- Kiedy zorientowaliśmy się, że oni naprawdę nie chcą tego pomnika, że go nie postawią, to nam się naprawdę nie mieściło w głowie. Dopiero pierwsze sygnały były przy pogrzebie śp. prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu, kiedy pani Róża Thun z jakąś zupełną dziczą wyszła protestować przeciwko temu pochówkowi. Wtedy się zorientowaliśmy, że są w Polsce ludzie, a nawet poważny projekt polityczny, który będzie polegał na obrażaniu tych, którzy zginęli, a nawet na zamazywaniu pamięci. Wtedy stwierdziliśmy, że na to nie pozwolimy, zmobilizowaliśmy się i wtedy była pierwsza decyzja o miesięcznicy - wspominał na antenie TVP Info redaktor naczelny "Gazety Polskiej" i "Gazety Polskiej Codziennie" Tomasz Sakiewicz.
Tomasz Sakiewicz na antenie TVP Info wspominał 10 kwietnia 2010 roku.
To było dla mnie, tak, jak dla wszystkich, uderzenie. Miałem kilka takich wydarzeń przed - pytali mnie nawet, czy będę tam leciał. Wysłałem kolegę, na szczęście wsiadł do Jaka i przeżył. Rzeczywiście, było o włos, żebym leciał, nie wiem w którym samolocie.
Kilka godzin wcześniej dowiedziałem się, że mój program został zdjęty. Działo się. I potem to wszystko zostało przerwane jedną informacją. Pamiętam, że zaczęły do mnie dzwonić telefony, nie miałem włączonego telewizora i wszyscy zaczęli mnie pytać czy ja żyję. Nie rozumiałem o co chodzi, bo jeszcze żyłem tym, że zdjęto mój program
- mówił.
Redaktor wspominał, że wówczas włączył telewizor i zobaczył, co się dzieje.
Z jednej strony było przerażenie, z drugiej - chęć działania. Od razu zrobiliśmy kolegium redakcyjne, nie mieliśmy wtedy dziennika, wydaliśmy w ciągu kilkunastu godzin specjalne wydanie gazety, która została rozdana, bo nie było możliwości kolportażu z soboty na niedzielę. Rozdano ogromy nakład, ludzie byli za to bardzo wdzięczni
- dodał.
Tomasz Sakiewicz podkreślił, że doszło wówczas do mobilizacji Klubów "Gazety Polskiej".
Wiele działań działo się spontanicznie, my się potem w nie włączyliśmy, bo ludzie sami się organizowali. W ludziach zrodziło się coś takiego, że musimy się zorganizować, nie można tego tak zostawić, musimy być razem
- powiedział.
Redaktor zaznaczył, że "ta bliskość towarzyszyła nam przez kilka miesięcy i miała różne powody - najpierw to była żałoba i chęć pożegnania, a potem niezgoda i sprzeciw na tuszowanie śledztwa i zamazywanie pamięci".
Kiedy zorientowaliśmy się, że oni naprawdę nie chcą tego pomnika, że go nie postawią to nam się naprawdę nie mieściło w głowie. Dopiero pierwsze sygnały były przy pogrzebie śp. prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu, kiedy pani Róża Thun z jakąś zupełną dziczą wyszła protestować przeciwko temu pochówkowi. Wtedy się zorientowaliśmy, że są w Polsce ludzie, a nawet poważny projekt polityczny, który będzie polegał na obrażaniu tych, którzy zginęli, a nawet na zamazywaniu pamięci. Wtedy stwierdziliśmy, że na to nie pozwolimy, zmobilizowaliśmy się i wtedy była pierwsza decyzja o miesięcznicy. Pierwsza odbyła się w Krakowie w maju, w Warszawie był duży koncert. Pamiętam, że przyszła do mnie dziennikarka TVP z Krakowa i zapytała czy my będziemy tak co miesiąc. Powiedziałem, że tak, póki nie będzie pomnika, ale ja myślałem wówczas o kilku miesiącach, a nie o 96 miesiącach
- wyjaśnił.
Redaktor naczelny "Gazety Polskiej" I "Gazety Polskiej Codziennie" zauważył, że podstawą miesięcznic było domaganie się prawdy