Sześć lekkoatletek reprezentowało będzie Ukrainę w halowych mistrzostwach świata w Belgradzie (18-20 marca). "Nasze zawodniczki swoim występem udowodnią, że jest takie państwo Ukraina" - powiedział jeden z trenerów ukraińskiej kadry Wiaczesław Kaliniczenko. "Wszyscy działają po to, aby donieść światu, że jest wojna, że Rosja nas zaatakowała. Donieść światu i powiedzieć, żeby Putin "paszoł na ch**" - dodał.
Występ Ukrainy w Halowych Mistrzostwach Świata w Belgradzie to dla środowiska sportowego w tym państwie znacznie więcej niż możliwość rywalizacji na bieżni. Kraj został 24 lutego zaatakowany przez Rosję. Codziennie w wojennej rzeczywistości giną setki Ukraińców, a miliony z nich musiały uciekać ze swojej ojczyzny.
Od lat mieszkający w Polsce trener Wiaczesław Kaliniczenko, który trenował m.in. Monikę Pyrek, Piotra Liska czy Pawła Wojciechowskiego, jest jednym ze szkoleniowców reprezentacji Ukrainy podczas mistrzostw świata w stolicy Serbii. To dla niego niezwykłe przeżycie, bo pochodzi właśnie z tego państwa. Urodził się bowiem w Kijowie 11 czerwca 1973 roku.
Duma mnie rozpiera z tego powodu, że pojechałem jako trener z ekipą ukraińską na mistrzostwa świata. To wspaniałe uczucie. Czuję, że chociaż w taki sposób mogę podtrzymywać na duchu i wspierać swoich rodaków
- powiedział trener Kaliniczenko.
Szkoleniowiec od pewnego czasu trenuje skaczącą o tyczce Janę Hladijczuk. Ona jest jedną z sześciu ukraińskich zawodniczek, które staną na starcie w Belgradzie.
Ja rodzinę po wybuchu wojny w Ukrainie wywiozłem do Polski, bo byłem akurat w Kijowie w momencie pierwszych ataków. Mieliśmy bowiem jechać na mistrzostwa Ukrainy. Zawodniczka, którą trenuję, została tam i dopiero 8 marca mogła wyjechać do Polski. To właśnie z Polski dotarliśmy na mistrzostwa w Serbii. Nie da się opisać tego, co przeszły nasze zawodniczki w drodze na te mistrzostwa. Nie wszystko można nawet opisywać. Jechali przez 15-17 godzin busem. Tragedia, nawet za bardzo nie ma jak tego, co widziały za oknami autobusu, opowiadać.
Przyznał, że ciężko było pozbierać ekipę, bo jedna zawodniczka mieszkała w Kijowie, druga pod polską granicą, trzecia jeszcze gdzieś indziej. Trzeba było wszystkie pozbierać i wywieźć z kraju ogarniętego wojną.
Nie walczymy nawet o medale i jak najwyższe miejsca. Należy się dla tych zawodniczek wielki szacunek, że w ogóle są w stanie wystartować. Nie mogą wziąć do rąk broni i walczyć w centrum Ukrainy, ale mogą powalczyć na arenie sportowej. Mogą udowodnić swoim występem, że jest takie państwo Ukraina. Będą udzielały wiele wywiadów, będzie głośno. Wszyscy nas w Belgradzie zatrzymują na każdym kroku, współczują.
Kaliniczenko podkreślił, że sportowcy wydadzą także stosowne oświadczenia o wojnie wypowiedzianej ukraińskiemu społeczeństwu przez Rosję.
Żyję w Polsce już 22 lata. Po raz pierwszy od tego czasu ubrałem strój ukraiński z flagą na piersi. Duma mnie rozpiera. Wszyscy mamy rzeczy w naszych barwach, ukraińskiej kolorystyce. Jesteśmy nastawieni bojowo
- podkreślił trener skoku o tyczce.
Jego zdaniem każdy człowiek w obliczu tej wojny ma swoją misję do wykonania.
Jedni na froncie, inni w dyplomacji, jeszcze inni na hali sportowej. Wszyscy działają po to, aby donieść światu, że jest wojna, że Rosja nas zaatakowała. Donieść światu i powiedzieć, żeby Putin "paszoł na ch..". Wszyscy mamy w tym świecie coś do zrobienia. Tutaj na mistrzostwach jest kilku trenerów, którzy po zawodach chcą wracać i walczyć dalej za kraj. (...) Oni chcą nie jechać na kolejne zgrupowanie, ale walczyć dalej
- mówił wzruszony Kaliniczenko.