Łącznie sześć oddziałów porodowych: na Mazowszu, Warmii i Mazurach, Śląsku i Podkarpaciu zamknięto na trwałe w ubiegłym roku, o czym czytamy na łamach dzisiejszego "Dziennika Gazety Prawnej". To efekt szkodliwych zmian Izabeli Leszczyny, stojącej na czele resortu zdrowia.
"DGP" podaje, że od końca 2017 r. do końca lipca 2023 r. zamknięto w Polsce 22 oddziały porodowe.
"Choć projekt ustawy o restrukturyzacji szpitali, który minister zdrowia Izabela Leszczyna postanowiła poddać rewizji zakładał likwidację oddziałów odbierających mniej niż 400 porodów, zamykają się one same"
– czytamy.
Zauważa, że niekoniecznie były to te, które rządzący uznawali za "mniej bezpieczne dla rodzących". Jak podnosi "DGP", zdaniem ekspertów oddziały znikają przede wszystkim przez brak lekarzy.
Zobacz: „Presja ma sens”. Leszczyna wycofuje się częściowo z niszczenia porodówek. Co zadecydowało?
Z obliczeń gazety wynika, że tylko w ubiegłym roku co najmniej sześć porodówek zamknięto na stałe, a w przypadku kilku na miesiąc lub więcej wstrzymano funkcjonowanie, oficjalnie z powodu remontu.
"Zamknięte porodówki liczyliśmy na piechotę, ponieważ ani NFZ, ani resort zdrowia nie prowadzą listy zamykanych oddziałów"
– czytamy.
"DGP" podkreśla, że "oddziały położnicze znikają same".
Ekspert Związku Miast Polskich Marek Wójcik, cytowany przez dziennik, uważa, że główną przyczyną jest brak lekarzy.
"Jeżeli zatrudniamy trzech położników i jeden zachoruje, a drugi pójdzie na urlop, oddział przestaje działać"
– wskazuje Wójcik. Jak wyjaśnia, jeszcze gorzej, gdy któryś z tych trzech lekarzy odejdzie, a w okolicy nie ma chętnych do pracy.
I dodał: "ktoś powie, że wszystko jest kwestią ceny, ale szpitali powiatowych nie stać na stawki dyktowane przez gotowych do nas dojeżdżać. Kilkuset złotych za godzinę dyżuru nie udźwignie żaden szpital".