Warszawski Szpital Południowy miał być chlubą stolicy. Placówka medyczna otwarta dwa lata temu z pompą przez Rafała Trzaskowskiego wyróżnia się nowoczesnością na tle innych szpitali w Warszawie. Elegancki budynek kontrastuje jednak z podejściem do pacjenta, a problem z uzyskaniem pomocy medycznej na Ursynowie może mieć nawet czteromiesięczne dziecko z raną głowy.
Wizyta w Szpitalu Południowym może sprawić, że pacjent poczuje się jak bohater popularnego serialu „Na dobre i na złe”. Wszystko lśni nowością i w niczym nie przypomina innych odrapanych warszawskich szpitali, gdzie „tynk może sypać się człowiekowi na głowę”. Piękne wrażenie pryska jednak niczym bańka mydlana, gdy miałeś pecha i potrzebujesz pomocy medycznej.
Był piękny majowy poranek, gdy Pani Maria musiała zgłosić się do szpitala. Jej wyniki badań wskazywały na stan zagrażający życiu, a lekarz zalecił pilne przetoczenie krwi. Pod opieką syna udała się zatem na SOR Szpitala Południowego, gdzie liczyła na pomoc. Zamiast tego usłyszała, że lekarze nie mają dla niej czasu.
Nigdy nie przeżyłam czegoś takiego, żeby szpital w ten sposób odsyłał pacjentów
- mówi nam blisko siedemdziesięcioletnia kobieta.
Pani Maria nie usłyszała żadnego rozsądnego uzasadnienia odmowy przyjęcia, a lekarz powiedział jej tylko, że na SOR mają już… dziewięciu pacjentów i nie są w stanie przyjąć nikogo innego. Dla porównania przez SOR warszawskiego szpitala na Lindleya codziennie przewija się kilkadziesiąt osób poszukujących pilnej medycznej pomocy.
Emerytka nie była jedyną, która przez Szpital Południowy została odesłana tego feralnego dnia „z kwitkiem”. Kolejni pacjenci dowiadywali się, że nie ma dla nich miejsc. W większości przypadków nie przeprowadzano nawet TRIAGE, czyli wstępnej diagnostyki stanowiącej standardową procedurę w oddziałach ratunkowych. Do szpitala tego dnia zgłosili się także rodzice czteromiesięcznego dziecka z raną głowy. Lekarz nawet nie ocenił jak poważny jest to uraz, a opiekunowie malutkiego poszkodowanego dowiedzieli się, że „powinni jechać gdzie indziej”.
Spróbowaliśmy ustalić, czy to „normalny” sposób postępowania personelu medycznego w warszawskim Szpitalu Południowym. Nasz reporter skontaktował się z placówką i próbował uzyskać komentarz. Odsyłany jednak od Annasza do Kajfasza dowiedział się, że szpital nie ma rzecznika prasowego, a pytania do dyrekcji można wysłać na sekretariat szpitala. Tak zrobiliśmy, ale przez wiele dni nie doczekaliśmy się odpowiedzi.
Bez trudu natomiast dotarliśmy do pana Norberta, który w przeszłości również miał tego pecha, że z małym dzieckiem udał się po pomoc do Szpitala Południowego. Jego również starano się wyprosić, a konsultacja z lekarzem nastąpiła dopiero po długich dyskusjach.
Czyżby pacjent w szpitalu na Ursynowie był niemile widzianym dodatkiem do lśniących czystością murów budynku?