Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Trup ściele się gęsto. Brutalne mistrzostwa w Dausze

„To był bieg w saunie, potraktowano nas brutalnie” – mówią zawodniczki, które w mistrzostwach świata w Dausze rywalizowały w maratonie. Odbył się on wprawdzie w środku nocy, ale warunki były ekstremalne, a sceny dramatyczne. Duża część zawodniczek nie była w stanie ukończyć zawodów.

twitter.com/IAAFDoha2019

O tym, że to będzie trudny bieg, wiedzieli wszyscy, ale trudno jest przygotować organizm do wysiłku w takich warunkach. Zawodniczki wystartowały minutę przed północą, a termometr pokazywał 32 stopnie Celsjusza. Przy wilgotności 73,3 procent odczuwalna temperatura była ponad 40 stopni.

Nie trzeba było długo czekać, żeby pierwsze biegaczki schodziły z trasy. Trudno tu nawet mówić o schodzeniu. Słaniały się na nogach, a ekipy medyczne od razu podstawiały wózki inwalidzkie. Transportowano nimi wyczerpane lekkoatletki do schłodzonych namiotów, gdzie czekali już lekarze.

Z 68 uczestniczek, które stanęły na starcie, na metę dotarło 40. Czas zwyciężczyni Kenijki Ruth Chepngetich - 2:32.42 jest najsłabszym w historii. I wydawało się, że ona po przebiegnięciu 42 km 195 m jeszcze sporo siły. To się zmieniło w trakcie udzielania wywiadów, kiedy w pewnym momencie po prostu zasłabła.

Ruth Chepngetich zdobyła złoto, ale więcej mówi się o ekstremalnych warunkach na trasie i narażeniu zdrowia zawodniczek

To pierwsza porażka mistrzostw świata

– napisały międzynarodowe gazety. W każdej dziennikarze i eksperci wypowiadają się w podobnym tonie – to skandal, żeby IAAF pozwoliło na rywalizację w takich warunkach. Nie trudno się też domyślić, że na trasie nie było prawie nikogo. Gdy Chepngetich dotarła ok. 2.30 na metę, na trybunie nie siedział ani jeden kibic.

Wózki inwalidzkie, kroplówki... takie kulisy miał występ w maratonie

Jeszcze nigdy w historii aż 28 zawodniczek nie schodziło z trasy. Niektóre rezygnowały z rywalizacji przed 15 km. Tak jak szósta w ostatnich mistrzostwach Europy Włoszka Sara Dossena:

Co z tego, że chciałam, jak po 10 km miałam wrażenie, że nie mam w sobie już grama energii. Miesiącami przygotowywałam się do rywalizacji w Dausze i co z tego wyszło? Tu po prostu nie da się biegać. To było okropne doświadczenie. Moje serce biło tak szybko, że myślałam, że wyskoczy. Jeszcze nigdy nie czułam się tak źle

– przyznała, gdy doszła do siebie i dodała:

To nie jest maraton. Tu nie chodzi o to, by znaleźć swój rytm. To po prostu jest dystans, który trzeba przetrwać.

Dziewiąta na metę dotarła Kanadyjka Lyndsay Tessier, ale radość trudno było dostrzec.

To było przerażające i zniechęcające doświadczenie. Jestem po prostu wdzięczna, że na własnych nogach udało mi się jakoś dotrzeć do celu.

Sceny na trasie i na mecie były przerażające. Zawodniczki słaniały się na nogach, w punktach medycznych były natychmiast podłączane do kroplówki, wiele z nich płakało z wycieńczenia. Nic dziwnego, w Dausze zarówno w ciągu dnia, jak i nocą, nie można nawet spokojnie stać. Warunki pogodowe są tak ekstremalne, że człowiek od razu oblewa się potem. Trudno sobie wyobrazić normalny spacer, a co dopiero bieg.

Jak później powiedziały służby medyczne – głównym powodem zasłabnięć było odwodnienie organizmu. Nie pomogło zatem, że punkty z wodą i energetykami stały częściej niż zwykle.

Prognozy nie były takie straszne. Uznaliśmy, że w takich warunkach można startować

– próbował bronić swojej decyzji szef IAAF Sebastian Coe. Brytyjczyk był na mecie i czekał na maratonki. To było jednak małe pocieszenie. Zresztą on sam wielokrotnie w trakcie tych dwóch godzin łapał się za głowę i nie wierzył w to, co widzi.

To wszystko było eksperymentem

– próbował jeszcze bronić się Coe, ale trudno uznać, by eksperyment się udał. A w mistrzostwach świata zaplanowane są kolejne ekstremalne konkurencje, jak chód na 50 km czy męski maraton.

 



Źródło: PAP, niezalezna.pl

#lekkoatletyka

redakcja