"Jeżeli ma dojść do konfliktu amerykańsko-chińskiego, to dobrze będzie z punktu widzenia amerykańskiego, gdy największy sojusznik chiński, taki junior-partner, zostanie ukarany" - ocenił w programie "Minęła 20" korespondent z USA, Iwo Bender. Dziennikarz podkreślił w rozmowie z Michałem Rachoniem, że może to być ostrzeżenie dane Chinom, co może się z nimi stać, gdy spróbują zająć Tajwan.
Rozmowa dotyczyła zmian, jakie zaszły w amerykańskim podejściu do Rosji, które na początku kadencji Joe Bidena było bardzo miękkie, a obecnie wygląda zupełnie inaczej.
Wydaje się, że mamy do czynienia z amerykańską racją stanu, którą administracja Bidena zaczęła odczytywać od agresji z zeszłego roku. Od czasów Cartera Demokraci byli bardziej ugodowi i promowali taką miękką, gołębią politykę wobec Rosjan, w porównaniu z Republikanami, uosabianymi przez Ronalda Reagana, którzy prowadzili politykę twardą
- powiedział Iwo Bender.
Kiedy w grudniu ponad rok temu administracji Bidena rzucono w twarz ultimatum, kiedy okazało się, że agencje wywiadowcze mówiły, że ten atak nastąpi, nastąpiło zaostrzenie polityki
- dodał.
Gość programu podkreślił, że europejskie wydarzenia mają swoje powiązania na Pacyfiku, są elementem "większej gry". "W związku z tym Ameryka musiała zainterweniować, na poziomie geostrategicznym.
Jeżeli ma dojść do konfliktu amerykańsko-chińskiego, to dobrze będzie z punktu widzenia amerykańskiego, gdy największy sojusznik chiński, taki junior-partner, zostanie ukarany. To wskazanie: "droga Komunistyczna Partio Chin, zobaczcie co się z wami stanie, jeśli zrealizować marzenia o zajęciu Tajwanu przy pomocy sił
- mówił korespondent z Ameryki.
Zdaniem gościa Michała Rachonia, taka polityka jest obecnie "w interesie USA, niezależnie, czy to Demokraci o gołębim sercu, schodzący jako partia w stronę socjalizmu, czy wolnorynkowi i konserwatywni Republikanie".