"Obrzydliwy hejt jest szczególnie dla mnie ciężki. To nie tylko na mnie się odbija, ale również na rodzinie. Jak się jest w polityce, to człowiek trochę się na pewne rzeczy uodpornia. Natomiast najbliżsi nie, i oni cierpią, najbardziej to odczuwają" - przyznaje w rozmowie z portalem Niezalezna.pl śląski radny, wicemarszałek sejmik wojewódzkiego Wojciech Kałuża.
Wicemarszałek Wojciech Kałuża nie udzielał dotychczas wywiadów - zgodził się porozmawiać jedynie z reporterem portalu Niezalezna.pl
Opublikowaliśmy dzisiaj pierwszą część rozmowy, w której ujawnił, kto chciał, aby został "jedynką" na listach Koalicji Obywatelskiej w wyborach do śląskiego sejmiku wojewódzkiego, a także skąd decyzja o zawarciu porozumienia z PiS. W drugiej części mówi o hejcie, którego padł ofiarą.
Jeszcze dwa tygodnie temu był Pan wprawdzie znany na terenie Śląska, ale poza nim pozostawał anonimowy. Obecnie Wojciech Kałuża pojawia się na okładkach gazet, jest w serwisach największych stacji telewizyjnych. Spodziewał się Pan takiej reakcji, gdy podejmował decyzję o odejściu z Nowoczesnej i podpisaniu porozumienia z PiS w sejmiku województwa śląskiego?
Wiedziałem, że z pewnością wywoła to jakąś reakcję, ale nie spodziewałem się, że aż taką.
Mówimy o zainteresowaniu medialnym i złości byłych kolegów z Nowoczesnej, czy ma Pan na myśli hejt, jaki wybuchł?
Ten obrzydliwy hejt jest szczególnie dla mnie ciężki. To nie tylko na mnie się odbija, ale również na rodzinie. Jak się jest w polityce, to człowiek trochę się na pewne rzeczy uodpornia. Natomiast najbliżsi nie, i oni cierpią, najbardziej to odczuwają.
Rodzina przeżywa to najbardziej, bo jest mniej odporna. Bezpośrednio wobec najbliższych akty agresji nie są kierowane, ale smsy, telefony mniej lub bardziej „miłe” owszem. Na szczęście, nie o takiej skali jak wobec mnie.
Tylko że Pan padł ofiarą hejtu, który w Polsce nie był jeszcze spotykany. Bywały kłótnie na sali plenarnej Sejmu, bywały skandaliczne twitterowe wpisy, ale Pan jest koszmarnie obrażany, pojawiają się groźby, nawet pobicia...
(Ciężkie westchnięcie) Wiele się mówi, żeby w polityce nie używać języka nienawiści, żeby próbować ten język łagodzić, a tu wybuchło nie ze zdwojoną, nie z potrojoną, ale dziesiątki razy większą siłą w kierunku mojej osoby. Faktycznie, ten język jest straszny.
Niektóre zachowania świadczą o kulturze osobistej niektórych osób, np. posłanki Nowoczesnej Moniki Rosy, ale czy spotkał się Pan z groźbami, które można byłoby uznać za karalne?
Starałem się wszystkiego nie czytać i nie śledzić, bo człowiek mógłby po prostu, po ludzku, nie wytrzymać. Niektóre komentarze – nazwę je bardzie „soczyste” - rzeczywiście były na granicy. Niektóre nawet ciut mocniejsze, że trzeba „wyjść, spotkać go na ulicy i mu naklupać”. Czyli pobić mnie.
Rozważa Pan podejmowanie kroków prawnych, czy macha ręką i z politowaniem obserwuje?
Przyszedłem do Urzędu Marszałkowskiego do pracy. To jest mój cel. Nie jestem członkiem Prawa i Sprawiedliwości, jestem radnym niezależnym, podpisaliśmy „Porozumienie dla Śląska” i dla mnie jest to bardzo ważna sprawa. Żeby bardzo dobrze się wywiązać i pchnąć region do przodu. To jest dla mnie primus inter pares. Czy będę o hejcie zawiadamiał jakieś organy, prokuraturę - tak naprawdę nie miałem czasu nad tym się zastanowić.