Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

TYLKO U NAS wyjątkowy wywiad: Wojciech Kałuża ujawnia, dlaczego miał dość PO i Nowoczesnej

„To Platforma Obywatelska chciała, abym był jedynką w wyborach do sejmiku wojewódzkiego” – ujawnia śląski radny, wicemarszałek Wojciech Kałuża, były już działacz Nowoczesnej, który podpisał porozumienie z PiS i stał się ofiarą koszmarnego hejtu. Co o tym myśli? Jak wyglądały rozmowy z politykami PiS? Dlaczego podjął taką decyzję? O tym opowiada w pierwszym wywiadzie, jakiego udzielił od czasu wyborów – specjalnie dla portalu niezalezna.pl w rozmowie z Grzegorzem Brońskim. Poniżej pierwsza i druga część wywiadu z nowym wicemarszałkiem województwa śląskiego.

Tomasz Żak / BP UMWS

Droga z Nowoczesnej do współpracy z PiS-em wydaje się długa, a Pan ją pokonał w ekspresowym tempie. Skąd taka decyzja?
Trzeba wyjaśnić kilka kwestii. Ja szczególnym ulubieńcem Katarzyny Lubnauer nigdy nie byłem. Nieprawdą jest - jak obecnie twierdzi Joanna Schmidt - że poparłem Lubnauer w kontrze do Ryszarda Petru. Nie poparłem jej, „mięty” pomiędzy nami nie było. Za to, że znalazłem się na „jedynce” listy do sejmiku z okręgu rybnickiego, nie ponosi odpowiedzialności Monika Rosa, bo tak nie było. Ja rozmawiałem głównie z ludźmi z Platformy Obywatelskiej, Nowoczesna była raczej wstrzemięźliwa. Precyzuję to, bo obserwuję, co się dzieje i co mówi. Główną rolę odegrali prominentni działacze Platformy Obywatelskiej, ja się od nich wywodziłem i dla nich wygodniej było, gdybym ja był kandydatem niż kandydat stricte Nowoczesnej.

Ludzie z Platformy Obywatelskiej, czyli kto? 
Rozmawiałem z marszałkiem [województwa śląskiego, szefem śląskiej PO - dop. red.] ] Wojciechem Saługą. To były bezpośrednie i kluczowe rozmowy, które odbywałem. 

Startuje Pan z „jedynki”, wygrywa wybory, dostaje 25 tys. głosów i… No właśnie, co się stało w ciągu następnych kilkunastu dni?


No i wygrywa wybory PiS, zarówno pod względem liczby mandatów, jak i liczby głosów. Na potrzeby działań anty-PiS powstała koalicja, o której nigdy wcześniej się nie mówiło: Platforma Obywatelska, Nowoczesna, SLD, PSL. Czyli konserwowanie układu. A ja się na to z nikim nie umawiałem. A już na pewno nigdy się nie umawiałem na to, że województwem śląskim - w myśl zawartego porozumienia koalicyjnego - będzie rządziło dwóch członków SLD! W zarządzie województwa śląskiego jest pięć osób: marszałek, dwóch wicemarszałków i dwóch członków zarządu. I w tym gremium dwóch członków w zarządzie miało otrzymać SLD, choć ma tylko dwóch radnych, czyli tyle samo co Nowoczesna, do tego jeszcze jeden członek zarządu z PSL. Przecież Koalicja Obywatelska i tak nie miałaby prawa rządzić województwem śląskim, bo byłaby w mniejszości w zarządzie. Trzeba sobie szczerze powiedzieć: to była kapitulacja marszałka Saługi w stosunku do SLD, którego żądania były wielkie. 

To było bezpośrednim powodem pańskiej decyzji? 
Ta sytuacja przelała czarę goryczy. Mówiło się o jednej rodzinie Platformy i Nowoczesnej, a gdy przyszło do rozmowy o sprawach programowych, także o tym, za co Nowoczesna bierze odpowiedzialność w województwie, to Nowoczesnej nigdzie nie ma. I tak ta koalicja nie miałaby prawa rządzić, z tak zachłannym Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Nie, na to się nie godziłem.

Czyli Pana decyzja - jeszcze przed rozmowami z PiS - zapadła, gdy dowiedział się o planowanym składzie zarządu?
Tak!


Jeszcze dwa tygodnie temu był Pan wprawdzie znany na terenie Śląska, ale poza nim pozostawał anonimowy. Obecnie Wojciech Kałuża pojawia się na okładkach gazet, jest w serwisach największych stacji telewizyjnych. Spodziewał się Pan takiej reakcji, gdy podejmował decyzję o odejściu z Nowoczesnej i podpisaniu porozumienia z PiS w sejmiku województwa śląskiego?

Wiedziałem, że z pewnością wywoła to jakąś reakcję, ale nie spodziewałem się, że aż taką.

Mówimy o zainteresowaniu medialnym i złości byłych kolegów z Nowoczesnej, czy ma Pan na myśli hejt, jaki wybuchł?

Ten obrzydliwy hejt jest szczególnie dla mnie ciężki. To nie tylko na mnie się odbija, ale również na rodzinie. Jak się jest w polityce, to człowiek trochę się na pewne rzeczy uodpornia. Natomiast najbliżsi nie i oni cierpią, najbardziej to odczuwają.

Rodzina przeżywa to najbardziej, bo jest mniej odporna. Bezpośrednio wobec najbliższych akty agresji nie są kierowane, ale smsy, telefony mniej lub bardziej „miłe” owszem. Na szczęście, nie o takiej skali jak wobec mnie.

Tylko że Pan padł ofiarą hejtu, który w Polsce nie był jeszcze spotykany. Bywały kłótnie na sali plenarnej Sejmu, bywały skandaliczne twitterowe wpisy, ale Pan jest koszmarnie obrażany, pojawiają się groźby, nawet pobicia...

(Ciężkie westchnięcie) Wiele się mówi, żeby w polityce nie używać języka nienawiści, żeby próbować ten język łagodzić, a tu wybuchło nie ze zdwojoną, nie z potrojoną, ale dziesiątki razy większą siłą w kierunku mojej osoby. Faktycznie, ten język jest straszny.

Niektóre zachowania świadczą o kulturze osobistej niektórych osób, np. posłanki Nowoczesnej Moniki Rosy, ale czy spotkał się Pan z groźbami, które można byłoby uznać za karalne?

Starałem się wszystkiego nie czytać i nie śledzić, bo człowiek mógłby po prostu, po ludzku, nie wytrzymać. Niektóre komentarze – nazwę je bardzie „soczyste” - rzeczywiście były na granicy. Niektóre nawet ciut mocniejsze, że trzeba „wyjść, spotkać go na ulicy i mu naklupać”. Czyli pobić mnie.

Rozważa Pan podejmowanie kroków prawnych, czy macha ręką i z politowaniem obserwuje?

Przyszedłem do Urzędu Marszałkowskiego do pracy. To jest mój cel. Nie jestem członkiem Prawa i Sprawiedliwości, jestem radnym niezależnym, podpisaliśmy „Porozumienie dla Śląska” i dla mnie jest to bardzo ważna sprawa. Żeby bardzo dobrze się wywiązać i pchnąć region do przodu. To jest dla mnie primus inter pares. Czy będę o hejcie zawiadamiał jakieś organy, prokuraturę - tak naprawdę nie miałem czasu nad tym się zastanowić.


Przez kilkanaście dni ukazało się mnóstwo artykułów na Pana temat, ale większość oparta na spekulacjach, anonimowych wypowiedziach lub przypuszczeniach, a Pan nie udzielał żadnych wywiadów. Jak więc wyglądało zawarcie porozumienia z PiS? 
Znałem niektórych ludzi z PiS i pozwoliłem sobie wykonać pewne ruchy w tym zakresie. 

Czyli zasugerował Pan, że jest gotów do rozmowy?
Tak. Rozmowy zostały przeprowadzone dzień przed sesją. 

Szybko doszliście do porozumienia?
Pozwoliliśmy sobie na chwilę zastanowienia, na szczegóły, akcenty programowe, ja chciałem, żeby to faktycznie był „Program dla Śląska”, żeby 55 miliardów było rzeczywiście zainwestowane w region. I taką gwarancję otrzymałem. To też zdeterminowało moją decyzję. Podczas rozmów z ministrem Grzegorzem Tobiszowskim, a później ministrem Michałem Dworczykiem temat rozwoju Śląska był mocno akcentowany. I doszliśmy do porozumienia.

W mediach i wypowiedziach polityków Nowoczesnej lub Platformy nie brakuje zarzutów, że doszło do korupcji politycznej.
Słyszałem jeszcze gorsze rzeczy, że rzekomo wziąłem trzy miliony złotych łapówki, że żona ma być wiceprezesem Jastrzębskiej Spółki Węglowej, inni „odkryli”, że mam kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich. Rzeczywiście mam, zaciągnięty wspólnie z żoną, spłacany od 10 lat, wybudowaliśmy za to dom I oni teraz piszą, czy ktoś mi obiecał, że ktoś spłaci ten kredyt. To są wierutne bzdury. Moja żona rzeczywiście pracuje w JSW, ale już 13 lat. A to że zostałem wicemarszałkiem... Przecież to zaproponował marszałek Jakub Chełstowski i radni mnie wybrali. 

Jedna z gazet cytuje anonimowego rozmówcę, który twierdzi, że miał Pan powiedzieć: „teraz będę ustawiony na całe życie”.
(śmiech) Tak na serio, czy bycie wicemarszałkiem województwa, nawet przez całą kadencję, czyli 5 lat, pozwoli „ustawić się na całe  życie”. Może oni myślą w takich kategoriach? Jeśli już mówimy o ustawianiu, to mam nadzieję i naprawdę w to wierzę, że ustawię Śląsk w rozwoju gospodarczym. 

Wspomniał Pan, że decyzja zapadła i porozumienie podpisane zostało dzień przed sesją, ale już w jej trakcie przekonał się Pan jaką to wywołało reakcję. Czy pojawiły się wtedy jakieś wątpliwości?
Zdawałem sobie sprawę, co mnie może czekać. Natomiast w życiu bym się nie spodziewał takiej skali. Natomiast jeżeli Pan pyta, czy zrobiłbym to drugi raz, to tak - zrobiłbym. Teraz, po kilku dniach, nachodzi mnie refleksja, że to musiało się takim echem skończyć, bo są pewne grupy interesów w tym województwie od wiele, wiele lat i w tej chwili stracą wpływy. 

Stąd taka wściekłość?
Myślę, że tak. Ja przecież byłem szeregowym radnym. Jestem świadomy, że zmiana „rządu” na Śląsku spowodowała, że te grupy interesów potracą wpływy. 


Całość wywiadu z Wojciechem Kałużą w najbliższym numerze tygodnika "Gazeta Polska" (5 grudnia)

 



Źródło: niezalezna.pl

#Wojciech Kałuża

Grzegorz Broński