Zacznijmy od zwrócenia uwagi na dwa teksty autorów będących na zupełnych antypodach polskiej polityki, czyli pułkownika Mazguły z Silnych Razem i publicysty prawicowego pisma „DoRzeczy” – Łukasza Warzechy.
Bohaterski Mazguła, zaniepokojony Warzecha
Niedawny tekst tego ostatniego jest właściwie tą samą historyjką, którą środowisko „DoRzeczy” od lat, mimo wykazywanych mu kłamstw, usiłuje sprzedać swoim odbiorcom. Można go skrócić do jednego zdania: współczesna Ukraina zbudowana jest na fundamencie banderyzmu, zbrodni, najbardziej krwawego, ludobójczego nacjonalizmu, co na ten moment tylko ukrywa, niemniej to jest jej prawdziwe oblicze i cel. Trudno zliczyć, ile razy, czy to Warzesze, czy jego kolegom po piórze, wykazywano kłamstwo tej narracji (co ciekawe, w tym samym periodyku jego tekst rozebrał na czynniki pierwsze Piotr Semka, pokazując nieprawdopodobny stopień uproszczeń i wręcz fałszu, na jakim jest oparty). Każdy, kto zna współczesną Ukrainę, to, jak krwawiące i podzielone jest to państwo, wie, że próba sprowadzenia tożsamości jego narodu do banderyzmu jest po prostu absurdem. To jednak nie interesuje publicysty „DoRzeczy”. Jego przekaz jest oczywisty – mamy się Ukrainy bać i trzymać się od niej z daleka.
Jednocześnie „liberalną” część internetu zalewają opowieści o tym, jak dzielni i niezłomni „liberalni” Polacy uratowali przed pobiciem kogoś z Ukrainy. Zapewne niektóre z tych historii są prawdziwe. W końcu wśród Polaków zdarzają się agresywni rasiści. Niemniej liczba tego typu „relacji”, to, jak są wyraźnie polityczne, w końcu „drobny fakt”, że część z nich to twór AI, pokazuje, że mamy tu do czynienia z propagandowymi wrzutkami.
Idealnym przykładem jest opowieść znanego fanatyka Tuska, pułkownika Mazguły, która, niestety, zdobyła wręcz niebywałą popularność w internecie.
Otóż nasz Silny Razem, jadąc przez swoją wieś, nagle napotkał dwie młode, przerażone, zagubione i zapłakane Ukrainki. Okazało się, że zły polski kierowca wyrzucił je z autobusu, którym jechały na Zachód. Dzielny Mazguła, tknięty honorem komunistycznego trepa, dogonił bus, przeciwstawił się antyukraińskiej mowie nienawiści, powstrzymał wręcz pogrom. Przywołał też obecnych w nim Polaków do porządku, zanim odjechał, niczym bohater westernu, ponownie w siną dal. Historyjka jest tak głupia, tak bez sensu, że od razu widać, że jest zmyślona. Nie ma w niej żadnych szczegółów, które umożliwiałyby jej zweryfikowanie, w tym chociażby nazwy firmy transportowej etc. Co też symptomatyczne dla tego typu fejków, szkicowe nakreślenie „ofiar strasznych Polaków” splecione jest z niebywałe rozbudowanymi opisami wspaniałości samego Mazguły i jego środowiska oraz tym, że wszystko to jest winą PiS-u, Ziobry i Kościoła katolickiego – bo tak naprawdę o to, nie o Ukrainki, temu trepowi w tej historii chodzi.
Za Brukselą i za Moskwą jednocześnie
Zauważmy, że pomimo swojej powierzchownej różnicy narracja o Ukrainie Warzechy współgra ze sposobem, w jaki Mazguła opisuje Polskę. W naszym kraju dzieje się to samo, co na Zachodzie – rosyjski przekaz gra na obie najważniejsze strony politycznego sporu, raz dostosowując się do emocji lewicy, liberałów, raz prawicy. Polacy mają uważać Ukrainę za zagrożenie, i na odwrót. Oba państwa i narody mają postrzegać się jako wrogowie, podzieleni tak głęboko, że żaden sojusz nie jest możliwy.
Mazguła może jest tu nawet istotniejszym aktywem, bo działa na dwóch fortepianach. Jego bełkot wkurza Polaków, którym obca jest patologia Silnych Razem, powoduje utożsamianie Ukraińców z tego typu nienawistnikami. Jednocześnie możemy być pewni, że jest wykorzystywany jako element wzbudzania nienawiści Ukraińców do nas – zresztą jeśli ktoś uwierzy Mazgule, to trudno się dziwić, dwie słabe, samotne dziewczynki potraktowane w tak brutalny sposób przez Polaków? Każdemu by się „nóż otworzył w kieszeni”.
Jeśli chodzi o cel, to jest to to samo co prorosyjskie brednie Piątka o tym, że Kaczyński wymusił wojnę na Putinie, oraz Sikorskiego i Giertycha opowiadających, że PiS planował z Rosją rozbiór Ukrainy. Ukraińcy mają uznawać Polskę nie za sojusznika, ale za potencjalne zagrożenie, nawet jeśli rządzi „sprzyjająca im władza”. Że nie można Polakom i Polsce ufać, należy mieć się wciąż na baczności i traktować nas z maksymalnym dystansem. Casus Mazguły pokazuje też, że w Polsce bycie prounijnym czcicielem Brukseli nie przeszkadza w szerzeniu prorosyjskich narracji.
Podobnie działa też Leszek Miller, który broniąc de facto każdej idei Brukseli, jednocześnie snuje opowieści o Ukrainie niczym nieróżniące się od tego, co piszą Warzecha i jemu podobni – usiłując się w ten sposób uwiarygadniać na prawicy.
Gdzieś pomiędzy tymi dwiema dopełniającymi się skrajnościami znajduje się zupełnie inny typ prorosyjskiej propagandy, jednak komplementarny z opisanymi powyżej. Jest on o tyle ciekawy, że opiera się na czymś zupełnie innym niż to, co prezentują Warzecha lub Mazguła – otóż jest on deklaratywnie apolityczny. Jego przedstawiciele jak mogą, zaznaczają swój dystans wobec bieżących konfliktów. Nie chcą zajmować stanowiska, mają dosyć tego brudnego świata polityki. Zamiast tego udają, że są po to, żeby zająć się problemami zwykłych ludzi, pokazać „w końcu” ich perspektywę.
Jaka fajna ta Białoruś!
Kto wie, czy ten ostatni typ propagandy nie jest na dziś najgroźniejszy, zdolny zainfekować percepcje zupełnie normalnych, niezaangażowanych emocjonalnie w geopolitykę ludzi. Powierzchownie wydaje się bowiem najbardziej szczery, bardziej prawdziwy, także mniej kontrowersyjny. W końcu też dlatego, że ci, którzy są nośnikami tej propagandy, mogą to robić nieświadomie, bez złej woli (czym różnią się od opisanych wcześniej przypadków).
Redakcyjny kolega, Wojciech Mucha, niedawno nagrał podcast (portal Rynek Krowoderski, polecam) o tym zjawisku, biorąc na tapetę youtubera podróżnika, niejakiego „kierownika” z kanału „Jak to daleko”, Tomasza Jakimiuka. Jakimiuk wyruszył niedawno do Białorusi i wypuścił stamtąd naprawdę ciekawe nagranie. Youtuber ten, potrafiący uchwycić absurd i patologie zwiedzanych państw na innych kontynentach, nagrał filmik, którego głównym przekazem było to, że na Białorusi... jest fajnie. Bo czysto, bo ludzie pomocni, bo spokojnie, a jakie jedzenie pyszne. Jak zauważa Mucha, jest w tym filmie kilka ciekawostek: Jakimiuk m.in. spokojnie filmuje siedzibę białoruskiego KGB, coś, za co każdy z nas zostałby natychmiast zatrzymany, wręcz dowcipkuje sobie z zagrożenia, tworząc wrażenie, że z tym zamordyzmem to jednak przesada. Najistotniejsza jest jego maniera. Jak zauważa Wojciech Mucha, akcentując raz po raz to, że jego filmik nie jest polityczny, że jest o zwykłych ludziach i skierowany do zwykłych ludzi, Jakimiuk tworzy, być może nieświadomie, materiał politycznie jednoznaczny. Jego podstawową funkcją okazuje się normalizowanie okrutnych, dyktatorskich reżimów, tworzenie wrażenia, że te opowieści o nich to przesada, że nawet jak coś złego się dzieje, to margines niewpływający na życie „normalnych, spokojnych ludzi”. Ci zaś wręcz kochają Polaków, więc może nie przesadzajmy z tą krytyka Białorusi, bo ich do siebie zrazimy. Pamiętajmy, że Jakimiuk mówi o państwie, które, pomijając kwestie zamordyzmu, jest de facto prowincją Rosji, które, razem z Putinem, prowadzi wymierzone w nas ataki hybrydowe...
Opisane powyżej typy rosyjskiej propagandy, usiłujące wpływać na debatę publiczną w Polsce, pokazują nam jedno. Jak różne formy potrafi przyjmować prorosyjska narracja, w tym wykluczające się nawzajem, że dostosowana jest właściwie do każdej możliwej grupy społecznej i poglądów politycznych w Polsce. Tym bardziej należy bacznie obserwować, w jaki sposób usiłuje ona przeniknąć także nasze, prawicowe środowisko. Jedno jest bowiem pewne – im mocniejsza będzie w Polsce prawica, tym intensywniej będzie ona infekowana przez rosyjskich agentów wpływu.