Sąd apelacyjny uchylił dziś wyrok uniewinniający byłego komendanta wojewódzkiego Milicji Obywatelskiej Leszka L., który był oskarżony o zbrodnię komunistyczną. Polegała ona na bezprawnym internowaniu 92 działaczy Solidarności podczas stanu wojennego.
Jak powiedziała dziś sędzia Marzena Rusin-Gielniewska, rzecznik Sądu Okręgowego w Świdnicy, który rozpatrywał apelację, sprawa ma trafić do ponownego rozpatrzenia przez sąd I instancji, czyli Sąd Rejonowy w Wałbrzychu.
Były komendant Milicji Obywatelskiej w Wałbrzychu Leszek L. został 12 lutego tego roku uniewinniony w procesie z oskarżenia IPN. Prokuratorzy z Instytutu Pamięci Narodowej - Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu we Wrocławiu w 2017 r. oskarżyli go o popełnienie 92 zbrodni komunistycznych stanowiących jednocześnie zbrodnie przeciwko ludzkości. Polegały one na wydaniu w okresie od 12 do 17 grudnia 1981 roku w Wałbrzychu decyzji o internowaniu 92 działaczy ówczesnej opozycji - przede wszystkim działaczy NSZZ "Solidarność".
Leszek L. nie przyznał się do zarzucanych mu przestępstw i w trakcie śledztwa nie składał wyjaśnień. Nie przyznał się do winy również przed sądem, ale na pierwszej rozprawie złożył zeznania.
Jak wówczas powiedział, jego zdaniem stan wojenny w Polsce zaczął się 12 grudnia 1981 r. po godz. 17, gdy otrzymał telefoniczne polecenie otwarcia specjalnych kopert z instrukcjami na temat zasad jego wprowadzenia. Dodał, że koncentrował się wtedy w swojej pracy na zadaniach logistycznych, bo w samej komendzie wojewódzkiej miał 2,5 tys. zatrudnionych funkcjonariuszy i do dyspozycji jeszcze 800 osób w ramach rezerwy MO.
- Byłem przekonany, ze działam zgodnie z prawem, że system rozkazowy w MSW jest obowiązujący. Miałem zaufanie do przełożonych. Byłem przekonany, że polecenia, które mi wydają, są zgodne z obowiązującym w kraju prawem
- powiedział.
Dodał, że o nieważności dekretu o ochronie bezpieczeństwa państwa oraz o tzw. antydatowaniu dekretu o stanie wojennym dowiedział się dopiero w 2006 r. z publikacji IPN. Wyjaśnił, że decyzje o internowaniu podpisywał bez analizowania ich, bo nie było na to czasu ani możliwości zweryfikowania listy osób. Dodał, że te listy i decyzje były już wcześniej przygotowane przez grupę pracowników pionu Służby Bezpieczeństwa.
Pytany przez sąd, czy miał możliwość niepodpisania decyzji o internowaniu, L. stwierdził, że jako komendant był "jedynym organem administracji, dlatego to do niego należał obowiązek podpisania decyzji".
- Miałem możliwość niepodpisania decyzji, ale od razu miałbym dyscyplinarkę za niewykonanie rozkazu, polecenia wydanego przez gen. Tarałę. To wynikało z moich obowiązków
- mówił Leszek L. w sądzie.
Leszek L. pod koniec lat 80. awansował i pracował m.in. w MSW. W latach 1990-91 był też komendantem głównym policji. Za zarzucane mu przestępstwa grozi do 10 lat więzienia