10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Dilerka w areszcie na warszawskiej Białołęce. Spółka Lepa, Wojtas, Słowik i klawisze

Na terenie Aresztu Śledczego Warszawa - Białołęka w latach 2017-2019 funkcjonowała zorganizowana grupa przestępcza, która dokonywała obrotu znacznymi ilościami środków odurzających i substancji psychotropowych - zdołała ustalić w długim śledztwie prokuratura. Cały proceder możliwy był dzięki skorumpowanym funkcjonariuszom Służby Więziennej, których gaża pochodziła bezpośrednio z handlu narkotykami w murach aresztu. Akt oskarżenia wpłynął już do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga w Warszawie.

Grzegorz Gołębiowski, CC BY-SA 4.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0>, via Wikimedia Commons

Czy to największy skandal w historii polskiego więziennictwa? W szykach zorganizowanej grupy przestępczej znaleźli się funkcjonariusze Służby Więziennej, prawnicy oraz gangsterzy - osadzeni w areszcie śledczym Warszawa - Białołęka.

O obszernym śledztwie prokuratury opinia publiczna dowiedziała się dokładnie 15 września 2020 roku. Na schodach Sądu Okręgowego w Warszawie funkcjonariusze policji zatrzymali Andrzeja Z., ps. „Słowik”, przed laty jednego z liderów gangu pruszkowskiego. Mężczyzna miał wziąć udział w rozprawie przeciwko tzw. gospodarczej mafii pruszkowskiej - m.in. o udział w wyłudzeniach VAT, rozbojach i handlu narkotykami. Andrzej Z. przebywał w związku z tą sprawą w areszcie, który opuścił w sierpniu 2020 roku, wpłacając 400 tysięcy złotych poręczenia majątkowego (wyprane pieniądze pochodziły z handlu narkotykami w stołecznym areszcie?). Zatrzymanie Słowika na sądowych schodach, jak się później okazało, było preludium do „głównego etapu policyjnej operacji”.

"Policjanci zjawili się w mieszkaniach i miejscach pracy blisko dwudziestu funkcjonariuszy Służby Więziennej, w tym strażników z aresztu na warszawskiej Białołęce"

- opisywał wówczas portal tvn24.pl. Śledczy już wtedy mówili, że funkcjonariusze SW mieli pomagać w kontrabandzie za mury aresztu m.in. telefonów komórkowych, narkotyków, alkoholu czy filmów pornograficznych.

Wówczas sąd, na wniosek prokuratury, zdecydował o - kolejnym dla „Słowika” - tymczasowym areszcie.

Zaledwie dwa dni później, 17 września 2020 roku, gmach Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga eksplodował serią przesłuchań adwokatów i strażników więziennych. Wielowątkowość śledztwa sprawiła jednak, że już w grudniu przejął je Mazowiecki Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Warszawie - wydział specjalizujący się w najtrudniejszych sprawach dot. przestępczości zorganizowanej. To właśnie prokurator tej komórki sformułował akt oskarżenia, który skierował do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga w Warszawie.

Należy zaznaczyć, że akt dotyczy jedynie osadzonych w areszcie śledczym Warszawa - Białołęka. Śledztwo przeciw funkcjonariuszom SW i adwokatom współpracującym z gangsterami nadal się toczy.

Akt oskarżenia. Długa lista zarzutów

Wśród oskarżonych jest siedmiu przestępców: Sebastian L. ps. „Lepa”, Wojciech S. ps. „Wojtas”, Artur N. ps. „Arczi”, Andrzej Z. ps. „Słowik”, Tomasz R. ps. „Garbaty”, Adam M. ps. „Japa” i Krzysztof P. ps. „Mały Krzyś".

W toku śledztwa wykazano, że to „Lepa” kierował zorganizowaną grupą przestępczą, a także był odpowiedzialny za cały proceder handlu narkotykami w areszcie. Osadzeni mieli pełen wachlarz możliwości - od marihuany, przez kokainę i amfetaminę, aż po mefedron. „Lepa” sam zorganizował sposób przemycania kontrabandy, sam też typował dilerów, którzy narkotyki sprzedawali współosadzonym.

Nie udałoby się to, gdyby nie skorumpowani funkcjonariusze Służby Więziennej. Skąd brano pieniądze na „honoraria” dla klawiszy? Środki ze sprzedaży narkotyków transferowano na zewnątrz, co pozwalało na kolejne zakupy dragów. Część pieniędzy dysponowano pomiędzy dilerami. Na gaże dla skorumpowanych funkcjonariuszy SW przeznaczano zaś 20 proc. zysku.

Pozostałym osadzonym prokurator zarzucił udział w zorganizowanej grupie przestępczej, obrót znacznymi ilościami narkotyków oraz korumpowanie funkcjonariuszy SW. Czyny te zagrożone są karą do 12 lat pozbawienia wolności.

Bandyci z grupy mokotowskiej

Stworzona wewnątrz murów aresztu struktura i skorumpowani funkcjonariusze to układanka, w której brakowało jeszcze jednego elementu - półświatka pozostającego na wolności. W toku śledztwa prokuratura wykazała, że handel narkotykami był możliwy dzięki przestępczym relacjom z przeszłości.



O kulisach rozpracowywania osadzonych „Polityka” pisała:

„Pod mur aresztu podjechał wóz. Niepozorny, ale w środku nafaszerowany aparaturą do wykrywania aktywności sieci telefonii komórkowych. Taki sam był wykorzystywany w Medelin do namierzania ukrywającego się Pablo Escobara. Ten był na wyposażeniu polskiego CBŚP. Kiedy funkcjonariusze włączyli nasłuchy, okazało się, że sprzęt oszalał. Aparatura rejestrowała dziesiątki połączeń prowadzonych z i do aresztu śledczego”.



Oskarżeni to w dużej mierze dawni członkowie tzw. grupy mokotowskiej. Zastanawiać może fakt współpracy gangsterów z „gangu obcinaczy palców” ze „Słowikiem” - powiązanym w przeszłości z mafią pruszkowską. To wyjaśniła już prokuratura w grudniu 2020 roku. Podano wówczas, że „Słowik” działał "wspólnie i w porozumieniu, wyłącznie celu osiągniecia korzyści majątkowych". Pieniądz nie śmierdzi, nawet ten z handlu narkotykami w areszcie śledczym. 

Lwią część materiału dowodowego w śledztwie stanowiły efekty postępowań wyjaśniających, prowadzonych przez sam areszt śledczy Warszawa - Białołęka. Prokuratura przeanalizowała też rachunki bankowe osób, które pośrednio uczestniczyły w rozliczeniach związanych z transakcjami narkotykowymi. Do tego wszystkiego doszły rozliczne przeszukania miejsc, pozostających do dyspozycji funkcjonariuszy SW.

Prokuratura podkreśliła ponadto, że znaczną część czynów popełniono w warunkach recydywy. Co to oznacza? Mniej więcej tyle, że krótko po przestępstwie umyślnym popełniono kolejne. Nie mogło być inaczej, gdy chodzi o gangsterów z tzw. "grupy mokotowskiej" czy mafii pruszkowskiej.

Grupa mokotowska - holding bestialstwa

„Grupa mokotowska” w latach 2000-2006 niemal zmonopolizowała handel narkotykami w Polsce. Gang mokotowski szybko przeobraził się w sprawnie działające konsorcjum. Grupa składała się z kilku podgrup, a każda z nich odpowiadała za różne przestępstwa: napady, wymuszenia czy porwania. „Grupa mokotowska”, medialnie określana także jako „gang obcinaczy palców”, uważana jest za najbardziej brutalną spośród wszystkich polskich grup przestępczych.

Sprawy uprowadzeń, w które byli zamieszani ludzie z gangu mokotowskiego rozpoczęły się w latach 2002 – 2005. Wówczas to, na terenie Warszawy i okolic doszło do szeregu uprowadzeń osób dla okupu. W większości zdarzeń działania sprawców charakteryzowała skrajna brutalność - obcinano palce ofiarom, torturowano je, dochodziło nawet do zabójstw.

Podział zadań w grupie zajmującej się porwaniami był ściśle zhierarchizowany. Uprowadzeń dokonywali najbardziej zaufani członkowie grupy. Rejon, w którym miało nastąpić uprowadzenie, był zabezpieczany przez inną „ekipę”, a po uprowadzeniu ofiarę przewożono do wynajętych „dziupli”, gdzie trzymano ją w fatalnych warunkach do czasu zakończenia negocjacji. Zdarzało się, że sprawcy obcinali uprowadzonym palce, które następnie podrzucali członkom rodziny. Takie postępowanie i tortury stosowane wobec przetrzymywanych miały również na celu wymuszenie na rodzinach, jak najszybszego zebrania okupu.

Według śledczych w latach 2003-2005, gang miał porwać ok. 20 osób. Stosował m.in. metodę "na policjanta". Od bliskich porwanych wyłudzono równowartość 7 mln zł.

 



Źródło: niezalezna.pl

Aleksander Mimier