Światowe serwisy sportowe rozpływają się w pochwałach dla Igi Świątek. 19-letnia Polka we wspaniałym stylu pokonała rozstawioną z numerem 1. Rumunkę Simone Halep 6:1, 6:2 i awansowała do ćwierćfinału French Open. O dziwo, w tym całym szale, spokojem imponuje tata tenisistki z Raszyna – Tomasz Świątek Były olimpijczyk w wioślarstwie w rozmowie z Niezależną.pl, powiedział: - To dopiero jeden z etapów. Musimy zachować chłodne głowy i iść dalej.
Niezależna.pl: - Nerwy, duma, radość, zaskoczenie. Które z tych odczuć dominowało podczas po pojedynku Igi z Simone Halep?
Tomasz Świątek: - Oczywiście duma. Radość pojawiła się, kiedy już po pierwszych gemach widać było, że Iga jest pewna tego co chce zrobić. I to robi! Zaskoczenie też było. Może nie samym wynikiem, bo stać ją było na wygraną, ale faktem, że tak gładko sobie poradziła. Spodziewałem się znacznie trudniejszej przeprawy.
- Po meczu zakręciła się panu w oku łza wzruszenia?
- Bez przesady! Żadnych łez nie było. Tak ja, jak i cały zespół Igi mamy świadomość, że ten ćwierćfinał to tylko jeden z etapów. Idziemy dalej. Ja bym się jeszcze wstrzymał z otwieraniem szampana.
- Jakie cele postawiła sobie córka przed startem w turnieju Rollanda Garrosa?
- Staramy się nigdy niczego nie zakładać. Nie ma co na siłę narzucać na siebie presji. Pamiętam co było w 2018 roku, kiedy Iga bardzo mocno nastawiała się na wygranie juniorskiego French Open. Nie udało się, ale za to zwyciężyła w juniorskim Wimbledonie, chociaż wcześniej zarzekała się, że nie lubi grać na trawie.
- Tenis to bardzo drogi sport. Ile przez ostatnie lata zainwestował pan w Igę? Dla przykładu, Piotr Radwański opowiadał w jednym z wywiadów, że aby mieć za co finansować rozwój córek, ich udział w turniejach, musiał sprzedać obrazy będące w jego rodzinie od pokoleń.
- Ja na szczęście nie musiałem nic sprzedawać. Było ciężko, ale finansowałem wszystko z własnej działalności. U mnie były większe koszty niż u Radwańskiego, bo on był trenerem. Ja do tenisa przyszedłem z innej bajki, wcześniej nie miałem kontaktu z tą dyscypliną, nie byłem szkoleniowcem. Dlatego dodatkowo, od początku musiałem również zatrudnić trenera. Nie chcę bawić się w konkretne kwoty, ale myślę, że można by za to kupić okazały dom.
- Dziś widać, że było warto...
- To zawsze jest loteria. Wyjdzie, albo nie wyjdzie. Jedna kontuzja może przekreślić wszystko. Praca z kobietami jest niezwykle trudna. Wymaga dużo wyrozumiałości, akceptacji, cierpliwości. Teraz obok naszego teamu jest wielu doradców i podpowiadaczy, ale skoro wypracowaliśmy pewien model postępowania, taki tenisowy kodeks pracy, i on się sprawdza, to idziemy swoją drogą. Nie oglądamy się na innych.
- Czy fakt, że był pan wioślarzem, olimpijczykiem z Seulu, uczestnikiem mistrzostw świata, miał wpływ na to, że Iga postawiła na sport?
- Cóż, muszę uderzyć się w piersi i przyznać, że to ja Idze wcisnąłem ten sport... Iga ma o trzy lata starszą siostrę. Agata pierwsza zaczęła grać w tenisa. Iga przychodziła na kort, patrzyła i... już została. Pierwszy raz trzymała w ręku rakietę, kiedy miała nieco ponad cztery lata. Ale to nie był żaden trening. Zabawa. Próby odbijania piłki. Ale widać jej się spodobało...
- Sukcesy zmieniły Igę?
- Ona cały czas ewoluuje jako człowiek. Sport nauczył ją wytrwałości i walki z własnymi słabościami. Wiadomo, każdy miewa chwile zwątpienia, pojawiają się jakieś wątpliwości, niepewność. Człowiek zastanawia się, analizuje, a Iga wtedy zaciska zęby, wrzuca dodatkowy bieg i idzie do przodu. Ma bardzo chłonny umysł. Pani dyrektor z gimnazjum, do którego córka chodziła , co roku zgłaszała ją do nagrody ministerstwa. I Iga co roku otrzymywała trzy tysiące złotych. Mimo, że czas dzieliła między szkołę i treningi, to i tak świetnie się uczyła. Ma analityczny umysł. To jej się przydaje i w życiu i w tenisie.
Rozmawiał Piotr Dobrowolski