Smutek, rozczarowanie i złość - takie nastroje panują w polskiej ekipie kulomiotów po nieudanej walce o medale na lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Londynie. Nic dziwnego, bo poziom zawodów nie był tak wysoki, jak zakładano, a młodzi następcy Tomasza Majewskiego nie raz udowadniali, że mają potencjał, by godnie go zastąpić. W dobrej formie przed wyjazdem do Londynu był zwłaszcza Haratyk, który tydzień przed mistrzostwami uzyskał drugi wynik w historii polskiej lekkoatletyki, pchając kulę na odległość 21,88 m na otwartym stadionie.
Pierwszy dzwonek alarmowy usłyszeliśmy jednak już podczas eliminacji, kiedy to Bukowiecki wślizgnął się do finału na ostatniej, 12. pozycji, o zaledwie centymetr wyprzedzając Jakuba Szyszkowskiego. Halowy mistrz Europy tłumaczył jednak, że problemem było…źle przygotowane przez organizatorów kruszące się koło.
- Musiałem czekać do samego końca. Znając moje szczęście byłem przekonany, że nie awansuję do finału. Było strasznie nerwowo, ale chyba po raz pierwszy na tak dużej imprezie szczęście jednak się do mnie uśmiechnęło - odetchnął.
W finale 20-latek zaczął zawody od spalonej próby i długo to rozpamiętywał. - Nie może być tak, że po raz kolejny palę pierwsze pchnięcie. Co to ma znaczyć? Przecież to jest niemożliwe… Nie wiem, czy właśnie to mnie rozbiło już od początku, ale muszę się ogarnąć i coś z tym zrobić, chociaż jeszcze nie wiem co - stwierdził i zaraz dodał, że nieuznana próba nie była wynikiem stresu czy nerwów. - Na rozgrzewce fajnie mi się pchało, nie czułem presji. Zdawałem sobie sprawę, że od pierwszego pchnięcia muszę ustawić konkurs, chciałem więc pchnąć na odległość 21,5 m, a wyszła lipa.
Ostatecznie młodzieżowy mistrz Europy zakończył występ z wynikiem 20,89 m. Mierzone miał dwie próby, choć i te chciał spalić, bo był przekonany, że kula spadnie na 19. metrze. - Jestem zły, nie tak to miało wyglądać. W normalnej dyspozycji stać by mnie było nawet na złoto. Przecież wynik zwycięzcy, Tomasa Walsha (20,03 m - przyp. GPC), jest niewiele lepszy od czwartego rezultatu w tym roku - ocenił. - Powiem więcej: była realna szansa na dwóch Polaków na podium. Niestety, spieprzyliśmy to.
Z Bukowieckim zgodził się Haratyk, który z wynikiem 21,41 m skończył konkurs na piątym miejscu, ale do podium zabrakło mu tylko sześciu centymetrów. - Jestem mocno zawiedziony. Sześć centymetrów to niewiele, to nawet nie jest przecież grubość kuli. Pewnie okazji, by tak łatwo zbliżyć się do podium, już nie będzie. Nie oszukujmy się, wyniki było niesamowicie słabe - stwierdził. Haratyk wytłumaczenia dla słabych wyników szukał w… niesprzyjających warunkach pogodowych. - Mi było bardzo zimno, a wtedy ogólnie ciężko się pcha - wskazał. - Chciałem po prostu pchnąć 22 metry, ale mi się nie udało. Czy było za zimno, czy źle się przygotowałem, sam już nie wiem. Było, minęło. Jestem jeszcze młodym zawodnikiem, mam dopiero 25 lat. Wiele lat pchania przede mną i myślę, że będzie coraz lepiej, zwłaszcza że na ostatnich imprezach nabrałem wiele doświadczenia - dodał. Złoty medal w pchnięciu kulą wywalczył wspomniany już Walsh. Po srebro z wynikiem 21,66 sięgnął Amerykanin Joe Kovacs, a brązowy medal wywalczył Zunic Stipe z Chorwacji (21,46 m).