Jako przykład działalności podano ustalenie kto konkretnie znajdował się w Buczy i Irpieniu w momencie, gdy w miasteczkach tych dokonywano zbrodni wojennych. Ustalono stopnie służbowe, miejsce pochodzenia, a nawet zdjęcia poszczególnych rosyjskich "żołnierzy" - choć w tym przypadku należałoby od razu napisać "zbrodniarzy wojennych".
Podobne działania prowadzone są odnośnie innych miejsc, gdzie istnieje podejrzenie, że mogły być popełniane zbrodnie.
Zbieramy wszelkie możliwe informacje, nagrywamy, aktualizujemy bazy danych
- mówi ekspert do spraw cyberbezpieczeństwa Serhij Denysenko.
Ministerstwo Cyfrowej Transformacji dodaje, że na szeroką skalę używane są technologie rozpoznawania twarzy oraz sztuczna inteligencja. Ma to służyć zadbaniu, aby każdy ze zbrodniarzy został kiedyś ukarany za to, co zrobił na Ukrainie. Resort zapewnia, że niektórych ze sprawców już dosięgła kara.
Uruchomiono także aplikację "eWorog" ("eWróg"), z której korzysta już 2700 Ukraińców. Jej działanie jest proste. Najpierw trzeba zweryfikować, że jest się Ukraińcem. Po prawidłowej weryfikacji można zacząć informować, co się widziało i gdzie. Użytkownicy zgłaszają ruchy rosyjskich wojsk, ich straty wojenne, miejsca, gdzie toczą się starcia. Wysyłają zdjęcia i geolokalizację. Czatbot pomaga weryfikować informacje i kiedy np. wysyłany jest "cynk" o pojazdach zaopatrzeniowych wroga, wysyła zdjęcie takich pojazdów, pytając, do których najbardziej są podobne. Dane przesyłane są do sztabu wojennego Ukrainy.
Ale działania cybernetyczne, to nie tylko wspomaganie armii i wymiaru sprawiedliwości. Ciągle prowadzona jest akcja uświadamiająca wśród rosyjskiego społeczeństwa. Jak tłumaczy Mychajło Fedorow, minister cyfrowej transformacji służby starają się odnaleźć profil każdego z zabitych najeźdźców, używając sztucznej inteligencji, by wyszukiwać twarzy ze zwłok rosyjskich żołnierzy w portalach społecznościowych.
Następnie wysyłają jego znajomym i kontaktom informacje o jego śmierci, jej przyczynach, oraz jasny komunikat, że to, co dzieje się na Ukrainie, to nie "specjalna operacja wojskowa", a atak jednego państwa na drugie. Jak przekonują, każdy z zabitych Rosjan ma w znajomych na portalach społecznościowych średnio 300-500 osób. Jeśli przeliczy się to na liczbę poległych, dostajemy całkiem pokaźną liczbę Rosjan, w dodatku bezpośrednio dotkniętych wojną z powodu śmierci bliskiej osoby.
Po poinformowaniu setek, tysięcy osób, efekt w Rosji jest już zauważalny
- dodaje Fedorow.