Jeśli ktoś sądzi, że opinia publiczna na świecie, w tym w Polsce, jest w trakcie tej wojny jednoznacznie po stronie ukraińskiej, ten się myli. Rosyjscy „żołnierze internetowi” wytrwale pracują nad tym, żeby przechylić szalę sympatii, zachwiać pewnością, poddać w wątpliwość to, co nam w większości wydaje się oczywiste: to Rosjanie są agresorami, a Ukraińcy są obrońcami.
Niektóre z tych kont internetowych nawet się nie kryją i nie udają – wprost informują, że są rosyjskie, lub prorosyjskie. I produkują codziennie tysiące wiadomości, albo fałszywych, albo tak zmanipulowanych, by na podstawie prawd lub półprawd zdobywać kolejnych sympatyków w świecie Zachodu. Mechanizmy są na ogół podobne, można je uszeregować w pewne grupy. Po pierwsze są to newsy wyśmiewające Stany Zjednoczone, ich sojuszników i NATO. Jeśli przytrafi się gafa Bidenowi – świetnie, od razu można coś na tym ugrać. George Bush się pomyli i zamiast o wojnie na Ukrainie powie o wojnie w Iraku – bardzo dobrze! Lepiej, bo wiadomość jest prawdziwa, a swoje oddziaływanie ma!
Po drugie profile te pokazują zwycięstwa rosyjskie i wyśmiewają wszystkie dane wojenne podawane przez Ukraińców i tzw. media mainstreamu. Na ogół zresztą wpisy są okraszone komentarzami typu: „tego nie zobaczycie w mediach głównego nurtu”. Na filmach widać Ukraińców branych do niewoli, zdobywany sprzęt amerykański, czy polski, albo atakowane pozycje ukraińskie.
Po trzecie ciągle podbijane są wątki ukraińskiego „nazizmu” i odwołań do nazistowskich wzorców.
Po czwarte wreszcie podkreślany jest w nich „wyzwoleńczy” charakter wojny, przepraszam – putinowskiej „operacji wojennej” przez akcentowanie tego, iż działania trwają już osiem lat i że to strona ukraińska była agresorem. To Ukraińcy mieli, wedle tej narracji, całymi latami bombardować miasta w Donbasie, zabijać dzieci, mordować cywili. Uwaga! To niezmiernie ważne – takimi opowieściami karmieni są też od lat sami Rosjanie. Wierzą w nie bez zastrzeżeń. I dlatego masowo popierają Putina, gdyż sądzą, że to „wojna w dobrej sprawie”. Tak zostali urobieni propagandą kremlowską sączoną nieustannie do głów. Ale teraz, ta sama propaganda, tylko preparowana w językach angielskim, francuskim, włoskim, hiszpańskim, niemieckim, czy polskim trafia do milionów ludzi na całym świecie. I, niestety, działa. Robi swoje. Coraz więcej ludzi w te historie wierzy, zaczyna sądzić, iż to Putin jest „obrońcą wolności” i herosem dobrej sprawy.
Jaki z tego wniosek? Ano taki, że w kwestii wojny prowadzonej w Internecie (Rosjanie robią to świadomie, a „żołnierzy internetowych” rekrutowano nawet do grupy Wagnera) oddano Rosjanom pole. Oddano, gdyż wszyscy sądzą, że cenzorskie mechanizmy, specjalne algorytmy pilnujące mediów społecznościowych do tej pory i kasujące np. treści „homofobiczne” zadziałają. Otóż nie działają. Profile propagandowe działają inteligentnie, omijają regulaminowe pułapki i pracują pełną parą, dzień za dniem, noc za nocą, dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Jeśli nikt się za tę kwestię nie weźmie poważnie, to straty będą olbrzymie, być może nieodwracalne. Na tę propagandę trzeba umieć odpowiadać i trzeba to robić. Niekoniecznie przez zamykanie kont. Ale przez kontrdziałanie, umiejętne odpowiadanie, prostowanie kłamstw.
Do tego także potrzebujemy i wyspecjalizowanych służb, i technologii, i wreszcie ludzi, którzy będą się taką walką w Internecie zajmować. Słowem, musimy mieć „cybernetyczne wojsko”…