W piątkowe popołudnie na skoczni normalnej w Seefeld biało-czerwoni wezmą udział w konkursie indywidualnym mistrzostw świata. Po udanych treningach, już wiadomo, że polscy skoczkowie znowu liczą się w walce o medale. Problem polega na tym, że na następną taką okazję na imprezie tej rangi możemy poczekać naprawdę wiele lat.
Po nieudanych dla Polaków startach na skoczni dużej, Adam Małysz otworzył puszkę Pandory. Legendarny sportowiec stwierdził, że brak decyzji trenera Stefana Horngachera odnośnie przedłużenia kontraktu źle wpływa na formę naszych skoczków. Austriacki szkoleniowiec kuszony jest przez Niemców, którzy bardzo chcieliby aby od przyszłego sezonu, to właśnie on prowadził ich kadrę. Temat podchwycili niektórzy dziennikarze, którzy w braku decyzji Horngachera, którą reprezentację będzie trenował po zakończeniu cyklu Pucharu Świata, zaczęli upatrywać główną przyczynę braku medali dla Polaków.
Tymczasem sytuacja trenera jest znana od dłuższego czasu. Hornagcher już wcześniej zapowiedział, że o swojej przyszłości zadecyduje dopiero po mistrzostwach. Nie przeszkadzało to naszym skoczkom prezentować się świetnie przez cały sezon. Tydzień przed mistrzostwami świata Polacy wygrali z ogromną przewagą zawody w Willingen. Dlaczego zatem niezdecydowanie Horngachera miałoby nagle spętać im nogi. Zresztą nawet jeżeli Austriak ostatecznie zrezygnuje z przedłużenia kontraktu z PZN – nie będzie to tak wielka tragedia, jak twierdzą niektórzy. Oczywiście znalezienie fachowca tej klasy może być problematyczne, ale PZN stać na zatrudnienie godnego następcy. Możliwy jest ponoć również wariant z objęciem kadry przez Adama Małysza.
Zmiana trenera może odbić się negatywnie na wynikach w przyszłym sezonie, ale nie sprawi, że zawodnicy tej klasy co Stoch, Żyła czy Kubacki nagle zapomną jak się skacze. O ile jednak szkoleniowca można zastąpić, to znalezienie zmienników dla skoczków jest w tym momencie niemożliwe. Po prostu jesteśmy trzyosobową potęgą w skokach narciarskich. Tak, jak niedawno, za czasów świetności Justyny Kowalczyk, byliśmy jednoosobową potęgą w biegach narciarskich. Zabrakło Kowalczyk i nagle okazało się, że nie bardzo jest kogo wystawić w zawodach.
Kamil Stoch ma 31 lat, Piotr Żyła 32, a Dawid Kubacki jest od nich niewiele młodszy. Z każdym sezonem będzie im trudniej utrzymywać wysoką formę i znaleźć motywację do kolejnych startów, a następców nie widać. I właśnie to powinno dziś spędzać sen z powiek działaczom PZN. Brak odpowiedniego selekcjonowania i szkolenia młodych talentów może sprawić, że na następnych mistrzostwach o jakichkolwiek medalach będziemy mogli pomarzyć. No chyba, że Stoch postanowi skakać, jak Noriaki Kasai, jeszcze po czterdziestych urodzinach.
Początek zawodów o 16:00. Transmisja TVP i Eurosport