Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Cyfrowe zbrojenia - gra według niewidocznych reguł

Reguły bywają łamane albo twórczo znienacka zmieniane. Gry ewoluują. Przyczynia się do tego postęp technologiczny.

PeteLinforth/pixabay.com/CC0 Public Domain
PeteLinforth/pixabay.com/CC0 Public Domain
Reguły bywają łamane albo twórczo znienacka zmieniane. Gry ewoluują. Przyczynia się do tego postęp technologiczny.

Dla wielu ludzi życie społeczne to trudne wyzwanie. O jakości naszego życia przesądza kształt społecznych instytucji. Od nich zależą proporcje między dawkami upokorzeń i cierpień, jakie pewnie zdarzają się każdemu, a okresami radości i szczęścia, jakie są nam dane.
Ale społeczeństwo to także gra. Kto lepiej odczytuje jej reguły, ten osiąga więcej. Patrzenie na społeczeństwo jako na grę może wydać się niezgodne z wartościami nakazującymi odpowiedzialne podejście do życia – swojego, osób bliskich i dalszych. Jednak odwracanie uwagi od umownej, właśnie typowej dla gier natury pewnych fragmentów życia, obrażanie się na rzeczywistość (choć błądzenie to rzecz ludzka) rzadko przekładają się na sukcesy. Przyznajmy szczerze: życie społeczne jest także grą. I basta! W grach ludzie konkurują ze sobą. W szachy, w siatkówkę, na bieżni, na konkursie matematycznym, przyrodniczym, w teleturniejach telewizyjnych. Konkurują też w biznesie (o zysk albo udział firmy w rynku), w polityce (o zdobycie władzy), wreszcie na wojnie (strach pisać).

Gry w enklawach sportu
Pierwszą grupę gier (sportowe i intelektualne) od grupy drugiej (gospodarka, polityka i wojna) różni nie tylko to, że stawka jest inna. W końcu dla kogoś wygranie zawodów sportowych może być kwestią rangi zgoła egzystencjalnej. Siadając przy szachownicy lub wchodząc na boisko do siatkówki znamy wszystkie obowiązujące reguły gry. I podczas gry nie ulegają one zmianie. Gry te toczą się w ramach swoistych enklaw – na planszach i boiskach – w warunkach wyizolowanych, kontrolowanych. Dzięki temu reguły gry są stabilne.

Gry w realu
Gospodarka, polityka i wojna nie toczą się w wyodrębnionych enklawach; dzieją się w realu. Choć tutaj ludzie też umawiają się na pewne reguły (zasady uczciwej konkurencji, ordynacje wyborcze, konwencje genewskie), to ciągle wyłaniają się nieoczekiwane efekty ludzkiej nieuczciwości albo kreatywności. Reguły bywają łamane albo twórczo znienacka zmieniane. Gry ewoluują. Przyczynia się do tego postęp technologiczny. Kto szybciej wprowadza innowacje, ten uzyskuje przewagę nad innymi graczami.
Ale – gdy spojrzymy na historię – to w sumie zmiany w realu przebiegały na tyle powoli, że po uzyskaniu przewagi przez jedną stronę inni, widząc, co się dzieje, szybko reagowali i gra jakoś wyrównywała się. A w każdym razie samo zmienianie się reguł gry było dość łatwo dostrzegalne. W sumie było tak: ludzie rozumieli, o co i jak grają. Ale wygląda na to, że ta era, era pojmowania, o co i według jakich reguł toczą się społeczne gry, właśnie się skończyła. Skończyła się, gdy toczone pewnie od początku dziejów ludzkich wojny informacyjne – kto kogo skuteczniej wprowadzi w błąd – przeniosły się z realu do świata cyfrowego i nabrały masowego charakteru.

Błądzenie po Sieci
Każdy, kto chociaż na krótko był uzależniony od Internetu, wie, że tzw. surfowanie to przez ogromną część czasu błądzenie! Więcej czasu i energii poświęcamy, przeskakując po omacku z jednej strony na drugą, od jednego kliknięcia do drugiego, niż na zapoznanie się z tym, co faktycznie jest nam do czegoś niezbędne. Przyswajamy o wiele więcej informacji, niż jest nam w ogóle potrzebne. Często w ogóle nie docieramy do tych danych, jakie mieliśmy wyszukać, zadowala nas coś innego. A w morzu słów, dźwięków, obrazów, które przedzierają się do naszej podświadomości, najczęściej wcale nie potrafimy odróżnić ziarna od plew, spraw ważnych od nieważnych, prawdy od fałszu. Słowem: efektem błądzenia w świecie cyfrowym jest często (zazwyczaj?!) śmietnik w głowie. Dzieje się tak m.in. dlatego, że w Sieci ciągle pojawia się coś nowego, co rusz zmieniają się zasady odnoszenia sukcesów w infosferze. Mało który użytkownik rozumie, jak wielowymiarowa jest architektura Internetu. Z każdym dniem narasta nieprzejrzystość. Coraz łatwiej się zgubić i zostać wpuszczonym w maliny.

Podczas niedawnej dyskusji o rosyjskiej wojnie informacyjnej jeden z ekspertów trafnie zauważył, że próbując walczyć z zalewem dezinformacji, bardzo często znajdujemy się w sytuacji zanurzenia po pachy w pojemniku z kisielem. Możemy włożyć ogromną energię, by się przez ten kisiel przedrzeć, ale słabo przekłada się to na nasze przemieszczanie się w zamierzonym kierunku.

Infokisiel? Nie dla wszystkich!
Ze dwa lata temu część zachodniej opinii publicznej dostrzegła, że opanowanie Krymu przez Rosję i agresja na Donbas zostały wsparte przez gigantyczną, zaskakująco skuteczną machinę wojny informacyjnej. Ale faktyczne wybudzenie elit Zachodu ze snu samozadowolenia nastąpiło dopiero po wyborczym sukcesie Donalda Trumpa. Gdy wojna informacyjna zapukała do drzwi (tj. do smartfonów i tabletów) żyjących w dostatku mieszkańców Zachodu. Wtedy wreszcie dostrzeżono, że stworzone przez zachodnie firmy, swobodnie, niemal za darmo dostępne na całej planecie technologie Google’a i Facebooka znacznie bardziej sprzyjają rozprzestrzenianiu się fałszu niż prawdy. Zaczęto szeroko mówić o przeciążeniu informacyjnym, o epoce post-prawdy, o demokracji post-faktualnej, o fake-newsach.

Skąd taka przewaga Rosji?
Mało kto jednak postawił sobie kilka pytań, które – zdawałoby się – naturalnie powinny się narzucać. Jak to było możliwe, że państwo o tak niskim potencjale innowacyjności, państwo odcinające swoich obywateli od prawdziwych informacji o biegu spraw na świecie, potrafiło uzyskać przewagę w wojnie toczonej w sferze cyfrowej, w grze na boisku Internetu, które przecież zostało zaprojektowane na Zachodzie? Czyż podstawowe technologiczne węzły i platformy Internetu nie pozostają nadal w rękach Ameryki? Dlaczego rosyjska (a są i przesłanki, by założyć, że także chińska) maszyna propagandowa nie grzęźnie w dezinformacyjnym kisielu, ale potrafi z powodzeniem realizować złożone operacje wprowadzania w błąd nie tylko społeczeństw, ale także elit i ekspertów demokratycznego, wolnego Zachodu? Dlaczego wygląda tak, jakby w wyścigu cyfrowych zbrojeń słabszy technologicznie, zacofany rozwojowo, gospodarczo system autorytarny odnosił sukces za sukcesem w konfrontacji z państwami NATO i Unii Europejskiej? A może Rosja gra według reguł, których Zachód nie rozumie? Przymiarka do odpowiedzi na te pytania w kolejnym tekście.

Tekst ukazał się w tygodniku "Gazeta Polska" numer 13 z 29 marca 2017

 



Źródło: Gazeta Polska

#cyberbezpieczeństwo #cyberwojna #fake news

Andrzej Zybertowicz