- Bardzo się cieszę, że stanowisko Polski jest zdecydowane, natomiast nie łudźmy się – mając do wyboru Rosję i Białoruś, duża część państw Unii wybierze własne interesy z Rosją, odkładając prawa człowieka na bok - powiedział w rozmowie z Niezalezna.pl poseł do Parlamentu Europejskiego Patryk Jaki, komentując opieszałość Brukseli ws. sytuacji na Białorusi.
W poniedziałek premier Mateusz Morawiecki zaapelował do szefa Rady Europejskiej Charlesa Michela i przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen o zwołanie nadzwyczajnego szczytu Rady Europejskiej w związku z kryzysową sytuacją na Białorusi. Inicjatywę szefa rządu wsparł minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz, a także polscy dyplomaci w Brukseli.
Mimo starań Polski i kilku państw regionu, odzew ze strony Unii Europejskiej jest dość powolny. Szef Rady Europejskiej Charles Michel przekazał polskim władzom, że temat Białorusi pojawi się dopiero na wrześniowym szczycie unijnym w Brukseli, a z nieformalnych informacji wynika, że kwestia sytuacji na Białorusi pojawi się wcześniej, na sierpniowym, nieformalnym spotkaniu ministrów spraw zagranicznych w Berlinie. Odbędzie się ono jednak pod koniec sierpnia, a czas działa na korzyść reżimu Łukaszenki.
Po licznych naciskach udało się przekonać brukselskich decydentów do zorganizowania wideokonferencji ministrów spraw zagranicznych państw UE poświęconej sytuacji na Białorusi w najbliższy piątek, jednak w dalszym ciągu brak jest decyzji dotyczącej zwołania nadzwyczajnego szczytu UE.
O przyczynę decyzyjnej obstrukcji Brukseli w sprawie Białorusi spytaliśmy europosła Patryka Jakiego.
Przemysław Obłuski: Dzisiaj pojawiła się informacja, że w piątek odbędzie się telekonferencja ministrów spraw zagranicznych, jednak szczyt, o którego zwołanie wnioskował premier Morawiecki nie został zwołany w trybie pilnym. Czy Unia Europejska lekceważy sytuację na Białorusi, czy opieszałość ta wynika być może z jakichś partykularnych interesów poszczególnych państw, np. w chęci utrzymywania poprawnych relacji z Moskwą?
Patryk Jaki: To, że dzieje się to wszystko opieszale i bez zdecydowania, jest syntezą dwóch elementów. Pierwszy element jest taki, że rzeczywiście najsilniejsze państwo Unii Europejskiej – Niemcy, mają strategiczne interesy z Rosją, a w związku z tym będą się tutaj układać, choćby jak w przypadku Nord Stream, realizując swoją długofalową politykę energetyczną. Drugi element jest taki, że po prostu są wakacje, a struktury unijne bynajmniej nie są znane z przepracowywania się. Ja upatrywałbym w tym braku zdecydowania tych właśnie dwóch elementów.
Ale na Białorusi nie ma wakacji. Tam ludzie są pałowani na ulicach. Czy Unia Europejska może taką sytuację zbagatelizować, bo przypomnijmy, w przypadku agresji Rosji na Gruzję Unia Europejska reagowała także opieszale i wszyscy widzieliśmy tego skutki.
- Dlatego bardzo się cieszę, że tutaj stanowisko Polski jest zdecydowane, natomiast nie łudźmy się – mając do wyboru Rosję i Białoruś, duża część państw Unii wybierze własne interesy z Rosją, odkładając prawa człowieka na bok, pomimo że o praworządności opowiadają niemalże codziennie. Oczywiście wiadomo, że nie chodzi tu o żadną praworządność w Polsce czy na Węgrzech, tylko o to, że Polska jest coraz silniejszym państwem, coraz silniejszym graczem, na co oni nie chcą się po prostu zgodzić. Praworządność jest tylko pretekstem, bo gdyby chcieli walczyć o prawdziwą praworządność, to dzisiaj na Białorusi mają bardzo dużo możliwości, żeby pokazać, że na tym im zależy.
Według korespondentki RMF FM Katarzyny Szymańskiej-Borginon, „polskie władze zirytowały urzędników w Brukseli próbą kreowania się na lidera obrońców demokracji”. Jeśli to prawda, to faktycznie eurokratom może być nie na rękę zdecydowana inicjatywa premiera Morawieckiego, bo jak wiemy, Polska jest od długiego czasu pod pręgierzem Unii Europejskiej w kwestii praworządności. Czy na opieszałość ws. Białorusi mógł mieć wpływ fakt, że o zwołanie szczytu wnioskowała Polska?
- Najważniejsi politycy w Unii Europejskiej oczywiście mają świadomość tego, że w Polsce nie jest łamana żadna praworządność. Używają tego jako pretekstu, żeby osłabić nasze państwo, które jest coraz silniejsze. Być może pani Borginion zna jakichś urzędników niższego szczebla, którzy wierzą w to, że w Polsce jest gorzej niż na Białorusi, bo słuchają polityków Platformy i takie banialuki opowiadają. Jednak wśród polityków, takich najważniejszych w Unii, nie sądzę, żeby ktoś w to realnie wierzył. Raczej jest to element gry politycznej.
Czy Unia Europejska ma realne narzędzia, żeby skłonić Łukaszenkę do uspokojenia sytuacji na Białorusi? Może obawiają się tego, że mimo apeli, czy nawet restrykcji Łukaszenka nie ulegnie i ucierpi na tym polityczny wizerunek Unii?
- Pamiętajmy, że gdyby spojrzeć na Unię jako całość, to jest ona jednak potężnym tworem gospodarczym i militarnym. Miałoby to szczególne znaczenie, gdyby potrafiła wypracować jedno stanowisko, być odpowiednio zdeterminowana i działać ws. Białorusi wspólnie. To się jednak nigdy nie wydarzy, dlatego, że wiele państw ma strategiczne interesy z Rosją, dlatego to jest tylko i wyłącznie mrzonka.