Alaksander Łukaszenka doskonale zdaje sobie sprawę, jakie jest jego rzeczywiste poparcie w społeczeństwie. Dlatego w trakcie kampanii skupił się na wsiach i małych miejscowościach, organizował wiece w wąskich grupach. Zagłosują na niego skażeni białoruską propagandą i ci czerpiący informacje tylko z reżimowych przekazów, co w normalnym głosowaniu dałoby wynik między 15 a 25 proc. Spodziewam się jednak, że dyktator ogłosi w niedzielę swoje zwycięstwo, przekonując, że zdobył między 70 a 85 proc. głosów – mówi portalowi Niezależna.pl Aleś Zarembiuk, białoruski opozycjonista, szef Fundacji Białoruski Dom w Warszawie.
Na Białorusi o godzinie 8 czasu lokalnego (6 w Polsce) rozpoczęły się bezwybory prezydenckie. Wydarzenie to z demokratycznym plebiscytem nie będzie miało nic wspólnego. Wiadomo z góry, że Alaksander Łukaszenka sam siebie wybierze na kolejną, siódmą kadencję. Pytanie tylko, jaki wynik wyborczy wpisze sobie tuż po zamknięciu lokali wyborczych, co ma nastąpić o godz. 20 czasu lokalnego (18 w Polsce). Nie ulega wątpliwości, że przewaga nad czwórką rywali ma być przytłaczająca. Zwłaszcza, że w porównaniu do wyborów z 2020 r., na kartach wyborczych nie znajdzie się żaden przedstawiciel opozycji, jak miało to wtedy miejsce w przypadku Swiatłany Cichanouskiej. Po tamtych wyborach i masowych protestach, w których tysiące Białorusinów wyszło na ulice zademonstrować swój sprzeciw wobec dyktatury, reżim zlikwidował wszelkie przejawy opozycji w kraju. Dlatego też ma więc większego znaczenia, czy na kartach wyborczych znalazłyby się cztery czy 44 dodatkowe nazwiska. Wynik jest z góry jasny.
Reżimowe białoruskie media podają, że wyborom przyglądać się będzie ok. 500 międzynarodowych obserwatorów. Jak nietrudno się domyśleć, reprezentują oni kraje przyjazne Białorusi, m.in. ze Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP). Trudno więc oczekiwać, że towarzystwo wzajemnej adoracji będzie zwracało uwagę na manipulacje i fałszerstwa przy urnach wyborczych.
W mijającym tygodniu Parlament Europejski przyjął rezolucję wzywającą kraje UE do odrzucenia wyników niedzielnych "wyborów". W dokumencie potępiono też "trwające i długotrwałe poważne naruszenia praw człowieka i zasad demokracji na Białorusi, które nasiliły się w okresie poprzedzającym tzw. wybory prezydenckie 26 stycznia". Do zbojkotowania wyników wyborczej farsy wezwały też władze Stanów Zjednoczonych.
Białoruski dyktator w trakcie kampanii wyborczej kreował się na krzewiciela pokoju i obrońcę suwerenności Białorusi przed wojną rzekomo przygotowywaną przez Zachód. Łukaszenka przeprowadził też dziesięć procesów ułaskawień – ostatni w piątek. Łącznie z więzień zwolniono ponad 250 osób. Trzeba jednak pamiętać, że zdecydowaną większość z nich reżim najpierw sam, bez większych podstaw, wtrącił za kraty. Nie ma jednak żadnej mowy o złagodzeniu represji wobec społeczeństwa, a ułaskawienia należy traktować wyłącznie jako element kampanii ocieplającej wizerunek dyktatora.
W rzeczywistości pod względem gnębienia społeczeństwa ostatnie miesiące były jednymi z najcięższych od kilku lat. W aresztach i więzieniach panuje ruch niczym na dworcu kolejowym. Pod pretekstem "działań ekstremistycznych”, czyli np. skrytykowania poczynań władz, do aresztów wtrącane są całe rodziny. Nie ma dnia, by na Białorusi nie doszło do przeszukiwań, i zatrzymań. Według danych zdelegalizowanego przez reżim Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiasna”, obecnie na Białorusi jest 1257 więźniów politycznych. To jednak tylko udokumentowane przypadki. W rzeczywistości liczba ta może być nawet kilkukrotnie wyższa.
Od 9 sierpnia 2020 roku, czyli od poprzednich "wyborów" prezydenckich nie ma dnia, w którym nie stosowałoby się represji wobec społeczeństwa na masową skalę – mówi portalowi Niezależna.pl Aleś Zarembiuk, białoruski opozycjonista, szef Fundacji Białoruski Dom w Warszawie.
Wielu z poszkodowanych nie zgłasza jednak takich działań do organizacji broniących praw człowieka. Powód jest prosty – zemsta ze strony reżimu. Osoby skazywane są zazwyczaj na krótkoterminowe areszty, do siedmiu dni i grzywny w przeliczeniu do kilku tysięcy złotych. Tymczasem za kontakt lub współpracę z organizacją demokratyczną i broniącą praw człowieka, czyli w świetle białoruskiego prawa "podmiotem ekstremistycznym", grozi wieloletni wyrok. Stąd oficjalne dane nie ukazują w pełni obrazu tego, na jaką skalę terroryzuje się społeczeństwo.
Łukaszenka grozi też Białorusinom mieszkającym poza granicami ojczyzny, np. w Polsce, że jeżeli będą uczestniczyć w akcjach prowadzonych przez opozycję, to przy wykorzystaniu służb zidentyfikuje te osoby i skonfiskuje ich majątek na Białorusi lub będzie prześladował ich rodziny.
Dlatego też nie wykluczam, że w czasie dnia wyborczego na Białorusi zostanie wyłączony internet. Taka sytuacja miała również miejsce w 2020 r. gdy odcięto kraj od sieci na trzy dni.
W ostatnim tygodniu sprawdzano też smartfony białoruskich kierowców TIR-ów, którzy podróżowali przez Litwę i Łotwę dalej do krajów UE. Służby sprawdzały, czy w aparatach nie mają zainstalowanych aplikacji VPN, maskujących ruchy w sieci. Jeżeli je znaleźli, taka osoba natychmiast trafiała do aresztu administracyjnego.
Łukaszenka doskonale zdaje sobie sprawę, jakie jest jego rzeczywiste poparcie w społeczeństwie. Dlatego w trakcie kampanii skupił się na wsiach i małych miejscowościach, organizował wiece w wąskich grupach. Przykładem była wizyta w cerkwi pod Mińskiem w Boże Narodzenie 6 stycznia. Dyktator boi się społeczeństwa a jego służby tego, że podczas spotkania w większym gronie ktoś mógłby publicznie wystąpić przeciwko niemu.
Gdyby na Białorusi przeprowadzono w pełni niezależne i demokratyczne wybory, Łukaszenka zdobyłby poparcie na poziomie 15-25 proc. głosów. Kto odda na niego swój głos? Przede wszystkim ludzie skażeni reżimową propagandą, mieszkańcy wsi i ludzie powyżej 70 roku życia niemający dostępu do internetu i czerpiący informacje wyłącznie z reżimowych przekazów.
Spodziewam się, że w niedzielny wieczór Łukaszenka ogłosi swoje zwycięstwo z poparciem między 70 a 85 proc. Wiele zależy od tego, jaką taktykę reżim przyjął w ostatnich dniach. Jeżeli będzie liczył na częściową poprawę stosunków z Zachodem, może ogłosić wynik w tej dolnej granicy. Jeżeli jednak jeszcze bardziej zabetonuje reżim i zaostrzy retorykę z Zachodem, wówczas należy spodziewać się tej górnej granicy. Lub jeszcze większego "wyniku".