Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Sport

​Legionista na rollercoasterze

Dla Michała Kopczyńskiego mijający rok był niczym jazda na rollercoasterze. Zaczynał jako niedoceniany wychowanek, kończy jako pewniak, który wygryzł ze składu Tomasza Jodłowca.

Dla Michała Kopczyńskiego mijający rok był niczym jazda na rollercoasterze. Zaczynał jako niedoceniany wychowanek, kończy jako pewniak, który wygryzł ze składu Tomasza Jodłowca. - Ostatnie pół roku było dla mnie przełomowe. Cierpliwość się opłaciła - mówi pomocnik.

Miał tylko 8 lat lat, gdy przyjechał do Warszawy z rodzinnego Zamościa. Mozolnie przebijał się przez kolejne grupy juniorskie w Legii, a w 2012 roku Jan Urban dał mu zadebiutować w dorosłej piłce. Kopczyński zagrał w meczu Pucharu Polski z Okocimskim Brzesko i wierzył, że jego kariera nabierze rozpędu. – Na ten debiut czekałem, od kiedy zacząłem grać w piłkę. Jestem szczęśliwy, chcę dostawać kolejne szanse. W Warszawie jestem już weteranem, bo na Łazienkowską trafiłem podczas pierwszego naboru do Młodych Wilków - mówił wówczas „Kopa”.

Szczęście nie trwało jednak długo. Defensywny pomocnik nie przebił się na dobre do „jedynki”, nie błysnął w ekstraklasie jak wcześniej Maciej Rybus, Michał Żyro, Dominik Furman czy Rafał Wolski. Owszem, kręcił się przy pierwszym zespole, ale z najlepszymi tylko trenował. Jeśli grał, to w rezerwach. Często też zmagał się z kontuzjami. - Po debiucie z jakichś względów się zatrzymałem. Miałem dwa poważne urazy, po operacjach długo wracałem do sprawności i gdyby to wszystko policzyć, na leczeniu straciłem dwa lata. Pojedyncze szanse powrotu do składu były, ale nie umiałem ich wykorzystać - nie dawałem rady psychicznie, a i ciało jakoś odmawiało. Nie ukrywam, to był czas, gdy miałem momenty zwątpienia - wspomina zawodnik.

Kopczyński prosił więc o możliwość wypożyczenia do mniejszego klubu, ale kolejni trenerzy mówili, żeby został w Warszawie i czekał na swoje pięć minut. Wierzył im, a potem znów mecze oglądał tylko z trybun. W końcu postawił na swoim - sezon 2014/15 spędził w Wigrach Suwałki.

- Chociaż obawiałem się tego wyjazdu, bo całe piłkarskie życie spędziłem w Legii, ta decyzja okazała się być najlepszą w życiu. W Suwałkach obdarzyli mnie zaufaniem, zaliczyłem świetny sezon w pierwszej lidze. Dużo grałem, czułem się doceniany i wróciła wiara w siebie. Po wypożyczeniu wracałem z myślą: chłopie, może jednak coś jeszcze z ciebie będzie – opowiada piłkarz.

Reklama

Na pełne zaufanie musiał czekać jeszcze rok, do przyjścia trenera Besnika Hasiego. Kopczyński to jeden z nielicznych piłkarzy Legii, który współpracę z Albańczykiem wspomina naprawdę miło. - Przed sezonem byłem gotów odejść, ale trener Hasi przekonał mnie, żebym został. Powiedział, że da mi szansę i rzeczywiście wystąpiłem w spotkaniu z Jagiellonią. Wyszedłem na nie z dobrym nastawieniem, z myślą, że nie mam nic do stracenia. Albo pokażę, że warto na mnie postawić, albo pójdę w swoją stronę – mówi. Hasi do końca pobytu w Legii stawiał na 24-latka, a ten nie zawodził. Przyjście do klubu Jacka Magiery tylko wzmocniło jego pozycję. – Nie ukrywam, że mam słabość do Kopczyńskiego i Rzeźniczaka – powtarzał trener, który pracował już z tymi piłkarzami.

I tak pomocnik, który w czerwcu grał w Legii na czwartym poziomie rozgrywkowym z Ursusem, w listopadzie zmierzył się z potęgami futbolu – Realem, Borussią, Sportingiem. - W głowie było mnóstwo myśli, ale doszedłem do wniosku, że nie ma się czego bać. Graliśmy z najlepszą drużyną na świecie i nawet gdybym bardzo zawiódł, to przecież mierzyłem się z największymi kozakami – mówił po meczu na Santiago Bernabeu. - Gdy wychodzi się na boisko i z głośników rozbrzmiewa hymn LM, to myśli się, że warto było trenować przez całe życie. Niezapomniane chwile – przyznaje.

Dla „Kopy” najważniejsze jest, aby ta udana runda nie była jednorazowym wyskokiem. – Chciałbym w przyszłym roku grać co najmniej tak samo dobrze, aby gra w Legii stała się dla mnie codziennością. Tego sobie życzę – podkreśla. 
Reklama