- Jeżeli dochodzimy już do takiego momentu, że trzeba sobie manipulować liczbami, to znaczy, że z Donaldem Tuskiem i jego powrotem do polityki naprawdę nie jest dobrze - ocenił Piotr Kaleta w rozmowie z portalem Niezalezna, komentując platformiane rewelacje, że we wczorajszej "prounijnej" manifestacji brało udział około 100 tys. osób.
Wczoraj wieczorem na pl. Zamkowym w Warszawie odbyła się manifestacja „w obronie obecności Polski w Unii Europejskiej” zorganizowana przez Donalda Tuska. Media sprzyjające opozycji podawały, że na manifestacji zgromadziło się około 100 tys. osób. informacje te przekazała rzeczniczka stołecznego ratusza Monika Beuth-Lutyk. Inne zdanie na ten temat ma policja, która podała, że w demonstracji brało udział 25 tys. osób. Warto przypomnieć, że przypadku Czarnego Protestu z października 2016 roku, te same media podawały, że na placu zgromadziło się 30 tys. osób, a plac był wypełniony po brzegi.
Wiceszef sejmowej komisji administracji i spraw wewnętrznych, poseł Prawa i Sprawiedliwości Piotr Kaleta ocenił, że ta rozbieżność w liczbach wynika z "chęci pokazania mocy szczerbatego Wilka, jakim jest Donald Tusk". - Chcieli pokazać, że dzieje się coś dobrego, jeżeli chodzi o frekwencje - stwierdził.
- Jeżeli dochodzimy już do takiego momentu, że trzeba sobie manipulować liczbami, to znaczy, że z Donaldem Tuskiem i jego powrotem do polityki naprawdę nie jest dobrze
- zauważył polityk.
- Pani rzecznik prasowa warszawskiego ratusza powinna odrobić lekcje z matematyki. W tym miejscu były już robione różne manifestacje i oczywiście ta niższa liczba jest bliższa prawdy, bo to już było kiedyś liczone, że na ten plac może wejść maksymalnie trzydzieści tysięcy osób plus jakieś tam uliczki, a w tym uliczkach nie mogło być więcej osób niż na samym placu. Donald Tusk sam sobie próbuje zrobić przyjemność i próbuje pokazać, że ta manifestacja naprawdę mu wyszła. Słabo to wygląda
- zakończył Piotr Kaleta.