co pamiętam, to wybuch i ogień” – wspomina.
Poparzeniu uległa cała prawa część ciała mężczyzny. Stracił prawe oko, na jego miejscu ma naklejony plaster z wizerunkiem oka. - „Przez długi czas nawet nie wiedziałem, na jakim świecie jestem. Przewijają mi się przez głowę takie migawki: twarz lekarza, twarz żony, twarz kolegi. Zacząłem do siebie dochodzić mniej więcej w maju. W czerwcu po raz pierwszy usiadłem. Na dwór wyszedłem po raz pierwszy w sierpniu. Przeszedłem już 11 operacji, a kilka jeszcze przede mną” – opowiada mężczyzna. - „Uczę się życia na nowo i nie jest to łatwe, ponieważ wiem, że na front już nie wrócę, a moi przyjaciele pokonają rosyjskich okupantów beze mnie” – wyznaje mężczyzna, dodając, że niełatwo mu z tym.
W czasie rozmowy Jurijowi towarzyszy żona Alina, która nierzadko kończy za męża rozpoczęte przez niego zdanie, gdyż on nie ma na to siły. -„Powrót do zdrowia, jeśli to można nazwać zdrowiem, jest powolny. Jesteśmy jednak dobrej myśli, ponieważ poprawa jest widoczna, a mój Jurij nie należy do tych, którzy się poddają” – mówi kobieta. - „Na ten spacer czekaliśmy bardzo długo. Jurij wybrał, w co się ubrać, a poza szpitalem zwykli kijowianie przystawali i dziękowali mu – jeden mężczyzna wysiadł nawet na światłach z samochodu, by uścisnąć mu rękę”.