Jak opisują media, w tym PAP, w piątek po południu doszło „do próby rzucenia tzw. koktajlem Mołotowa w drzwi budynku, w którym mieści się m.in. siedziba PO”. Świadkowie mieli relacjonować, że sprawca podpalający butelkę został odepchnięty, a ta rozbiła się przed wejściem.
Mężczyzna usłyszał dwa zarzuty: spowodowania niebezpieczeństwa w postaci pożaru i usiłowania naruszenia nietykalności cielesnej osoby interweniującej.
Incepcja z koktajlem Mołotowa
Tu pojawia się pierwsza wątpliwość. Otóż, skąd narracja o „koktajlu Mołotowa” i próba jej „wdrukowania” opinii publicznej?
Prokuratura we wtorek po południu, a także w rozmowie z portalem Niezależna.pl przyznała, że dopiero zamierza zlecić opinię chemiczną i z zakresu pożarnictwa. Co ciekawe, jak potwierdziliśmy w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie, świadkowie stwierdzili, że „ czuli zapach rozpałki do grilla i gryzące zadymienie”.
Pierwszy o efektownie brzmiącym „koktajlu Mołotowa” zaczął informować poseł KO Witold Zembaczyński. Jak sam twierdzi, a za nim bezkrytycznie część mediów, był jedną z pierwszych osób na miejscu piątkowego zdarzenia.
Zembaczyński relacjonował, że świadek z wnętrza lokalu uniemożliwił rozprzestrzenienie się ognia, po tym jak jeden ze sprawców rzucił koktajl Mołotowa praktycznie w drzwi biura krajowego PO. Następnie – jak dodał Zembaczyński – świadek próbował ująć jednego ze sprawców i doszło do szarpaniny. Ostatecznie sprawcy zbiegli – zgodnie z relacją Zembaczyńskiego jeden z nich krzyczał: „Ty j*** platformersie
– to fragment depeszy PAP.
Śledczy bez zeznań Zembaczyńskiego
Tu kolejna wielka wątpliwość i znak zapytania. Wydawałoby się, że policja i prokuratura przed postawieniem zarzutów powinny dysponować zeznaniami tak ważnego świadka, jak Zembaczyński. Nie dysponują. Fakt możliwości popełnienia przestępstwa został uprawdopodobniony przez zeznania pięciu świadków. Wśród nich nie ma Zembaczyńskiego. Zapytaliśmy posła KO, dlaczego? Odpowiedział, że nie zamierza rozmawiać z naszą redakcją.
Wokół kamery. Brak monitoringu
Kolejna kontrowersja. Nie ma też nagrań monitoringu z chwili zdarzenia. I nie będzie. Jak się okazuje, kamery nie obejmują wejścia do gmachu, w którym mieści się „zaatakowane” biuro Platformy i m.in. legendarna kawiarnia „Czytelnik”, na ul. Wiejskiej 12A w Warszawie. Co istotne - 10 metrów obok znajduje się sporych rozmiarów kamera monitoringu miejskiego, na budynku vis-a-vis znajdują się dwie kolejne kamery, także prawie każdy z sąsiadujących budynków posiada własny monitoring. Jak się okazuje, wejście do budynku władz Platformy było „martwym polem”.
Zarejestrować udało się tylko (przydały się te liczne kamery na ul. Wiejskiej i w okolicach Sejmu!) jak osoba oskarżona o atak zbliża się do gmachu i od niego oddala.
Chodził o kulach
Inny ważny wątek to stan zdrowia podejrzanego. Podczas wtorkowej konferencji prokuratura poinformowała, że mężczyzna zostanie poddany badaniom sądowo – psychiatrycznym. Śledczy wspomnieli też, że przebywa na L-4.
Poszliśmy tym tropem i znowu pojawiły się wątpliwości.
Podejrzany miał skarżyć się „na złamaną jakiś czas temu nogę przez ojca”. Co istotne, nie ma śladu tego faktu w policyjnym protokole przekazanym śledczym. Więcej, mieszkańcy Platerowa, rodzinnej wioski Krzysztofa B., z którymi rozmawiała dziennikarka Republiki Monika Rutke, twierdzą, że „od dawna prawie zawsze poruszał się o kulach”. Jakim cudem uciekł z miejsca zdarzenia i wyrwał się zatrzymującym go osobom?
Większość z sąsiadów określiła go jako „bardzo pomocną, spokojną i uprzejmą osobę”. „Ktoś chce go wrobić, tak to mi wygląda” – twierdzi jeden z mieszkańców.
Według Zembaczyńskiego, innych polityków KO, w tym Donalda Tuska „nie ma wątpliwości, że całe zdarzenie było motywowane politycznie”. Pewnie wiedzą co mówią…